4/5
Rozdział 36.4- Święta i impreza sylwestrowa z przytupem
Wstałam rano czając lekki zapach mrozu i powiew woni pierników. Uśmiechnęłam sie wyciągnęłam pudełko z pakunkami. Zawlekłam je pod choinkę. Wiedziałam, że nikt jeszcze nie wstał bo kto normalny wstaje wraz ze świtem a w przypadku zimy kiedy jeszcze panuje mrok na zewnątrz... Uśmiechałam się wykładając pakunki. Większość zrobiłam ręcznie... Dlaczego nie wspomniałam o tym wcześniej? Żeby nikt się nie wygadał. O treningach z Nat też nie wspominam... Ale dlatego, że walka to taniec, którego jeszcze się nie nauczyłam... Umiem się bić i owszem ale... Nie mam stylu... Nie wiem czy to dobrze....
Podniosłam się z klęczek i otrzepałam kolana. Każda paczka była inna... Każda kokarda ręcznie robiona... Wolę prace ręczne... Dlatego też majstruję po kontach... Ale to co skręcam to nudy więc uważam, że nie warto tym nikogo dręczyć... Choć zaczęłam prace nad moim największym dziełem... Ale o tym innym razem.
Było wpół do piątej a ja zaczęłam buszowanie po kuchni. Piekłam ciastka... Ciasto na każdą partię wyrabiałam ręcznie aby nikogo nie obudzić... Wiem może to głupie ale musiałam się czymś zająć. Odciągnąć myśli od wszystkiego o czym myślałam przez ostatni czas... Każdy a raczej nie każdy zauważy co się ze mną dzieje... Od środka mnie nosi. W moim umyśle toczy się wielka wojna na skalę nieokreśloną... Może to dlatego, że boję się przed sobą przyznać do faktów, które są już oczywiste? Albo bo nie rozumiem siebie? Czy może dlatego, że wątpię w swoje możliwości? Jakie możliwości?
***
Wstawiłam ostatnią blaszkę do piekarnika kiedy wybiła szósta rano. Zaczęłam już rozpuszczać czekoladę na parze i przygotowałam lukier za równo taki na słodko i na kwaśno. Znałam kilka starych przepisów które poznałam dzięki Korze. Korze i jej babci. Uśmiechnęłam się na wspomnienie starszej kobiety którą bardzo lubiłam. Wiem że przepisy były naprawdę stare bo przekazywane z pokolenia na pokolenie. Wiem też że matka kory nigdy ich nie poznała bo babunia Kory uznała ją za nie godną... Byłam ciekawa jak bardzo stare one są... Uznałam jednak, że są najlepszej na świąteczne wypieki. Lubiłam gotować... Nie zawsze mi to jednak dobrze wychodzi...
***
Skończyłam dekorować ciastka wszelkiej maści. Napiekłam tego tyle, że można by obkleić tym połowę Avengers Tower. Usiadłam troszkę zmachana na fotelu. Po chwili jednak stwierdziłam, że nie jestem aż tak bardzo zdyszana więc ruszyłam na salę. Znów się przebrałam i zaczęłam biegać. Kiedyś regularnie biegałam po plaży albo po budynkach (Głównie niskich blokach na blokowiskach przy biedniejszych ulicach)... Wspomnienia przesuwały mi sie przed oczami niczym film z krótkich klatek...
***
Kartagena kilka lat wcześniej
Biegłam po linii wyznaczanej przez fale, przeskakiwałam skały... Już kiedyś przekonałam się, że upadek twarzą w mokry piasek nie jest przyjemny. Uśmiechałam się od ucha do uch przecinając płytkie fale. Kora obserwowała mnie z drzewa... Pomachałam jej i przyśpieszyłam. Robiłam 10 okrążenie... Coś mignęło przede mną i wylądowałam na tyłku.
Prychnęłam pod nosem. Mam dość tych zaczepek!
***
Manhattan kilka lat wcześnie...
Przeskoczyłam nad kolejną wąską uliczką i spierdzielałam dalej. Gonili mnie... Już nie policja... Ale Avengers. Zalazłam im za skórę... Czarnej wdowie dogadałam "Za wolno wracaj loczki kręcić na wałkach" potem spadła do śmietnika w jednej z uliczek. Do Kapitan wyjechałam "Udzielić ci ślubu z tą tarczą?". Do Starka "Nie gorąco ci blaszaku?". Scarlett Wich wkurwiłam "Lalka fajerwerki to na sylwestra zostaw!". W skrócie nie lubią mnie.
CZYTASZ
Never give up - Marvel
FanfictionAlis jest szesnastolatką która trafia do Avengers gdzie zaczyna rozumieć wszystko co ją wcześniej spotkało. Zmaga sie z nowym wrogiem i starą historią którą chciałaby zapomnieć. Czy pokona strach? Czy odnajdzie rodzinę? Czy znajdzie miłość życia? Ma...