Rozdział 11 - Czemu? I...

666 29 4
                                    


Rodział 11 - Czemu? I...

Było dość późno jak wruciliśmy. Nie czyłam się jednak zmęczona. Wróciłam do pokoju, odrobiłam pracę domową i oglądnęłam ze dwa odcinki serialu. Położyłam się spać chwilę po północy.

Wspałam wypoczęta, zadowolona i taka nowa... Bo czemu nie? No nie? Wstałam ogarnęłam włosy, przebrałam się. Różowy top, poszarpane dżinsy i warkocz wraz z rozsuwaną szarą bluzą uzupełniłam to fioletowo-różowymi trampkami i zeszłam do kuchni. Niestety gdy tylko przekroczyłam jej próg cały entuzjazm ze mnie uleciał.

Ma barowy krześle przy wyspie siedziała ta cholerna farbowana blondyna. Steva nie było... Byłyśmy same? Czemu? Co się stało?

-Dzień dobry pani.-Przywitałam się grzeczni i wymusiłam uśmiech.

-Dzień dobry...

-Co panią sprowadza do wieży o tak wczesnej porze?-Byłam grzeczna. Powtarzałam sobie "bądź grzeczna nie daj po sobie poznać, że się jej boisz... że wiesz kim lub czym jest".

-Jestem umówiona.-W jej oczach pojawiła się stal ostra jak nóż. Zabijała mnie wzrokiem pozornie miłym.

Włączyłam ekspres jak zawsze zrobiłam dzbanek kawy. Nie nalałam jej sobie. Włączyłam wodę w czajniku elektrycznym żeby się zagotowała. Wyjęłam cukier trzcinowy i herbatę owocową. Usiadłam na blacie. Czekałam na cichutkie "cyk" czajnika kiedy do kuchni wbił Peter z Wandą. Posłałam im pełne lęku spojrzenie. Boją się Sharon bez jakiś przyczyn. To po prostu instynkt.

-Cześć Alis! Gotowa? Natasza czeka.-Powiedział Peter i zmierzył Shmatron wrogim spojrzeniem. Ale się uśmiechną... sztucznie.

-Tylko wezmę swoją herbatę i idę.-Zalałam herbatę. Posłodziłam i zarabrałam kubek.-Wypiję po drodze.

Ruszyliśmy do garażu. Gdy oddaliliśmy się od kuchni i zjechaliśmy windą na parter odetchnęłam z ulgą. Nat nie było więc czekaliśmy chwilkę w ciszy. Tylko chwilę no cisza zaczęła mi przeszkadzać.

-To była tylko wymówka?-Spytałam.

-Tak.

-Dziękuję. Dziękuję za ratunek.

-Nie ma sprawy należysz do naszej ekipy. Jesteśmy jak rodzina.-Uśmiechną się ciepło.

-Rodzina...-Powtórzyłam cicho.-Długo nie miałam rodziny... ze sześć lat... A ty?

-Mieszkam zwykle z ciotką May ale ona i Happy postanowili pozwiedzać świat przez jakiś czas. Jak trafiłaś do domu dziecka? Nie chcę być wścibski ale wiesz...

-Moi pierwsi adopcyjni rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Oni zginęli ja wyszłam bez szwanku. Wcześniej mieszkałam Kartagenie, na obrzeżach przy plaży... Przed blipem gdy miałam 10 może 11 lat. Stare dzieje...-Uśmiechnęłam się.

-Ja nie pamiętam swoich rodziców. Wiesz? Zginęli w katastrofie lotniczej gdy miałem 3 może 4 lata. Każdy z nas coś lub kogoś stracił.

-Nie wiedziałam. I rozumiem...-Uśmiechnęłam się trochę smutno.-Dobra gdzie jest Nat zaraz się spóźnimy do szkoły?!

-Chyba szybciej dotrzemy do szły jak pójdziemy pieszo wiesz...-Westchną.

***

Ned wpuścił nas oknem po kryjomu. Dotarliśmy dopiero na drugą lekcję... Trudno.

Lekcje mijały spokojnie aż do przerwy obiadowej. Flash chodził za mną i MJ. Zaczepiał nas. Peter spierdzielił gdzieś na całą przerwę. Czyli inaczej radź se sam człowieku! Mijał już kwadrans od dzwonka a Petera ani widać, ani słychać... Biorę sprawy w swoje ręce.

Never give up - MarvelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz