Rozdział 32 B

765 54 28
                                    

- Wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha - zauważa ostrożnie America. - Możecie opuścić broń? Proszę?

Zerkam na Tobiasa. Waha się, rozgląda po gabinecie.

- Nikogo tu nie ma, przysięgam. Sama załatwiłam strażników przed drzwiami. Możecie wziąć moją broń.

Nita występuje z szeregu. Powoli przechodzi przez gabinet i zabiera pistolet z biurka. Isabell w tym czasie zaczyna krążyć po pokoju, więc robię to samo i upewniam się, że nikt nie kryje się za regałami, chociaż nie ma tu zbyt wielu kryjówek. 

- Co tu robisz? - pyta Tobias. - Gdzie są Maxon i Aspen?

- Nie wiem, rozdzielono nas. Ale mam nadzieję, że nie pojawią się tu zbyt szybko. 

- Dlaczego?

- Powiem ci, kiedy przestaniesz do mnie mierzyć.

Teraz to on spogląda na mnie. Kiwam głową. America jest sama, bez broni. Nas jest czwórka. Musiałabym mieć niesamowite, magiczne zdolności, żeby coś wykombinować. Istnieje oczywiście możliwość, że nas okłamie, ale to musiałoby być naprawdę dobre kłamstwo.

Tobias opuszcza pistolet. Rudowłosa wzdycha z ulgą.

- Dziękuję - mówi. - Może zacznę od tego, że jeśli przyszliście go ratować... - Tu spogląda krzywo na Davida, który dalej co chwila szamocze się na krześle. -... to szczerze odradzam.

Chcę zaprzeczyć, ale chłopak odzywa się pierwszy.

- To dyrektor Agencji, która została zaatakowana przez rebeliantów. Dlaczego uratowanie go miałoby być złą decyzją? - pyta spokojnie. Zaciskam usta. Dobra, niech on to rozegra.

America nabiera sporo powietrza w płuca.

- To zabrzmi niedorzecznie, ale to nie jest tak, jak wygląda. David wynajął żołnierzy, żeby przekonać was do swojej sprawy... do naszej sprawy, poniekąd - dodaje, po czym marszczy brwi. - Ale wy to już wiecie. Ktoś wam powiedział.

- Owszem. - Tobias kiwa głową. - Co tu robisz? I co z nim? - Ruchem głowy wskazuje na dyrektora ośrodka.

Widzę, jak America zaciska usta, a potem je rozluźnia. Znów zaciska. Denerwuje się.

- Ja... Nie... Maxon i Aspen... - Bawi się brzegiem koszulki. - Skoro znacie prawdę, to nie przyszliście uratować Davida. Kto wam powiedział?

- To my tu zadajemy pytania - odzywa się ostro Isabell. Tobias rzuca jej ostre spojrzenie. - No co?

- To prawda, ale nie tym tonem.

- Maxon i Aspen chcieli dobrze - mówi dalej America. Wpatruje się w swoje buty. - Oni nie... wcale...

- Hej - mówię i podchodzę do dziewczyny. Kątem oka widzę, jak Tobias robi krok w moją stronę. ale nie zatrzymuję się. Niepewnie obejmuję rudowłosą i głaszczę ją po plecach. - Spokojnie. 

Ale America wcale się nie uspokaja. Zamiast tego zaczyna się trząść, a z jej ust wyrywa się szloch. Najwyraźniej ta sytuacja to dla niej za dużo, a ja wcale się jej nie dziwię.

- Chodź tutaj - ciągnę uspokajającym tonem, a przynajmniej mam nadzieję, że taki jest. - Usiądź.

Dziewczyna siada na jednym z foteli, ale dalej płacze. Klękam przed nią na dywanie, a ona obejmuje się ramionami. 

- Chcieli nam pomóc. Ludziom w Los Angeles... Potrzebujemy pomocy... Tylko że David wszystko schrzanił. - Spogląda na mężczyznę ze złością. - Nie mogłam się na to zgodzić. Na te... metody. Chciałam zmusić Davida, żeby odwołał to wszystko, zanim ktoś jeszcze zginie.

Czuję ucisk w sercu, kiedy przypominam sobie twarz Milesa. Dopiero sekundę później myślę o żołnierzach, którzy też ponieśli pewne straty. Plan Davida był bardzo delikatny i sporo rzeczy mogło w nim nawalić, ale nie sądzę, żeby nawet w pierwotnej wersji starano się uniknąć ofiar. Śmierć Milesa miała nas tylko zastraszyć. Nie stanowił zagrożenia. 

Nie zasłużył na coś takiego.

- Aspen i Maxon są cali i zdrowi - odzywa się Tobias. Teraz to on stoi obok Davida, opiera się o jego biurko. Dopiero kiedy się do niego odwracam, orientuję się, że mężczyzna na krześle nie wygląda już na przestraszonego i proszącego o pomoc. Jest wściekły. 

- Naprawdę? - America gwałtownie podnosi głowę.

- Tak. Są w kuchni. Co prawda związani, ale nic im nie będzie.

- Zabierzemy cię do nich - obiecuję, patrząc jej w oczy. - Pomożesz nam, Amy?

Dziewczyna przełyka ślinę.

- Nic im się nie stanie?

Słyszę, że Tobias wzdycha cicho.

- My chcemy tylko się stąd wynieść.

America otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale nie ma okazji. Za moimi plecami drzwi uderzają o ścianę i do gabinetu wpadają pozostałe dwie ekipy. Uśmiecham się lekko, a David znów zaczyna się wyrywać.

- Jesteście! - wołam, czując niewyobrażalną ulgę.

- Oczywiście, że tak - mówi Peter. - Co my tu... - Jego wzrok zatrzymuje się na dyrektorze Agencji. -...mamy? - Spogląda na mnie, a potem na Tobiasa. - Co jest, do cholery?

- A to kto? - Zeke marszczy brwi i spogląda na Amy.

- America Singer? - odzywa się nieśmiało dziewczyna. Pedrad kręci głową. - Z Los Angeles? 

- Nie. Nic mi to nie mówi.

- Później się z nią umówisz - rzuca Tobias. Krzyżuje ramiona na piersi, najwyraźniej średnio zadowolony z faktu, że teraz w pokoju jest więcej ludzi niż powietrza. - Nie możemy tu wszyscy sterczeć. 

- Albo znaleźć większy pokój - podpowiada Isabell.

- Albo w ogóle się stąd wynieść - dodaje Alec.

- Zostanę z Tobiasem i zajmiemy się Davidem - mówi Clary. Podnoszę na nią wzrok. Mam wrażenie, że zdecydowanie zbyt gwałtownie, ale chyba nikt inny tego nie zauważył. Może poza Zeke'em, który uśmiecha się lekko. - Niech kilka osób pilnuje drzwi, a reszta wróci do pomieszczenia kontrolnego. I kuchni. 

- Zostawiliście ich tam samych?! - pyta America oburzonym tonem. 

- Raczej nie mają zbyt wielkiego pola manewru - zauważa Nita. 

- Może być? - Clarissa zwraca się bezpośrednio do Eatona, który bez wahania kiwa głową. 

- Dobry pomysł. Peter, Caleb i Simon, skoro już się zakumplowaliście, pilnujcie drzwi. Reszta niech się podzieli na dwie grupy. Większość wraca od razu do pomieszczenia kontrolnego.Zeke, dobierz sobie kogoś i idź po Maxona i Aspena.

- Isabell, idź z nim - dodaje księżniczka, która przez większość czasu, kiedy Tobias wydawał rozkazy, tylko kiwała głową, obserwując swoich ludzi.

Ktoś otwiera drzwi i tłum zaczyna się przerzedzać. Spoglądam na bruneta, ale ktoś chwyta mnie za łokieć i ciągnie w stronę wyjścia. Tobias rzuca mi jeszcze krótkie spojrzenie i lekki uśmiech, ale potem zostaję wypchnięta na korytarz i tracę go z oczu. 

Odwracam się ze złością do Zekego.

- Co ty wyprawiasz?! - wołam ze złością. Chłopak unosi brwi.

- Dobieram cię do swojego zespołu.

Mrugam.

- Co?

- Pójdziesz ze mną, Izzy i tą rudą do kuchni po jej ziomków. Tobias kazał - tłumaczy powoli, a potem puka mnie w czoło. - Halo?! Jest tam kto?!

- Tak, tak, wiem! - wołam, odsuwając go od siebie, z trudem przypominając sobie coś poza tym, że Clary i Tobias zostali teraz sami w gabinecie. Co prawda jest tam też David, ale on raczej nie jest teraz specjalnie kłopotliwy.

- Wspaniale, cieszę się. - Zeke uśmiecha się do mnie szeroko. W jego oczach widzę jednak, że nie jest teraz tak beztroski jak zwykle. - To co, idziemy? Przy odrobinie pecha uda nam się znaleźć Uriego...

W poniedziałek matura... Kto ma kciuki niechaj trzyma!

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz