Rozdział 21 B

999 58 7
                                    

Sypialnia Tobiasa zdecydowanie różni się od tej pałacowej, ale jednocześnie sporo odbiega też od standardu pokoju, który przydzielono naszej grupie.

- No nieźle - stwierdzam, kiedy wchodzimy do środka. - Myślę, że dostałeś o kilka gwiazdek więcej od nas.

- To raczej nie gościom przyznaje się gwiazdki, Bet - odpowiada tonem sugerującym, że jestem idiotką i zatrzymuje się na środku pomieszczenia. Uśmiecha się lekko. - Nie narzekam na brak przestrzeni, ale jeśli chcecie, możecie się wprowadzić. Nie mam nic przeciwko.

Kręcę głową, wodząc wzrokiem po szerokim łóżku, komplecie wypoczynkowym ze stolikiem do kawy, biurku i biblioteczce do osobistego użytku Tobiasa. Staram się nie skupiać na nadinterpretacji jego słów.

- Więc... khym... Byłeś na spotkaniu? - podejmuję temat. Brunet parska śmiechem.

- Mam rozumieć, że nie chcesz się przeprowadzić? No trudno. - Wzrusza ramionami. Siada na kanapie, a ja zajmuję miejsce na fotelu. Zauważam, że się krzywi, ale trwa to zaledwie ułamek sekundy. - Owszem, byłem na spotkaniu, ale szczerze mówiąc, nie podoba mi się to, co usłyszałem.

Kiwam głową, ale się nie odzywam. Tobias pochyla się do przodu, opiera łokcie o kolana i splata ze sobą dłonie.

- Ogólnie rzecz biorąc David cały czas prowadzi narracje, jakby był wielkim dobrodziejem, a bycie odseparowanym od świata to najlepsze, co mogło nam się przytrafić. Chociaż patrząc na to, co dzieje się i działo w czasie, kiedy byliśmy zamknięci, to ostatnie akurat może być prawdą - przyznaje. - W każdym razie Agencja doskonale zna sytuację w mieście. W zasadzie znają też kilka szczegółów, które nam umknęły. I okazuje się, że sytuacje w Los Angeles i Nowym Jorku też nie wyglądają najlepiej.

Marszczę brwi i mimo pierwotnego postanowienia, jednak mu przerywam.

- Do czego zmierzasz? - pytam. Wzdycha w odpowiedzi.

- Kiedy Maxon i Clary mówili o współpracy, mieli na myśli dość ścisłą i natychmiastową współpracę. W zamian za pomoc w uporaniu się z Wiernymi i odzyskaniu władzy w Chicago, mamy wystawić ludzi do walki w ich miastach.

- Co? - wyrywa mi się. Patrzę na Tobiasa, jakbym oczekiwała, że to odwoła, ale ten żart raczej byłby całkowicie pozbawiony puenty. - I co? - dodaję po paru sekundach ciszy.

Chłopak wzrusza ramionami.

- Na razie nic, powiedziałem, że to przemyślę.

- A przemyślisz?

W zasadzie nie wiem, jakiem odpowiedzi się spodziewam. W ogóle nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony wydaje się to dość uczciwe, ale nie przypominam sobie, żeby Niezgodni kiedykolwiek manifestowali jakąś wielką potrzebę pomocy, a skoro nie potrzebujemy ludzi z innych miast, to dlaczego mamy angażować się w coś, co nas nie dotyczy?

- Nie wiem - oznajmia, co mnie zaskakuje. Tobias wzdycha ciężko i kręci głową. - Ale raczej to nie jest zbyt korzystny układ. Jedna wojna nam wystarczy, nie potrzebujemy kolejnych. Co prawda teraz nie możemy już udawać, że reszta świata nie istnieje, ale... David i pozostali ciągle mówili o "moich ludziach". "Twoi ludzie" to, "twoi ludzie" tamto... - Rzecz w tym, że to nie są "moi ludzie". Tak, ja to wszystko zacząłem i ja dowodzę, ale nikogo nie zmusiłem do walki. Wszyscy Niezgodni sami się do mnie przyłączyli, bo zwyczajnie nie pasowało im to, co działo się w mieście.

- Niektórym nawet dość zdecydowanie odradzałeś - zauważam i uśmiecham się lekko, jakby to było coś zabawnego. Kiedy jednak chłopak na mnie spogląda, dostrzegam, że raczej nie jest mu do śmiechu. Teraz to ja wzdycham. - Posłuchaj... - zaczynam, chociaż nie wiem, co właściwie zamierzam mu powiedzieć. Wstaję z fotela i przenoszę się na kanapę, siadam bliżej niego. - Nikt nie zmusza cię do współpracy z Agencją. Możemy wrócić do Kwatery i dokończyć wszystko po swojemu.

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz