Rozdział 35 B

717 44 20
                                    

- Nie mamy pojęcia. Po prostu tam stoją, nigdzie nie idą, nie strzelają. - Caleb kręci głową. - Matthew usiłuje się z nimi jakoś porozumieć przez głośniki, ale nie potrafi ich włączyć, a David absolutnie nie współpracuje.

- Myślicie, że to znowu najemnicy? - podsuwa Peter.

Całą trójką podchodzimy bliżej reszty. Tobias posyła mi uśmiech pełen napięcia i obejmuje mnie ramieniem. Ciepło jego ciała odrobinę mnie uspokaja, ale zdecydowanie za mało. 

- Albo prawdziwi rebelianci... - wtrąca Bellamy. - Tak czy siak musimy się jakoś z nimi dogadać, bo inaczej ugrzęźliśmy w niezłym pasztecie...

- Czekajcie - odzywa się nagle Aspen. - Tam ktoś jest.

- Bystry jesteś - zauważa Zeke. - Jakiś dwustu ktosiów, powiedziałbym nawet.

Aspen przewraca oczami. 

- Przy ogrodzeniu. Dwie osoby wchodzą na wieżyczkę strażniczą.

Mrużę oczy, ale po chwili ktoś przybliża obraz i teraz nie tylko łatwo można dostrzec poruszające się sylwetki, ale nawet rozpoznać ich twarze. Pierwszy idzie wysoki blondyn o złotych, kręconych włosach, który po chwili zatrzymuje się i zaczyna majstrować przy jakimś elemencie płotu. Tuż obok, po drabince wspina się...

- Uriś! - woła Zeke i przepycha się bliżej ekranu, jakby w ten sposób mógł się dostać do brata. - Uriah! Co ten kretyn wyprawia?

- I kim jest ten drugi pacan? - pyta Peter i marszczy brwi.

- To Jace - odzywa się Clary, która nie wiedzieć kiedy zmaterializowała się po drugiej stronie Tobiasa. - Mój narzeczony.

- Co oni robią? - Spoglądam na stojącego przy mnie bruneta, ale on odsuwa się ode mnie i bez żadnych wyjaśnień podbiega do mikrofonu, na stałe przymocowanego do jednego z biurek. 

- Uriah! Jace! Jeśli mnie słyszycie, pomachajcie... w dowolnym kierunku.

Obserwuję, jak obaj widoczni na ekranie mężczyźni zamierają, ale po chwili zaczynają wymachiwać w całkowicie różne strony. Młodszy Pedrad zwisa z drabinki na jednej ręce.

- Nie macie jak odpowiedzieć, ale cokolwiek robicie, natychmiast przestańcie. Nie wiemy, kim są ci ludzie...

Uriah i Jace przestają słuchać. Ten pierwszy wraca do wspinania się. Zakrywam usta dłońmi.

Co. Oni. Wyprawiają?!

- Uriah, do cholery! - woła Tobias. - Jace, słuchajcie! Nie możecie!

Za późno. Uriah wychodzi na wieżyczkę i staje się całkowicie widoczni. Kilka osób z tłumu unosi broń, a ja przygotowuję się na najgorsze, jednak kiedy Pedrad unosi ręce, wszyscy jakby się uspokajają.  

 - Możemy usłyszeć, co on mówi? - pyta Maxon. Matthew kręci głową.

- Musiałby włączyć mikrofon w wieżyczce.

Wszyscy stoimy w bezruchu. Jesteśmy bezsilni i nie mamy pojęcia, co się dzieje. Jace przestaje majstrować przy ogrodzeniu i zamiast tego otwiera bramę.

- Co on wyprawia?! - warczy Alec i spogląda na Clary. - Ten kretyn...

- Zaczekajcie - odzywa się Tobias, kiedy ludzie przechodzą przez bramę. - Matthew, możesz zatrzymać?

- No... - Chłopak szybkim krokiem podchodzi do komputera, a obraz przestaje się poruszać. Mrużę oczy, starając się zorientować, o co chodzi Eatonowi.

- Tobias... - zaczyna Caleb, ale brunet znowu włącza mikrofon, przez który wcześniej usiłował porozumieć się z Uriahem i Jace'em. 

Znowu odwracam się do ekranu. Przesuwam wzrokiem po ludziach w tłumie, aż nagle ją zauważam. W jednym z pierwszych szeregów idzie Christina. Otwieram usta ze zdziwienia. To Niezgodni. Uriah i Jace musieli ich sprowadzić, żeby pomogli nam z najemnikami. 

- Niezgodni - mówi Tobias i daje znak Matthew, który odmraża obraz. Prawie cała armia zdążyła już wejść na teren ośrodka. - Mówi Cztery. Jestem w pomieszczeniu kontrolnym razem z resztą naszych i naszymi sojusznikami. Sytuacja została opanowana. Proszę, zostańcie przed wejściem. Przyjdę do was. 

Kilkaset osób zamiera w kompletnym zdezorientowaniu, ale Tobias nie zwraca już na nich uwagi. Przywołuje do siebie Bellamy'ego, Clary, Maxona i Caleba i natychmiast rusza do drzwi.

- Zeke! - woła jeszcze brunet. - Pilnuj ich i staraj się nie doprowadzić do tragedii.

- Zrobiło się ciekawie - przyznaje Alec. Simon odwraca się do niego z irytacją wymalowaną na twarzy.

- Możesz łaskawie przestać?

- No co? Przecież widzisz, że sprowadzili sobie własną armię, a teraz...

- A teraz zabrał Maxona i Clary żeby rzucić ich na pożarcie? To chcesz powiedzieć? - Podchodzę do nich. Simon krzyżuje ręce na piersi, ale nie wygląda, jakby zamierzał się ze mną kłócić. Stoimy po tej samej stronie i on to wie. - Nie zawarliśmy z wami układu po to, żeby złamać go po godzinie. Nie wydaje ci się to bez sensu?

- Układu? - powtarza Alec. - A co ty niby wiesz? Nie było cię, kiedy go zawieraliśmy. Jeśli macie innego lidera niż Eaton, to chętnie z nim pogadam. Ale wątpię, żebyś była nim ty. Bo kim ty właściwie jesteś?

Zaciskam usta. Czuję, że brak mi na to argumentu, ale jego atak jest bezsensowny, więc moja obrona nie musi trzymać wysokiego poziomu. Spoglądam na Americę, która patrzy na mnie tak, jakbym zrobiła coś niesamowitego, a ona to zapamiętała i oczekiwała, że teraz zrobię to znowu. Tuż za nią stoi Isabell. Wbija wściekły wzrok w swojego brata. 

Znów odwracam się do Aleca.

- Jestem narzeczoną Tobiasa - oznajmiam i z dumą unoszę głowę. Nie mogę spojrzeć na Lightwooda z góry, ale przynajmniej mogę sprawić, że nie będzie mieć wrażenia, że jestem skuloną w sobie dziewczynką. - Więc tak, wiem, jak wygląda nasz układ. I jeśli chcesz rozmawiać z liderem, możesz rozmawiać ze mną.

Chłopak mruga kilkakrotnie. Później spogląda na Simona i Isabell, a kiedy nie znajduje poparcia, prycha krótko, mija mnie i opuszcza pomieszczenie kontrolne, trzaskając drzwiami. Jego siostra podbiega do mnie i ściska mnie lekko za ramię. 

- Dobra robota, pani Eaton. - Puszcza mi oczko. - Lepiej za nim pójdę.

Kiwam głową, czując rumieńce na policzkach. Amy kiwa mi głową z uznaniem, Nita i Peter też wyglądają na zadowolonych. Odwracam się w stronę komputerów i zauważam Zekego. Stoi oparty o jedno z biurek i uśmiecha się krzywo. Ruszam w jego stronę, a on zaczyna cicho klaskać.

- Brawo, brawo. Jestem pod wrażeniem - przyznaję. - Jak się uczyć, to od najlepszych.

- A czego ja się mogę od ciebie nauczyć? - Unoszę brwi. Przysiadam na blacie.

Rzuca mi zaskoczone spojrzenie.

- Wszystkiego, skarbie. W tej chwili mogę ci przyznać medal Ezekiela za kanciartwo.

Uderzam go w ramię, na co reaguje śmiechem. Kilka osób w tłumie szepcze między sobą, ale nie zwracam na to uwagi. Znów spoglądam na monitor.

- Nie wolałbyś iść z nimi? - pytam, patrząc, jak Uriah podbiega do Tobiasa i Caleba, a Jace próbuje pocałować Clary, ale dostaje od niej ładnego liścia. Dopiero potem ona go całuje. Uśmiecham się lekko. Status związku mojego i Tobiasa nie zmienił się w ciągu ostatnich kilku godzin, ale... może niepotrzebnie byłam zazdrosna.

Pedrad wzrusza ramionami. Kiedy odpowiada, kręcę głową z rozbawieniem. 

- Znalazł się. Mogę mu przywalić bez pokonywania miliarda stopni.

TUPTUPTUPTUPTUPTUPTUPTUP...




Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz