Rozdział 6

1.6K 78 12
                                    

Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, by patrzeć na Chicago w taki sposób - jako labirynt pełen pułapek i kryjówek. Kiedyś, idąc do szkoły, widziałam po prostu budynki i ulice. 

Teraz biegnę w jednej z kilku małych grup Niezgodnych, którzy przedzierają się z dzielnicy Altruistów do... Właściwie nie jestem pewna dokąd. Caleb, który prowadzi nasz zespół, powiedział coś o bazie, ale chociaż rząd szukał kryjówki rebeliantów przez wiele miesięcy, nie natrafił na żaden ślad ich działalności, w żadnej dzielnicy. Udaje mi się tylko zorientować, że zmierzamy w stronę muru.

- Tutaj - nakazuje mój brat, chociaż wszyscy i tak w milczeniu nie odstępujemy go na krok.  Brunet wchodzi do jakiegoś budynku i teraz idziemy korytarzem, dalej wzdłuż ulicy. Rodzice idą z Peterem, Allie też trafiła do innej grupy, więc nie mam nawet do kogo się odezwać, Caleb wciąż unika mojego spojrzenia.

To były minuty. Dwie, może trzy. Gdybym pakowała się chociaż chwilę dłużej, gdyby rozmowa w kuchni odrobinę się przeciągnęła... Wszyscy bylibyśmy martwi. Mogę się jedynie domyślać, że bombę w domu zainstalowali Wierni, ale nie mam pojęcia dlaczego ani tym bardziej kiedy to zrobili. Od rozpoczęcia stanu wojennego staram się wypatrywać dziwnych rzeczy i podejrzanych zachowań, ale nie zauważyłam nic takiego w pobliżu domu. Byliśmy nieostrożni i tak niewiele brakowało...

Czuję gorąco za oczami, więc opuszczam głowę i przez kilka sekund walczę z płaczem. To tylko budynek. Wszystko, co było nam  potrzebne mamy w plecach, rodzicom nic nie jest, a mój brat idzie parę metrów przede mną. Mój brat, pozbawiony nogi, przypominam sobie, gdy dostrzegam błysk metalu, tuż pod krawędzią spodni. 

- Beatrice - Caleb przywołuje mnie gestem dłoni, więc wychodzę na przód grupy. Dotarliśmy na drugi koniec budynku, metalowe drzwi wychodzą na małą, brudną uliczkę. - Widzisz tamto wejście do piwnicy?

Piwnica? Świetnie, brzmi znajomo.

Kiwam głową.

- Świetnie. To nasz cel. Scott? - Brunet odwraca się do stojącego za mną chłopaka, który wcześniej szedł na tyle grupy. - Pójdę pierwszy, zostaniesz osłaniać tyły. W porządku?

Scott kiwa głową. Wygląda znajomo, ale nie jestem pewna, czy widziałam go już wcześniej, czy po prostu mi się wydaje.

Caleb lekko ściska moje ramię i od razu wybiega na ulicę. Chcę go zatrzymać, ale nie udaje mi się nawet chwycić go za rękę. Wciąż jestem w szoku, nie potrafię przyzwyczaić się do nowej sytuacji, chociaż wydawało mi się, że przyjdzie mi to z łatwością. A co jeśli tuż obok czeka snajper, z karabinem wymierzonym prosto w głowę mojego brata? Co jeśli nie spotkamy się przy wejściu do piwnicy?

Wstrzymując oddech patrzę, jak brunet przebiega wąską uliczkę. Scott stoi w drzwiach i uważnie obserwuje budynki dookoła. Caleb dobiega do wejścia i podnosi prawe skrzydło klapy, po czym wciska się w przestrzeń między nim a stojącym obok kontenerem. Unosi do góry pistolet i ruchem głowy pokazuje nam, że możemy iść. 

Przemieszczamy się pojedynczo, dla mniejszego ryzyka. Nie rozumiem tego, bo wcześniej szliśmy razem, ale nie zamierzam dyskutować. Patrzę, jak mężczyzna w średnim wieku, którego imienia nie znam, zbiega po schodach do piwnicy. Nie zapala światła. Później biegnie wysoka kobieta, rude włosy upięte na czubku głowy podskakują przy każdym jej kroku. 

- Teraz ty - nakazuje Scott, chociaż to dość oczywiste. Biorę głęboki wdech i biegiem rzucam się w stronę wejścia. Uliczka jest cicha, słyszę tylko swój świszczący oddech, kroki na asfalcie...

Huk wystrzału dobiega do mnie ułamek sekundy przed falą bólu, pulsującą z prawego ramienia. Krzyczę, zataczam się do przodu, ale nie upadam; wiem, że jeśli nie uda mi się ukryć, zginę. 

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz