Rozdział 44 B (17 A)

601 41 7
                                    

Ostatni dzień przed naszym powrotem do miasta zaczyna się zwyczajnie. Ba, nawet lepiej niż zwyczajnie.

- Musisz iść? - pyta Tobias z wyraźnym niezadowoleniem, kiedy razem leżymy na wytartej kanapie w jego sypialni. Mam zamknięte oczy, wodzę palcami po jego klatce piersiowej, cały czas uśmiechając się lekko. - Do szpitala?

- Sam mnie tam wysłałeś - zauważam ze śmiechem i spoglądam na niego. Brunet przygląda mi się, bawiąc się moimi włosami. Mam wrażenie, że teraz wszystko jest łatwiejsze, kiedy wykończona przychodzę do niego na noc, a potem zasypiamy przytuleni do siebie i kiedy budzimy się razem. Niby nie ma w tym nic szczególnego ani zaskakującego, bo przecież wiedziałam, że kiedy ludzie są razem, to też razem śpią, ale nagle wydaje mi się to czymś niesamowitym.

- Ale teraz chcę, żebyś została - oznajmia i przyciąga mnie do pocałunku. Muskam jego wargi, ale potem odpycham do od siebie i wstaję.

- Muszę lecieć, bo Brenda mnie zabije - mówię i sięgam po złożone w kostkę ubrania, leżące w nogach łóżka. Wybucham śmiechem, kiedy Tobias, mamrocąc coś pod nosem, wbija twarz w poduszkę. - Wyśpimy się po rewolucji.

- A co mnie jakaś rewolucja...

Przewracam oczami i szybko się ubieram, podczas gdy chłopak cały czas leży, aż w końcu nabieram podejrzeń, że znowu zasnął.

- Wychodzę - stwierdzam i odwracam się do niego plecami, ale w tym momencie słyszę skrzypnięcie materaca, a po sekundzie czuję, jak jego ręce obejmują mnie w talii i ciągną z powrotem na kanapę. - Ej!

Usiłuję się podnieść, ale Tobias nie odpuszcza i zaczyna mnie łaskotać po brzuchu. Piszczę i próbuję go kopnąć, ale on tylko śmieje się bezczelnie. W końcu jednak sam przestaje i przez kilka sekund patrzy mi w oczy, pochylając się nade mną, a potem znów się całujemy, tym razem na poważnie, długo.

- Naprawdę muszę iść - mówię. - I ty też.

- I tak oto cała romantyczna atmosfera się ulotniła - wzdycha Tobias, ale pozwala mi podejść do drzwi. - Ale obawiam się, że masz rację. Widzimy się na lunchu?

- Jasne.

- Kocham cię - woła za mną, kiedy wychodzę na korytarz.

Pochylam głowę, nie potrafiąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.

- Ja ciebie też - odpowiadam i zamykam za sobą drzwi.

Idę pustymi korytarzami po nierównej podłodze, ale myślami jestem zupełnie gdzie indziej, z daleka od kwatery głównej. Myślę o dniu, kiedy pierwszy raz obudziłam się przy Tobiasie, a kiedy Uriah przyniósł mu ręczniki, obrzuciliśmy go pianką do golenia. Wtedy nie musieliśmy martwić się racjonowaniem żywności, treningami i stosem karabinów, trzymanych w sąsiednim pokoju. Chociaż... Może jednak musieliśmy. Ja tylko stałam z boku, ale nie mam pojęcia, od jak dawna Tobias planował i organizował to wszystko. Nigdy go o to nie zapytałam.

Wchodzę po wąskich, metalowych schodach, które są najkrótszą drogą do szpitala, dalej błądząc myślami, ale kiedy wychodzę do głównego korytarza - który jest jednym z najszerszych w całej kwaterze głównej - muszę szybko zejść na ziemię.

- Szybciej, szybciej! - krzyczy jakaś kobieta, poganiając dwóch mężczyzn, którzy niosą na noszach chłopaka. Nie może być ode mnie dużo starszy. Jest cały we krwi i wije się z bólu, krzycząc. Już prawie jesteśmy, wytrzymaj!

Nie mam innego wyjścia, więc czekam, aż grupa przebiegnie obok mnie aż do drzwi, ale nawet gdybym mogła, nie byłabym w stanie się ruszyć; jestem jak sparaliżowana. Dopiero później udaje mi się odepchnąć od ściany. Jak w transie wchodzę do szpitala, gdzie trójka ludzi kładzie już chłopaka na łóżku. Na stoliku obok Brenda rozkłada bandaże, nożyce, wodę utlenioną i strzykawki.

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz