Rozdział 41 B (16 A)

723 47 7
                                    

Wydawało mi się, że codzienne treningi są męczące. Myślałam, że celne strzelanie i wysiłek fizyczny, na który moje ciało nie było gotowe, są trudne. Cóż... pomyłka.

W ciągu najbliższych kilku godzin odkrywam, że każdy idiota może strzelać z pistoletu, a ja powinnam dostać zakaz wstępu do skrzydła szpitalnego, ze względu na bezpieczeństwo pacjentów.

- Przełóż bandaż pod nogą... - dyktuje Brenda, a ja wykonuje jej polecenia. - Nie tak, bliżej kolana! Kurwa, ciaśniej!

Nie jest cierpliwą nauczycielką, ale nie mamy zbyt wiele czasu na cierpliwość, więc nie narzekam. Po śniadaniu powinnam przychodzić do szpitala, a po lunchu do sali treningowej, ale idzie mi tak fatalnie, że ćwiczę tylko po kolacji, dwie godziny przed snem, a resztę dnia spędzam z Brendą, opiekując się pacjentami.

- Jestem beznadziejna - mówię, kiedy kończymy zmieniać opatrunek ostatniemu facetowi i dziewczyna zarządza przerwę na herbatę. Napój w niskich, blaszanych kubkach jest dość ohydny, ale przynajmniej ciepły.

- Wcale nie. Robisz postępy. Drę się po tobie, żebyś robiła je szybciej.

- Może to nie jest dla mnie? - sugeruję. - Przy wszystkich ludziach trzęsą mi się ręce, nie potrafię nawet zmienić najprostszego opatrunku. Strzelanie wychodziło mi lepiej - mamroczę.

- Pewnie dlatego, że odbieranie życia jest znacznie łatwiejsze niż jego ratowanie.

Spoglądam na nią zaskoczona. Nie powiedziała tego jak ktoś, kto wszelkie życiowe mądrości czerpie z książek. Powiedziała to jak ktoś, kto rozumie. Kto wie.

Nie pytam jej, czy kiedykolwiek kogoś zabiła. Zamiast tego zastanawiam się nad jej słowami, w ciszy pijąc swoją herbatę. Nagle drzwi do szpitala otwierają się z cichym, ale przeciągłym skrzypnięciem i do środka nieśmiało wchodzi dwójka dzieci - wyglądają na jedenaście, góra dwanaście lat. Chłopiec prowadzi za rękę dziewczynkę, która płacze cicho. Czerwone kokardki w jej włosach pozwalają mi myśleć, że urodziła się w Serdeczności, ale pewności nie mam.

Wystraszona odstawiam kubek na stolik.

- Co się stało? - pyta Brenda, patrząc na dzieci z troską.

Blondynka próbuje odpowiedzieć, ale zamiast tego tylko wydaje z siebie jakieś chlipliwe dźwięki, na koniec pociągając nosem.

- Lexi miała dyżur w kuchni - wyjaśnia chłopiec i podnosi do góry jej rękę, którą chowała za plecami. Dłoń jest umazana krwią. Na jej widok dziewczynka wybucha jeszcze głośniejszym płaczem. - Skaleczyła się, a teraz beczy.

Brenda pochyla się nad Lexi i przez chwilę ogląda jej dłoń, szepcząc coś do niej uspokajająco.

- Beatrice - odzywa się, odwracając się do mnie. Mam złe przeczucia. - Zajmiesz się tym?

- Em... - wyrywa mi się. - Em...

- Potraktuj to jako rozkaz - dodaje ostro, widząc moje niezdecydowanie. - Szeregowy.

- Tak jest - rzucam odruchowo. Brenda rusza na drugą stronę szpitala, chociaż była tam kilka minut temu i jestem pewna, że nie ma tam nic do roboty. Spoglądam na Lexi. - Chodź tutaj. To na pewno nic strasznego.

- Jasne, że to nic strasznego - rzuca chłopak lekceważącym tonem. - Po prostu jesteś głupia.

Dziewczynka spogląda na niego naburmuszonym wzrokiem, co pewnie by mnie rozbawiło, gdybym nie była tak przerażona perspektywą zabawy w lekarza.

- Nie mów tak - upominam chłopca. - Usiądź - mówię łagodnie i pokazuje Lexi wolne łóżko. - Pokaż rękę.

Blondynka wyciąga dłoń w moją stronę, uważnie jej się przyglądam. Wygląda na to, że cała krew pochodzi z wąskiego rozcięcia na palcu.

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz