Rozdział 47 B

622 39 4
                                    

Maszerujemy kilka godzin, ale zatrzymujemy się zaraz po wejściu do miasta. Do pałacu przedostaniemy dopiero w środku nocy, więc teraz wszyscy szykują się do snu. W podziemiach nie jest to aż takie trudne, bo w zasadzie pory dnia nas nie obowiązują. Niezgodni układają na ziemi śpiwory i zasypiają po kilku, niektórzy kilkunastu minutach, ale ja nie potrafię. Leżę obok Tobiasa, wtulona w jego ciało, ale jestem zbyt skupiona na ciągłym roztrząsaniu planu i szukaniu w nim dziur, żeby choć na moment zamknąć oczy. Po tunelu krąży kilku rebeliantów, pozostawionych na warcie, na wypadek wizyty Wiernych.

- Często walczysz z bezsennością? -  pyta cicho Tobias. Zaskoczona przenoszę wzrok na jego twarz. Byłam przekonana, że już dawno zasnął.

- Właściwie to nie - przyznaję szeptem. - A ty?

Wzrusza ramionami. 

- Zazwczaj w najmniej odpowiednich momentach.

Nic nie odpowiadam. Nie wiem, co powiedzieć, a poza tym nie chcę obudzić ludzi dookoła. Nielicząc pojedynczych latarek, w tunelu jest niemal całkowicie ciemno, więc nie ma większej różnicy, czy leżę z otwartymi, czy zamkniętymi oczami. Wtulam się w koszulkę Tobiasa i mocniej naciągam na siebie śpiwór. Rano je tu zostawimy, żeby nie przeszkadzały podczas akcji. Skupiam się na cieple ciała chłopaka, na biciu jego serca. W końcu udaje mi się odpynąć.

~~*~~

Ktoś potrząsa moim ramieniem. Z trudem otwieram sklejone powieki i podnoszę wzrok. Nade mną stoi wysoka postać w ciemnym mundurze.

- Christina? - odzywam się. 

- Pobudka, śpiochu - mówi pogodnie. Głowę mam jakby wypełnioną watą i czuję się okropnie, ale mimo to dostrzegam, że jej dobry humor to tylko przykrywka. Przesuwam dłońmi po twarzy, żeby odsunąć od siebie zmęczenie.

- Em... która godzina? - pytam i wygrzebuję się ze śpiwora. Staję przed przyjaciółką i staram się ocenić jej stan. Ma podkrążone oczy, jej skóra wydaje się okropnie szara, chociaż to może być kwestia słabego światła. Uśmiecha się do mnie, ale w jej oczach widzę smutek i żal. 

- Dochodzi północ. Musimy się zbierać do pałacu.

- Jasne - rzucam krótko i sięgam po plecak. Chcę zapytać, gdzie jest Tobias, ale coś każe ugryźć mi się w język, zresztą po chwili zauważam, jak rozmawia z Amarem po drugiej stronie tunelu. 

Wszyscy wokół nas składają śpiwory i odrzucają je pod ścianę, więc robię to samo. Chrisitina przez cały czas jest obok mnie, ale nic nie mówi, przez co nie wiem, czy oczekuje, że ja to zrobie, czy po prostu szuka jakiegokolwiek towarzystwa.

- Trudno uwierzyć, że to się dzieje, nie? - mówi w końcu. Kiwam głową.

- Rzeczywiście.

- Boisz się?

Spoglądam na nią. Byłam zdenerwowana, zdołowana sprawą z Willem i zastanawiałam się, co będzie potem, ale... nawet nie przyszło mi do głowy, żeby się bać.

- Nie - przyznaję. - Chociaż mam wrażenie, że powinnam. A ty? Jak się czujesz?

- Nie boję się - odpowiada powoli. - Nie o siebie. Ale nie chcę wiedzieć, jak to wszystko może jutro wyglądać. 

Zaciskam usta. Teraz rozumiem, dlaczego mnie obudziła i dlaczego za mną łazi. To pożegananie. Na wszelki wypadek.

- Będzie dobrze - zapewniam ją, chociaż wiem, jak głupio to brzmi. Już straciła Willa. Doskonale zdaje sobie sprawę, jak kruche jest ludzkie życie i jak wiele ryzykujemy. - Jutro zjemy śniadanie w pałacowej jadalni i wylejemy Ninie herbatę na sukienkę.

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz