Rozdział 45 - Kłótnia stulecia i rewolucja nowojorska, czyli ślub

223 12 2
                                    

Rozdział 45 - Kłótnia stulecia i rewolucja nowojorska, czyli ślub

Wróciliśmy późno a ja nadal byłam niesamowicie rozkojarzona i czułam się nieswojo. Czułam się kiepsko... Chyba za dużo rażeń jak na mnie. wolałam stres przed zawodami, strach przed zepsuciem układu, a nie stras związany z mocami i strach przed tym, że ktoś czyha na moje życie. Zostałam odstawiona do pokoju. Siedzieliśmy chwilę w ciszy i starałam się wyzbierać myśli. Trudno rozładuję złe emocje na sali treningowej...

Było bardzo późno... Dochodziła pierwsza w nocy... Pociągnęłam Pietro za ramię i zaciągnęłam go na sale treningową. Przecież on w wieży jako jedyny orientuje się w moich pełnycj możliwościach... wiem że tylko on może mi pomóc w tej kwestii... Kora ma moją formę gdzieś. Tak jestem nadal na nią zła. I będę. Niech nauczy się przepraszać.

-Potrzebuję trenera.-Szepnęłam.-Jak kiedyś?

-Jak kiedyś.-Odpowiedział równie cicho.-Pokaż mi na co cię stać.

-Tak jest trenerze!

I zaczęło się. Stary dobry trening. Rozciąganie. Ćwiczenia. Rozciąganie. Powtórka i tak w kółko. Uśmiechnęłam się czując drżenie mięśni i ból rozciąganych ścięgien. Zawsze robiłam to z przyjemnością. Źle się czułam kiedy nie mogłam poradzić sobie z najprostszą rzeczą. Przyszła pora po rozgrzewce na ćwiczenia.

-Asekuruj mnie.

-Źle się wybijasz.-Mruknął zaraz po tym ja oderwałam stopy od ziemi.-Popełniasz ten sam błąd co ja. Pamiętasz jak ty upominałaś mnie?

-Pamiętam.-Mruknęłam między obrotami.

-To dlaczego zapominasz o tym.-Drażnił się.-Pokaż że nadal jesteś najlepsza.

-Już nie jestem.-Złapał mnie zanim upadła na matę.

-Jesteś tylko zacznij w siebie wierzyć do cholery.-Mrukną mi na ucho i przygryzł jego płatek.

-Zacznę jeśli powtórzysz to co ja.-Podjęłam grę.-Spędziłeś ze mną tyle czasu na tej cholernej sali w Kartagenie że powinieneś coś jeszcze pamiętać.

-Może...

-Proszę... Dla mnie.

-Czemu ty zawsze namawiasz mnie do takich głupot?

-Bo cię kocham.

-Ja ciebie też.

***

Nie sądziłam, że on to naprawdę zrobi... Dochodziła 3.00... Wszyscy spali... A przynajmniej tak mi się wydawało... Wiecie jak to jest kiedy wydaje się nam, że jesteście sama na sam, a ktoś was tak naprawdę ukradkiem obserwuje... Najczęściej osoba, która porusza się bez szelestnie a w tym wypadku za późno wyczulam zapach damskich perfum... Ale do początku...

Udało mi się namówić Pietro na pokaz akrobatyczny podobny do ćwiczeń wolnych... Parę salt, ze dwie śruby... Na szpagat już mi się go namówić nie udało... A szkoda... Potem sama zaczęłam rozgrzewkę... Było tak późno, że myślałam, podkreślany myślałam... Za futryną czaiła się bestia zwana Wandą... Było ciemno więc miała ułatwione zadanie... Unosiła się nad posadzką więc kroków nie słyszeliśmy... W taki oto sposób Wanda wiedziała nie tylko o moich możliwościach...

Postanowiła wyjść z ukrycia z głupim uśmiechem. Mnie zamurowało. Pietro nagle spoważniał. Zapadła cisza która wcześniej była wypełniona śmiechem i pogaduchami szeptem... Wiedzieliśmy, że Wandzia słyszała wszystko... Część rzeczy była mówiona po hiszpańsku... Ale mimo to strach się bać. Przełknęłam głośno ślinę. Poczułam uspokajający dotyk na ramieniu. Odetchnęłam i spięłam się.

-Wanda co ty tu robisz?-Zapytał Pietro, który teraz stał za mną.

-Szlam do kuchni... Równie dobrze mogła bym spytać o to samo.-Powiedziała złośliwym tonem.

-A to co ja robię po nocach nie powinno cię interesować.-Mrukną.

-Ale mnie to interesuje i co?

-Wanda daj spokój.-Powiedział już lekko zirytowany.

-Nie dam! Znów coś ukrywasz! Co ja mam niby zrobi? No? Skoro chcesz coś urywać to znaczy że mi nie ufasz Pietro.

-Pietro, nie ma sensu żeby nie wiedziała.-Wtrąciłam się.-Nie musi wiedzieć jednak wszystkiego dokładnie.

-Masz rację.-Westchną.

-Czekam na wyjaśnienia.-Mruknęła wpieniona Wanda.

-Nasza dwójka zna się już długo.-Mruknęłam.-Nawet bardzo. Zaczęło się od tego, że uratowałam jego tyłek...

***

Godzinę później...

Opowiedzieliśmy Wandzie wszystko. Miałam pewność, że wszystko rozplotkuje, a przynajmniej większość. Byłam tym lekko zestresowana. Miałam też złe przeczucia... Peter jakoś to do wiadomości przyjmie skoro ja nie mam nic do jego dziewczyny. Jednak PTTS? Wątpię. Stark naprawdę traktuje mnie jak córkę więc mogę mieć przesrane... A z resztą nie tylko ja. Nadal mam nadzieję, że nic złego się nie stanie. Jednak nadzieja matką głupich. Jednak również ślub, na który wszyscy czekamy jest za kilka dni. Wanda równie dobrze o tym zapomni... Choć to mało prawdopodobne.

***

Kilka dni później...

Dopinałam zamek sukienki kiedy w progu staną Pietro. Uśmiechnęłam się do niego. Nigdy w wcześniej nie widziałam go w czymś "nie wygodnym"... Przygryzłam dolną wargę. Moja sukienka była długa, błękitna z odkrytymi ramionami i dekoltem w serce. Włosty spięłam bardzo prosto i zakręciłam na lokówce. Oblizałam sie gdy do głowy wpadło mi kilka zbereźnych myśli na co on tyłki sie zaśmiał. Ułamek sekundy później drzwi były zamknięte a ja stałam z nim twarzą w twarz. Przyciągnęłam go do siebie za krawat. Było kilka godzin przed wyjazdem i weselem... Przygryzł mi golną wargę. Tak bardzo chciałam więcej ale wiedziałam, że to nie jest odpowiednia chwila. Są rzeczy ważnie i ważniejsze. Niestety... A wymiana śliny nie należy do najważniejszych.

-Zlizałeś mój błyszczyk.-Mruknęłam do niego.

-Dobry był.-Zaśmiałam się na jego stwierdzenie.

Poprawiłam lekki makijaż i uśmiechnęłam się do niego zalotnie. To co się działo przed ostatnie dni to był istny cyrk! Gonitwa trwał aż do dziś. Dekoracje, tort, ciastka, sukienki, ostatnie przymiarki... Istny cyrk. Byłam lekko podenerwowana. Wiedziałam też, że Wanda nie podejmuje zbyt dobrej dla Pietro decyzji. Wiedziałam, że to właśnie on nie akceptuje tego związku najbardziej. Po prostu wiedziałam, że on to ciężko znosi. Bolało to i mnie. Czułam się jednak bezradna.

Never give up - MarvelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz