Rozdział 50 B

565 39 4
                                    

- Co tu się dzieje? - pytam,  chociaż nic nie wskazuje na to, by ktoś miał mi odpowiedzieć. Evelyn uśmiecha się trochę szerzej i delikatnym gestem ręką przywołuje Wiernego, który podaje jej kieliszek szampana. Nie jest przykuta do krzeseł żadnymi kajdanami, nie wygląda na ranną i rozparła się wygodnie na miękkiej pufie, zupełnie jakby jej sypialnia nie była pełna zbrojnych rebeliantów, którzy nienawidzili monarchii. - Jesteś jedną z nich.

- Nie - odzywają się równocześnie Evelyn i Tobias. Spoglądam na niego. Kobieta pozwala mu dokończyć. - Ona nimi dowodzi.

- Co?! - wymieniam z Jo zszokowane spojrzenie.

- Aż takie to zaskakujące? - pyta królowa. - Mój syn, jego książęca mość Tobias, następca tronu, jest dowódcą rebeliantów. Dlaczego ja miałabym nie być? Nienawidzę Marcusa równie mocno co on.

Zerkam na Tobiasa. Nie wiem dlaczego, ale myślałam, że zaprzeczy. Że powie, że chodzi o politykę, nie o jego ojca. Nie robi tego, bo dlaczego miałby?

- Nie wydajesz się zaskoczona, że nas widzisz - zauważa chłopak, patrząc na Evelyn ze spokojem. Zupełnie jakby on też nie był zdziwiony. Chcę złapać jego spojrzenie, chociaż na sekundę, żeby zrozumieć, co dzieje się w jego głowie. Nie mam jednak takiej szansy.

- Oczywiście, że nie. Johanna nie może już dostarczyć wam zaopatrzenia, więc prędzej czy później musieliście wyjść ze swojej nory na peryferiach, prawda? 

- Podziemnej nory? - powtarzam. Evelyn w wygładza rąbek koszuli. Nie śpieszy się z odpowiedzią, rozkoszuje się naszą niepewnością, pozwala samodzielnie dojść do bardzo prostego, przerażającego wniosku.

- Waszej kwatery głównej. Tak ją nazywacie, prawda? - Uśmiecha się szeroko na widok naszych min. - Tak... Trochę o niej słyszałam.

- Od kogo? - pyta Eric, rzucając się na krześle. Stojący przy nim Tobias jest tak spokojny, że wygląda absurdalnie. 

Królowa odwraca się w bok i gestem głowy wydaje dwóm Wiernym jakieś polecenie. Mężczyźni wychodzą bocznymi drzwiami.

- Dokąd ich wysłałaś?

Spogląda na mnie.

- Po przeciek.

Rebelianci wchodzą z powrotem do sypialni. Między sobą prowadzą chłopaka w czapce i zakrawanionej koszuli, z licznymi siniakami i rozcięciami na twarzy. Chciałabym ukryć szok, ale zamiast tego ze świastem wciągam powietrze.

- Jughead! - wyrywa mi się. Robię krok w jego stronę, ale Jo łapie mnie za nadgarstek i rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie. Nasze położenie nie daje zbyt wielu możliwości manewru.

- Jak widzicie mam dostęp do dobrego źródła informacji - ciągnie Evelyn z udawanym spokojonem, ale nie dostatecznie przekonującym, by ukryć, ile satysfakcji sprawiła jej nasza reakcja. - Wiem o waszym śmiesznym planie. Nie rozumiem tylko jednej rzeczy.

- Mianowicie? - pyta Tobias. Bardzo mocno zaciska zęby, na skroni pulsuje mu żyła. Przypomina mi bombę, która za moment wybuchnie; rozsądną bombę, która wcale tego nie chce i wie, że nie jest w stanie przewidzieć skutków swojego wybuchu.

- Od samego początku Wierni wiedzą o Niezgodnych, tak samo jak Niezgodni o Wiernych, a jednak nigdy nie pojawiła się szansa na sojusz. Zastanawiam się, dlaczego niby czujecie się lepsi od nas, skoro stosujecie te same metody.

Tobias marszczy brwi.

- Z tym akurat bym się z tobą nie zgodził.

Teraz to Evelyn wygląda na zaskoczoną.

- Nie? A co powiesz o uprowadzeniu pary królewskiej? Chcieliście to zrobić, a my teoretycznie zrobiliśmy. Wdarliście się do pałacu przez tajne przejście w piwnicy. My też mamy swoje tajne przejścia. Nienawidzicie klas, tak samo jak my. I, osobiście, oboje chcemy śmierci twojego ojca - oznajmia na koniec z błyskiem w oku. 

W pierwszej sekundzie czuję się skonstarnowana, ale zaraz potem zaczynam wszystko rozumieć.

- Nie różnimy się aż tak bardzo, prawda? - pyta królowa. Strzepuje niewidzialny pyłek ze swoich spodni, jakby cierpiała na nerwicę netręctw. Najwyraźniej doszła do wniosku, że jej ciężkie suknie nie są odpowiednim strojem na wojnę, a może chciała się upodobnić do swoich bezfrakcyjnych podwładnych. Zupełnie jakby chciała im pokazać, że jest jedną z nich, ale to nieprawda. Kiedy rewolucja się skończy, kto zasiądzie na tronie? Kto stanie na czele wszystkich sił, kto obejmie dowództwo? Evelyn. Zawsze będzie ponad nimi i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. - Przyznaję, że zaskoczyliście mnie dzisiaj, ale mam już ciebie, Jugheada, cały komplet Niezgodnych dowodzonych przez Amara i twoją żałosną faworytkę. - Zerka na mnie z pogardą. Posyłam jej nienawistne spojrzenie. - Jeszcze tylko kilku ludzi z twojego oddziału i będzie po wszystkim. Naprawdę sądziłeś, że taka garstka wystarczy, by wygrać wojnę?

Ona nie wie, myślę. Jughead jej nie powiedział. Zeke wciąż idzie do pomieszczenia kontrolnego, może już tam jest. Na pewno zorientuje się, że Amar nie może otworzyć bramy i sam to zrobi. Czuję przypływ nadzieji. Może jeszcze nie wszystko stracone. Na pewno nie.

- Stawiam na jakość, nie na ilość - odpowiada spokojnie Tobias, wodząc wzrokiem po otaczających nas bezfrakcyjnych. - W przeciwieństwie do ciebie.

Evelyn prycha.

- Jeśli zamierzałeś zobaczyć się dzisiaj z Marcusem, umożliwię ci to - oznajmia. Najwyraźniej znudziło jej się już naśmiewanie z nas, przynajmiej w tej chwili. - Zabierzcie ich. Przecieg, pokojówkę i Beatrice zabierzcie do reszty. Tobiasa zaprowadźcie na spotkanie z ojcem.

Dwóch Wiernych wyprowadza Jugeada, zupełnie jakby w tym stanie mógł im się stawiać. Kobieta z włosami przystrzyżonymi przy samej głowie, podchodzi do mnie i z uśmiechem skuwa mi ręce za plecami. Nie rozumiem, dlaczego ta krótka chwila tryiumfu daje im tyle radości. Zupełnie jakby wszyscy mieli do nas osobistą urazę. 

Kiedy nas wyprowadzają, odwracam się do Tobiasa i chociaż trwa to tylko sekundę, wreszcie udaje mi się spojrzeć mu w oczy. I nie podoba mi się to, co w nich widzę. Gniew. Poczucie zdrady. Strach. Bezradność. Mam ochotę zawołać, krzyczeć na całe gardło, że go kocham i to wszystko jest tylko chwilowe. Że Zeke po nas przyjdzie i za moment znowu się spotkamy. 

Wierna brutalnie odwraca moją głowę z powrotem w kierunku drzwi, ale zatrzymuję się na dźwięk głosu Tobiasa.

- Wszystko będzie dobrze - mówi, zanim przekroczymy próg. Znowu na niego zerkam, zanim bezfrakcyjna wypycha mnie na korytarz zaraz za Jo. Evelyn krzyżuje ramiona na piersiach i uśmiecha się z kpiną.

- Nie sądzę. Nie męcz dziewczyny niepotrzebną nadzieją.

Nadzieja jest potrzebna, myślę. Zawsze. W najtrudniejszych momentach tylko ona nam pozostaje.

Drzwi zatrzaskują się za nami z hukiem.

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz