Rozdział 51 B

517 39 3
                                    

Emocje gotują się we mnie, mam wrażenie, że za moment wybuchnę. Stawiam kroki ciężej niż zazwyczaj, uparcie wpatryję się w korytarze przed sobą, jakbym mogła wywiercić wzrokiem dziury w ścianach. 

Bezfrakcyjna, nie pozwala mi odwracać głowy, ale kątem oka widzę, że Jo trzęsie się lekko. Chciałabym móc jej obiecać, że ją z tego wyciągnę, ale w miarę jak oddalamy się od komnat rodziny królewskiej, czuję się coraz mniej pewnie. W pałacu jest cicho, o wiele zbyt cicho jak na dzisiejszy dzień. Powinni tu być ludzie, którym Amar otworzył bramę, a Wierni powinni być kompletnie zdezorientowani z powodu odcięcia od pomieszczenia kontrolnego. Jakim cudem jest zupełnie na odwrót? I gdzie się podziali ludzie z mojej drużyny? Gdzie Christina, Caleb i Peter?

Schodzimy do piwnicy, ale nie tej, którą znam. Tutaj nie jest po prostu ciemniej niż na wyższych kontygnacjach; jest też zimno i jakoś dziwnie nieprzyjemnie, jakby ściany miały się na nas za moment zawalić. 

- Ładnie się wpakowałyście - mówi mężczyzna, który prowadzi Jo. Zerkam na niego i od razu tego żałuję; bezfrakcyjna mocno popycha moją głowę do przodu. - Liv.

- No co? - prycha kobieta.

- Myślę, że już i tak mają przewalone, nie musisz im dodatkowo... dogryzać. 

- Przecież wiedzą, na co się pisały.

Czuję ukłucie w sercu. Jo na nic się nie pisała. Jest tu przeze mnie. 

Mężczyzna podchodzi do metalowych, wąskich drzwi i kręci głową z rezygnacją i dezaprobatą. Patrzy na mnie z żalem i przez moment czuję do niego przypływ sympatii. Może on też nie chciał tu być. Jest bezfrakcyjny, nie ma nic. A kto nie ma nic, nie ma nic do stracenia. 

Liv wpycha mnie do celi. Robię kilka chwiejnych kroków, zanim udaje mi się odzyskać równowagę. Szybko odwracam się na pięcie, akurat na tyle, by móc złapać Jo i ochronić ją przed upadkiem. Drzwi zatrzaskuja się za nami, a dziewczyna zaciska dłonie na mojej kurtce, zaczyna cicho szlochać.

- Cii - mówię, głaszcząc ją po włosach. W celi jest ciemno, nie widzę nic poza jaśniejszym prostokątem wokół klapki w drzwiach. - Wszystko będzie dobrze. Wyjdziemy stąd.

- Byłoby fajnie, prawda?

Zaskoczona spoglądam w głąb pokoju, zasłaniając sobą Jo. Moje oczy powoli przyzwaczajają się do ciemności.

- Kto tu jest? - pytam ostro. Irytuje mnie drżenie własnego głosu.

- Spokojnie, Beatrice. - Właściwiel głosu podchodzi bliżej i wreszcie go rozpoznaje. Roztrzepane włosy, niemal absurdalnie wysoko zawieszona głowa. - Wierni raczej nie zamykają swoich. A przynajmniej ja o tym nie wiem.

- Uriah? - odzywam się. W ciemności błyska mi jego uśmiech. 

- Cześć. Się masz, Jo. - Jego obecność najwyraźniej uspokaja blondynkę. Moja przyjaciółka wychodzi zza moich pleców i staje obok.

- Szeregowy. - Obok Uriaha staje Amar. Wreszcie udaje mi się dostrzec coś więcej. Chociaż w pierwszej chwili cela wydawała mi się być mała i ciasna, teraz widzę, że zmieściło się w niej prawie dwadzieścia osób; cała drużyna Amara. - Co się stało?

Zaciskam pięści. Wydawało mi się, że już dotarło do mnie to, co się stało, ale dopiero teraz, kiedy muszę powiedzieć to na głos, uświadamiam sobie, jak bardzo nawaliliśmy.

- To była zasadzka - zaczynam. - Evelyn była przygotowana, czekała na Tobiasa. Jeśli rzeczywiście wiedziała o wszystkim od Jugheada, Wierni zmobilizowali się niezwykle szybko.

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz