59.

279 32 18
                                    

Huk towarzyszący teleportacji nie cichł nawet po rozpoczęciu spotkania, co spowodowało lekkie zamieszanie wśród śmierciożerców, którym chwilę wcześniej wydawało się, że wszyscy już są na miejscu. Nawet Voldemort przerwał przemowę i uważnie zlustrował szeregi swojej armii. Jemu także wydawało się, że nikogo nie brakuje. Kto w takim razie pojawił się w Little Hangleton?

W zasadzie nie miał co do tego żadnych wątpliwości, ale nie mógł uwierzyć, że to działo się naprawdę. Najpierw stracił horkruksy, swoje jedyne zabezpieczenie na wypadek, gdyby okazało się, że kiedyś znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie go pokonać. Później został wyzwany na pojedynek, zanim zdążył stworzyć choćby jednego horkruksa więcej. Nie miał pewności, czy ta ochrona wciąż istnieje, więc od kilku dni nieustannie odczuwał lęk, który sprawiał, że utracił zdolność logicznego myślenia.

– Panie mój, co się dzieje? Czy spodziewamy się jeszcze kogoś? – spytała Bellatriks, przywołując go tym samym do rzeczywistości.
– Coś mi się wydaje, że to niezapowiedziana wizyta – warknął Voldemort.

Stojący najbliżej niego śmierciożercy dosłyszeli te słowa i zaczęli przekazywać je dalej, aż w końcu wszyscy szeptali między sobą. Voldemort poczuł narastającą wściekłość. Nie tak to miało wyglądać! Jego ludzie mieli być bezwzględnie posłuszni i gotowi spełnić każdy jego rozkaz. Już po raz drugi coś lub ktoś przerwało jego wzniosłą przemowę, po której bez trudu miał panować nad zgromadzonym tłumem. Na taką sytuację nie był przygotowany, ale na szczęście wystarczyło jedno krzywe spojrzenie, by szepty śmierciożerców ucichły.

Po chwili przekonał się jednak, że to nie była zasługa jego mocy. Za oknem rozległ się donośny głos Dumbledore’a.

– Witaj, Tom – przywitał się uprzejmie dyrektor. – Wiem, że zdecydowałeś się przyjąć moje wyzwanie, więc postanowiłem ułatwić ci zadanie i oto jestem.

Riddle zacisnął mocno szczęki i szybkim krokiem podszedł do okna. Dumbledore nie przybył sam. Zgromadził wokół siebie całkiem pokaźną armię i jedyną nadzieją Voldemorta było teraz to, że jego przeciwnik był już bardzo stary, a śmierciożercom postanowił przeciwstawić jakieś dzieciaki. Tylko czy aby na pewno powinien lekceważyć przeciwnika, bo ten wyglądał na słabszego? Tym razem takie podejście mogło mieć opłakane skutki.

Odsunął się od okna i szeroko otworzył drzwi tarasowe.

– Nie musiałeś się fatygować, Dumbledore – rzucił wyniosłym tonem i skinął na swoich ludzi. – I zdecydowanie nie powinieneś narażać tylu niewinnych, a jakże znamienitych czarodziejów.

Jego pozorne pochlebstwo miało sprawić, że część sojuszników Dumbledore’a zawaha się i ucieknie. Jednak tak się nie stało. Nawet wtedy, gdy śmierciożercy zaczęli wychodzić z domu Riddle’ów na zalany promieniami słońca trawnik. Czym innym było spotkanie z nimi znienacka i w środku nocy, a czym innym w blasku dnia. Ich czarne płaszcze, głębokie kaptury i maski nie zrobiły na nikim wrażenia.

Voldemort znowu nie wierzył w to, co widział. Przecież wrogowie mieli drżeć ze strachu przed nim i jego śmierciożercami. Mieli bać się samej myśli o spotkaniu z nimi! Tymczasem stali przed nim nie okazując lęku. Byli gotowi do walki i najwyraźniej nikt z nich nie zamierzał uciekać. No cóż, trzeba będzie ich wszystkich przykładnie ukarać. Oczywiście zaraz po tym, jak pozbędzie się Dumbledore’a.

Przez chwilę rozglądał się wokół siebie, próbując odgadnąć, kto prócz dyrektora może stanowić choćby cień zagrożenia. Skrzywił się, gdy dostrzegł po drugiej stronie pola Severusa Snape’a. A był pewien, że ten chłopak już wkrótce do niego dołączy! Czym Dumbledore go skusił?

– Nie chcę być nieuprzejmy, Tom, ale nie mam całego dnia – odezwał się ponownie Albus. – Możemy zaczynać?

Zrobił krok do przodu, nie czekając na odpowiedź Riddle’a. Za sobą usłyszał pomruk akceptacji i uśmiechnął się pod nosem. Cokolwiek miało się zaraz wydarzyć, to nie było sensu dłużej zwlekać.

Śmierciożercy chyba także się z nim zgadzali, bo ruszyli do ataku nie czekając na rozkazy swojego pana. Po chwili wszędzie dookoła słychać było wykrzykiwane formułki zaklęć, które ze świstem przelatywały między walczącymi.

Severus i Freya starli się z kolegami Snape’a ze Slytherinu. Bogini starała się zachowywać pozory i trzymała w dłoni kawałek drewna imitujący różdżkę, a magia, której używała miała do złudzenia przypominać znane czarodziejom zaklęcia. Tak naprawdę nie chciała nikogo skrzywdzić, bo bogom nie wolno było zabijać śmiertelników. Przynajmniej jej nie było wolno. Ale i tak dawała z siebie wszystko, żeby unieszkodliwić jak największą ilość osób.

Severus początkowo wcale nie chciał walczyć ze znajomymi. Dobrze wiedział, że niektórzy z nich byli tam nie z własnej woli i uważał, że powinni mieć szansę zadecydować, po której stronie będą walczyć. Jednak żaden z pozostałych Ślizgonów nie skorzystał z okazji, żeby się wycofać czy zmienić front. W tej sytuacji chłopak nie miał wyjścia – musiał się z nimi zmierzyć.

Remus postanowił wesprzeć Snape’a i Freyę, którzy wydawali się osamotnieni w swojej walce. Nikt spośród jego kolegów nie kwapił się, żeby im pomóc, być może dlatego, że nikt nie wiedział, jak wiele od nich zależy. Po chwili jednak zauważył, że Peter Pettigrew także odłączył się od pozostałych Huncwotów i pobiegł za nim.

– We czwórkę damy sobie z nimi radę – powiedział Glizdogon, dodając sobie odwagi tym stwierdzeniem.

Remus uśmiechnął się do niego, a Freya zaklęła pod nosem. Wcześniej widziała, że James, Remus, Syriusz, Lily i Peter radzą sobie naprawdę nieźle i nie musiała się rozpraszać, żeby dbać o ich bezpieczeństwo. Teraz Gryfoni się rozdzielili, a ona nie była pewna, czy da radę ich wszystkich ochronić. Co prawda nigdy nikomu nie dawała gwarancji, że przeżyje tę wojnę, ale w głębi duszy uważała, że jej obowiązkiem jest uratowanie ich wszystkich. Tylko wtedy jej misja będzie miała jakiś sens. Teraz dwoiła się i troiła, żeby nikomu nie stała się krzywda.

Na kilka sekund zamarła, gdy uświadomiła sobie, że dba tylko o bezpieczeństwo tych, których zna i tych, którzy w innej rzeczywistości odegrali znaczącą rolę w wydarzeniach, które zamierzała powstrzymać. Jednocześnie zupełnie nie przejmowała się innymi ludźmi, wychodząc z założenia, że to jest zupełnie nowa historia i że nie uda jej się uratować wszystkich. To swoiste rozdwojenie jaźni sprawiło, że poczuła niesmak do siebie, jednak uznała, że to nie czas na takie rozważania.

– Lily, uważaj! – krzyknął James i zasłonił dziewczynę własnym ciałem.

Zaklęcie Uśmiercające minęło go zaledwie o włos. Lily pociągnęła go za rękę i tylko dzięki temu zszedł z linii strzału. W tym momencie jakby do niego dotarło, że to nie jest kolejny szkolny pojedynek tylko prawdziwa bitwa. Walka na śmierć i życie.

– Dzięki, Evans – mruknął. – Syriusz! Chyba już dość tej zabawy, nie sądzisz?

Black roześmiał się szczekliwie i skinął mu głową. Od początku bitwy był w swoim żywiole. W przeciwieństwie do Pottera nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokół niego. Miał jeden cel i tylko on się dla niego liczył. Chciał dopaść Bellatriks. Chciał raz na zawsze zetrzeć ten krzywy uśmiech z jej parszywej gęby. Chciał jej odpłacić za wszystko, co mu zrobiła. W jego duszy płonęło szaleństwo, a słowa Jamesa odblokowały nieznaną mu dotąd siłę.

Potter z przerażeniem patrzył, jak jego najlepszy przyjaciel, śmiejąc się jak opętany, wyzywa Lestrange na pojedynek.

– Nie zupełnie o to mi chodziło – jęknął, ale ruszył za Syriuszem, żeby mu pomóc.

Lily została na placu boju sama. Zaklęła cicho. Dopóki obok niej byli Huncwoci, udawało jej się panować nad własnym lękiem, jednak teraz strach chwycił ją za gardło i przerażona nie wiedziała co zrobić.

– Za mną – usłyszała pewny, mocny głos Freyi. – Pomóż Severusowi, a ja zobaczę, czy James i Syriusz nie potrzebują wsparcia.

Pobiegły razem do miejsca, gdzie Snape, Lupin i Pettigrew odpierali atak Ślizgonów. W zasadzie ta potyczka była już prawie wygrana, ale kilku uczniów Slytherinu jeszcze próbowało walczyć, choć widać było po nich zmęczenie i zniechęcenie. Lily stanęła pomiędzy przyjaciółmi i uspokoiła się. Teraz mogła na nowo włączyć się do walki.

Freya zostawiła ją pod opieką Severusa, a sama pobiegła sprawdzić, czy z Blackiem i Potterem wszystko w porządku. Kiedy ich zobaczyła nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ma przed sobą naprawdę potężnych i zdeterminowanych czarodziejów. I że oni wcale nie potrzebują jej pomocy.

Zawróciła i stanęła jak wryta, gdy w końcu spojrzała na Dumbledore’a walczącego z Voldemortem.

*

Podczas gdy śmierciożercy i ich przeciwnicy dosłownie rzucili się na siebie, Voldemort i Dumbledore wciąż stali na swoich wcześniejszych miejscach. Nie musieli podchodzić bliżej, żeby ich potęgi się ze sobą zderzyły. Walczyli, nie używając słów, a ich ruchy były tak szybkie, że ledwo dostrzegalne. Inni walczący odruchowo odsuwali się od nich, tworząc tym samym wolną przestrzeń wokół dwóch najsilniejszych czarodziejów.

Albus wiedział, że Tom nie będzie łatwym przeciwnikiem, ale nie spodziewał się po nim aż takiej mocy. Nawet proste, czy też mało wyszukane zaklęcia mogłyby zetrzeć z powierzchni ziemi kogoś słabszego od niego. Na swoje szczęście Dumbledore potrafił się im przeciwstawić i to bez większego wysiłku. To jednak wciąż było za mało. W końcu nie chodziło o to, by odpierać ataki Voldemorta i czekać na okazję, żeby samemu zaatakować. Zdecydowanie nie o to chodziło.

Lord Voldemort nigdy nie doceniał Dumbledore’a. Przez ostatnie lata uważał go za słabego starca i wyśmiewał każdego, kto śmiał twierdzić, że Dumbledore jest najpotężniejszym czarodziejem wszechczasów. Teraz miał okazję przekonać się, jak bardzo się mylił. Dyrektor był potężniejszy niż mu się wydawało, a co gorsza zdawał się mieć niespożyte zapasy siły, której Voldemortowi zaczynało brakować. Czuł, że zaraz mięśnie odmówią mu posłuszeństwa, gdy nagle...

Dumbledore wyraźnie zaczął słabnąć. Ręce mu drżały, a jego ruchy zwolniły. Voldemort zaśmiał się okrutnie i wykorzystał resztki energii, żeby zadać ostateczny cios.

Freya patrzyła na to zafascynowana. Nie chciała się wtrącać, ale teraz się zawahała. Bo jeśli Dumbledore przegra...

Dyrektor zerknął na nią i uśmiechnął się lekko. Trwało to dosłownie ułamek sekundy, ale wyglądało na to, że ta chwila nieuwagi wystarczyła, by przeciwnik okazał się silniejszy.

Dumbledore, trafiony zaklęciem, zachwiał się i upadł, a Voldemort śmiejąc się szaleńczo podbiegł do niego i wycelował różdżkę prosto w jego twarz.

– Na reszcie jesteś tam, gdzie twoje miejsce. Leżysz bezsilny u moich stóp – powiedział Tom tak głośno, żeby wszyscy mogli go usłyszeć. – I tak właśnie zostaniesz zapamiętany. Avada Kedavra!

Severus Snape || Piaski CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz