Rozdział 5 - Ile?!

993 43 18
                                    


Rozdział 5 - Ile!?

Po ugaszeniu mikrofalówki, która miała bliski kontakt z kulami grubego kalibru. Wanda przectawiła mnie wszystkim po kolei. Poznałam Kapitana Amerykę, widziałam wystawę w muzeum więc nie miałam z tym większego problemu. Steve Rogers jest przyjacielem byłego Zimowego Żołnierza czyli Backiego. Backy zastrzeli biedną mikrofalę. Kobieta, która złamła łuk to Czarna Wdowa - Natasza Romanoff. Łucznik nazywa się Clint Burton. Sam Wilson to ten co czytał podręcznik i ignorował zachowanie reszty. Wanda uznała, że Brus Banner - Hulk jest w laboratorium i szybo stamtąd nie wyjdzie. Zdziwiłam się jednak gdy Wanda oznajmiła mi, że białowłosy jest jej bliźniakiem. To, że są rodzeństwem było oczywiste ale, że bliźniakami. Uniosłam tylko brwi.

Usiadłam na kanapie. I zastanawiałam się czy Pietro mnie pamięta. Miałam cichą nadzieję, że nie wie o moim drugim ja - Rey Hood. Pamiętam go jeszcze z Hiszpanii ale tę opowieść przytoczę później. Nie znam rosyjskiego ale widać było, że to co zostało ogłoszone w ruskich wiadomościach nie przypadło mu do gustu. Zdjął trampek i cisną w nim w ekran telewizora. Gdy spudłował skwitował to krótkim "kurwa". Chwilę później z sąsiedniego pokoju - jadalni doszło mnie poirytowane warknięcie Kapitana " Język!". Uśmiechnęłam się pod nosem.

Rozejrzałam się ukradkiem po pomieszczeniu. Byłam tu ja i Pietro, Sam zaczytany w podręczniku i Backy pochłaniający miskę śliwek. Wbiłam spojrzenie w ekran telewizora. Próbując zrozumieć choć jedno cholerne słowo. Nie rozumiałam nic. Jednak Backy, Pietro i nawet Sam rozumieli to świetnie. Wstałam z kanapy i ruszyłam kierunku kuchni, po której krzątała się Wanda. Dziewczyna rozkładała brytfanki i liczyła czy wszystko ma. Westchnęła z rezygnacją i zawołała w kierunku salonu:

-Pietro! Chodź do kuchni!

Dosłownie ułamek sekundy później blondyn stał przy siostrze i czekał. Wanda wcisnęła mu w rękę jakąś kartkę i kazała się śpieszyć jeśli chce mieć kolację. Wybiegł.

-Co robisz?-Zapytałam ją z zaciekawieniem.

-Lazanie. Siedem lazani.-Poprawiła się.

-Ile?!-Zapytałam zdziwiona.

-Siedem. Jedna dla Kapitana, druga dla Backiego, jedna dla mojego brata. Kolejna dla Nat, Clinta i mnie. Kolejne dwie dla ciebie, Tonego, Brusa, Petera i Sama. Jak ja się cieszę, że tylko siedem! Normalnie robię z dziesięć!-Wyrzuciła z siebie i zakończyła swoją wypowiedź teatralnym westchnięciem

-Mogę pomóc.-Zaproponowałam.

-Przyda się druga osoba która potrafi gotować! Sama nie wyrabiam.

Po jej słowach w kuchni pojawił się Pietro z trzema reklamówkami pełnymi składników do naszych lazani.

***

Wstawiłyśmy ostatnią lazanię do pieca. Teraz musimy czekać. Zaparzyłam sobie herbaty o smaku owoców leśnych i usiadłam na kuchennym blacie. Zostało dziesięć minut. Będę musiała wraz Wandą wyjąć lazanie z piekarnika. Siedem lazani. Nadal powątpiewałam, że ta ilość to nie jakiś żart czy coś.

***

Wyjęłyśmy wszystkie lazanie i rozłożyłyśmy talerze, szklanki i sztućce. Potem Wanda zawołała wszystkich głośnym "Kolacje!". Każdy nałożył sobie porcję. Właśnie wtedy pojęłam owe "siedem". To po prostu przerażające! Połowa Avengerów zje jedną brytwankę w pojedynkę! Czy to normalne?

Zjadłam dwa kawałki i obłożyłam widelec. Rozglądnęłam się po obecnych. Kapitan i Backy siedzieli obok siebie, u szczytu stołu siedział Stark, po drugiej stronie Natasza, na przeciw Steva Clint obok niego Wanda, obok Backiego Pietro a obok Peter. Bruse siedział w salonie. Obok Wandy ja, a obok mnie Sam. Większość zjadła szybko, a nie którzy specjalnie jedli wolno.

Never give up - MarvelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz