Rozdział 34 - Listopad w deszczu i zmiany

298 14 0
                                    


Rozdział 34 -Listopad w deszczu i zmiany

Obudziłam się rano. Zaczął się drugi tydzień listopada... A z początkiem drugiego tygodnia zaczęło padać. Wstałam i spojrzałam na kalendarz... Dziś była już sobota... Czas płynie zdecydowanie za szybko. Przegapiłam kilka dni? Jak? Nie ważne... Ważniejsze jest to co muszę jeszcze zrobić. Wyjrzałam za okno i zobaczyłam dosłownie szarą rzeczywistość. Pada deszcz... I autentycznie jest pół mrok... Może to przez wczesną porę ale gdzieś w sobie wiedziałam, że to przyniesie kłopoty. Nie jestem przesądna ale ciemności nigdy nie są dobre.

Przebrałam się i poczłapałam do kuchni. Zaparzyłam kawę do dzbanka i czekałam na innych ludzi... Przecież sama do siebie gadać nie będę... Pierwsza zeszła Wanda w kiepskim humorze, przemilczałam to, że na fuczała na mnie jak rozjuszony kot. Potem zeszedł z piętra Peter, który udawał spokojnego, następnie Steve, który natomiast nie krył wkurwienia. Nocne życie Wandy kwitło a my z tego powodu cierpieliśmy katusze... Potem przy szwendał się Buck akurat w dobrym na pozór humorze. Potem przyszła chmura gradowa - Pietro. Wkurwiony struś to wredny dla większości. Westchnęłam kiedy wymienił z siostrą wrogie spojrzenia i prychną na Steva. Dlaczego mnie to nie dziwi?! Sama spałam i to nie najlepiej ale bez przesady... W najlepszym humorze przyszedł mój ojciec i przywitał wszystkich wesołym "Dzień dobry!".

-Dzień dobry!-Jako jedyna raczyłam odpowiedzieć...

-Jak się spało?-Zagadną... Spuszczając tym samym bombę na kuchnię.

-Jak się SPAŁO!?-Warkną Steve. Wanda na to prychnęła.

-Kurwa się nie spało.-Mrukną pod nosem Pietro marszcząc brwi.

-Kiepsko ale choć raz miałam wrażenie, że mogę chwilkę dłużej pospać.-Odparłam grzecznie jako jedyna.

-A ty Peter?-Zagadną do mojego brata który opierał się plecami o lodówkę.

-Jeśli dwie godziny można nazwać snem to kiepsko.-Odpowiedział w miarę grzecznie. Podkreślmy to "w miarę".

Stark nalał sobie kawy do kubka z napisem "#najlepszy szef roku" i popijał ją spokojnie. Uznałam to za odpowiednią chwilę do wytoczenia armaty bojowej... Wzięłam głęboki wdech i postanowiła przemówic Wandzie do rozsądku...

-Wanda może wyjechałabyś na weekend? Może do Kalifornii? My się wyśpimy na zapas...-Powiedziałam spokojnie. Odpowiedziała mi głucha cisza.-Kalifornia jest na tyle daleko, że będziemy mieć ciszę... Tam jest ładnie i romantycznie... Jest plaża i wiele fajnych sklepów... Mały urlop ci się przyda przed świętami. Nieprawdaż?-Upiłam łyk kawy.

-Masz rację urlop mi się przyda.-Odpowiedziała dziwnie łagodnie i skierowała sie do wyjścia.-Idę się spakować i wyjadę na tydzień...-Rzuciła na odchodne...

***

W kuchni zapadła grobowa cisza na około pół godziny. Każdy zdążył wypić kawę. Wszyscy ulokowaliśmy się w salonie a ja znów zaczęłam kminić o co chodziło z tamtymi korkami... To było co najmniej dziwne... Mija już kupa czasu a ja nie mam bladego pojęcia co u diabła się stało. Ale o to wypytam później. Zaczęłam też myśleć nad wyrównaniem sobie mojej średniej semestralnej... Kiedy do salonu jak grom wpadł Thor twierdząc, że ktoś stoi i dzwoni do drzwi. Nagle zadzwonił mi telefon. Odebrała i wzięłam na głośno mówiący...

-Alis! Otwórz te drzwi bo marznę!-Warknęła moja ruda przyjaciółka.-Wpierdolę ci za nieinformowanie mnie o niczym!

-Ester...-Błagalny obcy dla mnie głos z tyłu.

-Zamilcz.-Fuknęła.

-Cześć. Już otwieram.

Podeszłam do windy i odblokowałam wejście na parterze. Chwilę później było słychać głośne kroki ze stukotem podeszwy wojskowego obuwia. Do solony niczym tornado wpadła Ester. Ruda cholera wyszczerzyła się na widok wszystkich z wymalowanym wykurwem na twarzy... Za nią wszedł wysoki chłopak, ciemnowłosy jasnooki - Harry najpewniej...

Never give up - MarvelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz