Rozdział 3

1.7K 83 36
                                    

Wiem, że czasem w życiu przychodzi moment, kiedy nie jesteśmy w stanie powiązać końca z końcem i cały świat wydaje się być przeciwko nam. Nigdy jednak nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego kiedy wali się jedna rzecz, wszystkie inne też muszą, aż nic nie zostaje na właściwym miejscu.

W dzień, w którym zadzwonił Peter wydawało mi się, że wszystko się ułoży. Że jestem w stanie ruszyć do przodu po Eliminacjach, skończyć szkołę i pójść do pracy. Że moje życie może wyglądać tak, jak zawsze sądziłam, że będzie.

Ale wtedy nadszedł piątek, a ja znowu się pomyliłam.

- Beatrice! - woła moja mama, kiedy w piątek wychodzę do szkoły. - Zaczekaj chwilę - rzuca, kiedy jestem w przedpokoju, a gdy wychodzi z kuchni dociera do mnie, że mówiła do telefonu. - To Caleb.

Tyle wystarcza, żebym odłożyła plecak i szybkim ruchem przechwyciła wyciągnięty w moją stronę telefon.

- Caleb?! - odzywam się zdenerwowanym, ale równocześnie pełnym nadziei tonem.

- Cześć, Bet - Po drugiej stronie słyszę znajomy śmiech. - Jak tam życie? Dobrze cię słyszeć.

- Mój Boże, ciebie też, nawet nie wiesz, jak bardzo - Uśmiecham się szeroko. Mama też wygląda na szczęśliwą i pokazuje mi gestem, żebym odłożyła telefon na miejsce, kiedy skończę rozmawiać, więc tylko kiwam głową, a ona wraca do kuchni. - U mnie w porządku, ale co z tobą?

- Żyję - odpowiada wyluzowanym tonem. - Utrata jednej kończyny nie jest taka straszna, kiedy ma się jeszcze trzy.

- Żartujesz - zauważam.

- Tak, żartuję. Kiepska sprawa... Ale księciunio obiecał mi protezę, więc dam radę. To nawet nie wygląda tak źle. Nie martwcie się.

- Postaramy się - obiecuję mu, po czym spoglądam na zegarek. Mam wielką ochotę zrezygnować dzisiaj ze szkoły i spędzić kolejne godziny na rozmowie z bratem, którego nie widziałam już prawie dwa miesiące, ale wiem, że z wielu przyczyn nie mogę sobie na to pozwolić. - Co u pozostałych? Jak... Jak Susan?

Chłopak znowu się śmieje.

- Jeśli pytasz o Petera to dobrze, chociaż od środy sam śpi w szpitalu, chociaż Brenda bardzo się stara go stąd wyrzucić. Prawdziwa Susan ma się nieźle, podobnie jak pozostałe kandydatki, przynajmniej z tego co wiem. We wtorek rozmawiałem z Haną i mam cię pozdrowić od niej, Allie i Jo. 

Przymykam oczy. Jak to się stało, że wyjechałam do miejsca pełnego zupełnie obcych ludzi, a wracając do domu zostawiłam wszystkich swoich przyjaciół? Chciałabym chociaż przez chwilę móc znów siedzieć przy stoliku w swojej sypialni i grać w karty lub obgadywać Tobiasa z dziewczynami w Komnacie Dam. Wiele bym za to oddała.

- Dziękuję, uściskaj wszystkich.

- Spoko. Ręce mi na szczęście zostawili.

- Caleb! - wołam, ale zakrywam usta ręką, żeby się nie roześmiać. - Jesteś okropny!

- Dzięki. Też cię kocham. Nie powinnaś iść do szkoły?

- Powinnam - przyznaję. - Odezwij się za niedługo, dobrze? Żebym wiedziała, że wszystko w porządku.

- Jasne, postaram się napisać w przyszłym tygodniu. Zmykaj do szkoły, smarku.

- Smarku? - powtarzam i unoszę brwi. - Spędzasz za dużo czasu z Peterem.

~~*~~

Mija osiem godzin, zanim całą trójką siadamy w salonie przed telewizorem. Osiem godzin spokoju, po raz pierwszy nie wypełnione lękiem o brata, który wykrwawia się na śmierć lub popada w depresje związaną z utratą nogi. Ostatnie osiem godzin.

- Dobry wieczór, obywatele Chicago - wita nas dowódca Daniel z wyjątkowo, nawet jak na niego, ponurą miną. - Jak widzicie po raz kolejny spotykamy się dziś w okrojonym składzie, ponieważ lady Shauna oraz... khym, lady Daria musiały nas opuścić.

Marszczę brwi, chociaż moje serce zaczyna bić o wiele szybciej, niż powinno. W pałacu została już tylko połowa Elity, w takim tempie Eliminacje skończą się w ciągu następnych dwóch tygodni. Ta świadomość mnie przeraża, chociaż gdyby nie ta idiotyczna, kilku sekundowa rozmowa z Tobiasem, może mogłabym ze spokojem myśleć o jego bliskiej przyszłości z jakąś dziewczyną u boku. Teraz, kiedy została już tylko piątka, łatwo było zgadnąć, do czego to wszystko prowadzi. Christina właściwie odpadła już jakiś czas temu, jednak Tobias pozwolił jej zostać, by mogła dalej widywać się z Willem, co daje nam cztery kandydatki, ale wydaje mi się, że Lena, Susan i Nita są tam bardziej ze względu na rewolucje, bo jakoś nigdy nie odniosłam wrażenia, żeby czuły coś do księcia. A jeśli tak jest, to korona jest już praktycznie w rękach Marlene. Korona, ale co o wiele ważniejsze, również Tobias.

Zastanawia mnie inna rzecz - skąd to wahanie, kiedy Daniel mówił o Darii? Co się stało i dlaczego wyjechała?

- Witam państwa, w tym trudnym dla nas wszystkich okresie. Witam również pozostałe kandydatki z Elity, jego książęcą mość Tobiasa, oraz ich wysokości - Marcusa i Evelyn. Wasza wysokość?

Marcus krótko kiwa głową, po czym podnosi się ze swojego eleganckiego krzesła i kilka razy wygładza trzymaną przez siebie kartkę. Wydaje mi się, że od mojego wyjazdu przybyło mu sporo siwych włosów. 

- Obywatele Chicago - zaczyna. Siedząca obok niego Evelyn wygląda, jakby nie spała od przynajmniej dwóch dni, natomiast Tobias siedzi sztywno wyprostowany, z zaciśniętymi ustami. - Ja również witam was dzisiaj, lecz nie z radością, a nieukrywanym i szczerym smutkiem. Od wielu lat robię wszystko, co tylko mogę, by zapewnić wam bezpieczeństwo i dostatnie życie. W ostatnim czasie jest to jednak szczególnie trudne, a ostatni atak rebeliantów, który miał miejsce w ubiegłą środę, wyrządził nam wiele niepowetowanych strat. Decyzja, którą wraz z moją żoną - posyła Evelyn smutny uśmiech, którego jednak nie odwzajemnia - podjąłem wczoraj była bardzo trudna, ale wierzę, że to jedyny sposób, by przeciwstawić się rebeliantom. 

Kątem oka zauważam, jak mama bierze tatę za rękę, co w naszym domu nigdy nie było częstym widokiem. Cokolwiek chce powiedzieć król, sama myśl o tym przeraża moich rodziców.

- Jesteśmy silni. Razem i tylko razem, możemy zwyciężyć, choć przyznaję, znajdujemy się w trudnym położeniu. Wraz z zakończeniem dzisiejszego Biuletynu, na terenie całego miasta wprowadzony zostaje stan wojenny. Godzina policyjna...

Zakrywam usta dłonią, by stłumić okrzyk zaskoczenia. Ataki rebeliantów trwają od kilku lat, więc jeśli teraz Marcus zdecydował się na coś takiego, musiał zostać przyparty do muru. Nie żebym była jego gorliwą zwolenniczką, ale w pałacu nauczyłam się jednego - lepszy on niż Wierni. On nie pozbawił mojego brata nogi.

A przynajmniej nie bezpośrednio.

W ciągu następnych kilku dni moje życie po raz kolejny staje na głowie, a następnie zostaje brutalnie sprowadzone do parteru. Miasto jest codziennie patrolowane przez oddziały żołnierzy. Po siódmej wieczorem wyjście z domu kończy aresztem. Opuszczenie segmentu miasta wyznaczonego dla swojej frakcji kończy się aresztem. Rozmowy z bezfrakcyjnymi kończą się aresztem. 

Oczywiście pod warunkiem, że cię złapią.


Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz