♦ Rozdział 40 ♦

332 14 3
                                    



Następnego poranka w siedzibie Batmana...

- O widzę, że już wstałeś... - mruknął ziewający jeszcze po niewyspanej nocy Bruce Wayne.
- Spierdalaj... - wycharczał Jack z bólem po wczorajszym incydencie który uszkodził jego kończynę tylko i wyłącznie przez nieuwagę i bycie myślami w zupełnie innym miejscu.
- Oj grzeczniej... - przewrócił oczami po czym upił łyk swojej porannej świeżo zaparzonej kawy. – Tak naprawdę powinieneś mi podziękować za to, że opatrzyłem i poskładałem twoją kończynę do kupy. – powiedział podchodząc do niego bliżej.
- Wielkie dzięki... i co zrobiłeś to tylko po to by mnie zabić po tym jak wyciągniesz ze mnie informacje potrzebne ci do odbicia swojej ukochanej... - przerwał po czym spojrzał mu w oczy. – Swojej znienawidzonej wpadki córeczki... - parsknął śmiejąc mu się w twarz. – A tak przy okazji udała ci się... podnieca w gangu każdego faceta włącznie z samym Jokerem... twoim odwiecznym przyjacielem... - zachichotał w jego oczach nie było widać strachu. – Sam bym ją przeleciał gdybym miał tylko na to okazję ale o to możesz być pewny, że Joker jako pierwszy w historii ją rozdziewiczy, żebyś widział jak na niego patrzy. – zaśmiał się ponownie przygryzając wargę.
- Radzę ci ostrożniej dobierać słowa. – spojrzał na niego siadając obok nie dając się sprowokować słowną zagrywką. – Jacku Dalitz. – mruknął. – Nie chce ci robić krzywdy tutaj nie chodzi o ciebie...
- Tak? Będę dobierał słowa jak tylko będę chciał Gacusiu... - warknął leżąc na łóżku. – Jesteś żałosny... żaden z ciebie mężczyzna, nie potrafiłeś zapewnić swojemu jedynemu dziecku bezpieczeństwa, zostawiłeś je na kilka dobrych lat bez żadnego odzewu upozorowując swoją śmierć... nie mogłeś patrzeć na jej twarz ponieważ przypominała ci Annę więc nie chciałeś mieć z nią nic wspólnego.
- Ani słowa o Annie... - złapał go za fraki po czym przybliżył swoją twarz do jego. – Nie będę się przed tobą tłumaczył. – warknął. – Jestem ciekawy jak miewa się w tej chwili twój brat Jared... kiedy go opuściłeś miał pięć lat... - spojrzał w sufit zamyślony. – Teraz musi mieć za pewnie dziesięć...
- Skąd ty wiesz o... - nie dokończył ponieważ w słowo wszedł mu Bruce.
- Twoja koleżanka po fachu zdradziła mi co nieco o każdym z was. – uśmiechnął się. – To co, chcesz zobaczyć co u swojego brata? – wyciągnął telefon, włączył przekaz video na żywo postawił telefon przed nim na jego stoliczku.
- Jared? – zmarszczył czoło nie wierząc w to co widzi. – Pewnie to fotomontaż, każdy lepszy montażysta potrafiłby to zrobić. – przewrócił oczami.
- Czyżby? – zmarszczył czoło. – Cloe każ przywitać się Jaredowi.
- Cloe? – podniósł brew.

Na ekranie telefonu przedstawiony był obraz małego bezbronnego chłopca przywiązanego do krzesła grubymi szorstkimi linami. Mina małego Jareda wyrażała przerażenie z zaistniałej sytuacji. Znajdował się w opuszczonej piwnicy którą oświetlała jedna tylko żarówka w popękanym kloszu lampy zawiszonej niebezpiecznie na ledwo trzymającym się kablu. Za pleców chłopca wyłoniła się szczupła kobieca sylwetka przyodziana w skórzany kombinezon, płomienne rude włosy opadały luźno na piersiach i ramionach Cloe. Trzymała w dłoni ostry jak brzytwa nóż z symbolem nietoperza który znajdywał się tuż pod samą brodą Jareda na szyi. Chłopiec wyglądał na takiego który miałby się zaraz popłakać, jego dresowe szare spodnie były mokre i zażółcone od moczu. Trząsł się tak bardzo, że wprowadzał drewniane krzesło w drgania. W oddali obskurnego pomieszczenia było słychać małe przebiegające i głośno piszczące szczury. Gdzieniegdzie brudna woda skapywała z nieszczelnych rur a w kątach było można dostrzec szare od kurzu pajęczyny i ich domowników.
- Przywitaj się ze swoim bratem Jared... - powiedziała szyderczo kobieta głaszcząc równocześnie dziecko po głowie. – Na małym stoliku ustawiła telefon, który ukazywał ich w całej osobie. Chłopiec był tak przestraszony, że nie potrafił wydukać żadnego słowa. – Słyszysz gówniarzu! – warknęła po czym nim szarpnęła na co chłopiec się lekko otrząsnął jednak z oczu poleciała struga słonych łez. Był przerażony, że tajemnicza kobieta o płomiennych włosach wyrządzi mu za chwilę krzywdę jednak zdobył się chociaż na ziarnko odwagi i się odezwał.
– Cze... - zająknął się po czym kontynuował. – Cześć Jack... - spojrzał w ekran telefonu później kątem oka na kobietę trzymającą ostrze tuż blisko jego szyi.
- Jared... Cloe... - zerknął zakłopotany, nie wiedząc o co tu chodzi. – Wypuść go to tylko dziecko! – krzyknął zdenerwowany. – Dlaczego ty... - zająknął się ponownie, w głowie panował chaos.
- Dlaczego ty pracujesz dla tego chuja?! – wrzasnął z faktu iż Cloe ich zdradziła i przeszła potajemnie na stronę swojego wroga.
- Bo przedstawił mi o wiele szerszy zakres moich możliwości... a poza tym mnie szanuje jako jeden z nielicznych mężczyzn jakich znam... - warknęła wpatrując się w Jacka.
- Pierdolenie... - parsknął po czym nerwowo się zaśmiał. – Pewnie też zagroził ci w podobny sposób... - powiedział spoglądając kątem oka na Batmana.
- Nie Jack... - zaprzeczyła. – Mówię poważnie... Joker nigdy mnie nie szanował... - powiedziała, w jej głosie było słychać prawdę. – Nigdy mnie nie pochwalił a jak już, to było to wyjątkowo rzadkie zjawisko. – przerwała przekładając nóż do drugiej dłoni, jednak nie oddalała ostrza od szyi chłopca. – Zawsze mi groził, że jeśli czegoś dla niego nie wykonam to mnie zabije... że ostatnio tak jak to określił „ odetnie mi łeb '' a moje ciało poćwiartowane wrzuci do morza by nakarmić nimi rybki. – warknęła. – Pracowałam dla niego tyle lat, starałam się wykonywać najlepiej jak potrafię swoją pracę a jemu ciągle było mało... bałam się, że nie przetrwam następnych wspólnych spotkań gdy odpowiednio nie zadowolę jego oczekiwań. – westchnęła. – Kiedyś usłyszałam, że w pracy najważniejsza powinna być atmosfera... kiedy nie ma atmosfery nie ma rezultatów, nie ma posłuszeństwa... jest tylko strach i okropna niechęć do swoich obowiązków. Człowiek zamiast się rozwijać to się zwija... - spojrzała na brata mężczyzny po drugiej stronie telefonu. – I możesz uznać, że mówię tak tylko bo jestem słabą i bojaźliwą kobietą ale nie Jack... nawet mężczyźni mają czasami dosyć bo w pewnym momencie miarka się przebiera i sam na pewno nie raz poczułeś gniew i niezadowolenie Jokera na swojej skórze. – wyrzuciła z siebie ciążące na niej słowa. – A teraz czuję spokój i chęć do działania... nikt mi nie grozi, nikt nie straszy mnie śmiercią gdy chociaż troszkę podwinie mi się noga... tak powinno to wyglądać.
- No widzisz... - po tej chwilowej przerwie odezwał się Bruce. – Niczym nie zastraszyłem Cloe, wybrała świadomie jaką ścieżką chce się kierować. – uśmiechnął się. – Od dłuższego czasu was obserwowałem i mniej więcej wiedziałem jak każdego z was podejść... dzięki Cloe ten zakres informacji się powiększył za co jestem niezmiernie jej wdzięczny. – spojrzał na niego po czym poklepał go po policzku bo ręce i tak miał związane jednak Jack czując jego dłoń na swojej skórze spróbował go ugryźć. – Wspominała, że będziesz trudną i zawziętą sztuką jak widać nie myliła się. – parsknął.
- Bo ja rzadko kiedy się mylę szefie. – uśmiechnęła się uroczo.
- Szefie... - zaśmiał się głośno. – Jesteś zwykłą zdradziecką szmatą...
- A twój brat nic nie wartym śmieciem któremu upuściłabym kilka kropel krwi. – warknęła przykładając większą siłę ostrza do skóry Jareda, chłopiec zapiszczał a jego krew zaczęła kroplami sączyć się w kierunku jego klatki piersiowej przemaczając ubrania które miał na sobie. – Uważaj na to co mówisz... wiem, że masz niewyparzony język jak Margaret ale twój brat niestety nie odziedziczył go po twoich już nie żyjących rodzicach.
- Przestań! On nic ci nie zrobił... wypuść go... - spojrzał na nią z nieopisaną wściekłością.
- Dokąd do domu dziecka z którego bez problemu go zabrałam? – zachichotała. – Gdzie mam go w takim razie wypuścić? Może do lasu? Ciekawe jakby poradził sobie z dziką zwierzyną? – podniosła cynicznie brew bujając przez chwilę w obłokach. – Czyż nie obiecywałeś mu, że kiedyś po niego wrócisz Jack? – spytała ironicznie. – Że zapewnisz mu odpowiedni byt i znowu będziecie razem? Znam tę historię, już nie raz mi ją opowiadałeś po tym jak wypijałeś litry czystej wódki zalewając swoje smutki po tym gdy Pan J nie brał cię na misję. – zaśmiała się ponownie. – Jeśli on siedzi teraz ze mną z nożem pod gardłem to co z ciebie za brat? – parsknęła śmiechem. – Nie potrafiłeś zapewnić mu odpowiednich warunków do życia. Mówiłeś, że go kochałeś, że tylko on ci został... - przerwała po czym podeszła bliżej do telefonu i przykucnęła przed nim skierowując czubek noża do kamerki. – To dlaczego zamiast poszukać sobie normalnej pracy zatrudniłeś się u największego zbrodniarza w Gotham? W gangu którego raczej się już nie opuszcza bo wiadomo czym to się kończy... Powiedz mi Jack... nie czułeś wyrzutów sumienia gdy mieszkałeś sobie w luksusowym apartamencie i niczego ci nie brakowało podczas tego gdy twój brat żył w jakimś obskurnym domu dziecka z którego nawet największa szuja jest w stanie zabrać dziecko tylko po to by się go pozbyto? – zachichotała ponownie, szeroko się uśmiechając. – Powiedz mi samcu alfa nie czujesz teraz wyrzutów sumienia patrząc teraz na jego zapłakaną i zasmarkaną twarz? Gdzie jest ten brat który obiecał, że po niego wróci? Że nigdy nie zostawi go samego? No powiedz? Jeśli schowałeś swoje męskie ego to wytłumacz to swojemu braciszkowi który siedzi teraz przed tobą w całej okazałości. – odeszła od telefonu po czym podeszła do chłopca. Chłopiec zdawał sobie sprawę z tego co właśnie się dzieje oraz rozumiał bez problemu jej słowa, nabrał odwagi zadając jednocześnie pytanie.
- Cze... Czemu? - zająknął się, Cloe dodała mu otuchy klepiąc go delikatnie po plecach. – Czemu nigdy mnie nie odwiedziłeś? – podciągnął nosem w oczach pojawiła się ponowna tafla łez.
- Ja... - Jackowi najwyraźniej zrzedła mina, słowa Cloe trafiły go w sam czuły punkt. Kochał swojego brata ale z biegiem czasu o nim zupełnie zapomniał. Nie miał pojęcia co mógłby mu w tej chwili powiedzieć.
- Jared... - spojrzał na niego.
– Dlaczego? Jesteś moim bratem... Obiecałeś... My... myślałem, że coś ci się stało... - wypowiedział te słowa z głębokim żalem i łzami na policzkach. – Ob... Obiecałeś mi... - zapłakał, chciał odruchowo wytrzeć oczy ale był związany. Cloe zrobiła to za niego.
- Ja... ja chciałem to zrobić gdy będę miał odpowiednie warunki i pieniądze... Po śmierci rodziców... - przerwał zamyślony po czym kontynuował. – Po śmierci rodziców nie zostało nam nic... mieliśmy okropne warunki do życia... nie chciałem byś żył i rozwijał się w taki sposób. – wytłumaczył. – Starałem się nadrobić to wszystko, chciałem po ciebie wrócić...
- Oh! – krzyknęła rozbawiona Cloe. – Skończ pierdolić, słuchać się tego nie chce. – wystawiła dłoń przed siebie w geście uciszenia. – Prawda jest taka, że o nim zapomniałeś, że żyło ci się tak wygodniej jako lewa ręka, że nie chciałeś o nim pamiętać i nie chciałeś obciążać się dodatkowym balastem Jack... czyż nie mam racji? – podniosła brew. – Nie odszedłbyś od ciepłej posady tylko i wyłącznie dla swojego małego brata. – zachichotała rozbawiona całą tą odgrywaną szopką. – Skoro i tak był w sierocińcu liczyłeś na to, że jakoś sobie poradzi i zacznie nowe życie... że wyrośnie na dużego i dzielnego faceta. Jednak nie trafił do tego sierocińca co trzeba bo trafił w miejsce gdzie dzieci nie mają dla nikogo, żadnego znaczenia a nazwa sierociniec do niczego nie zobowiązuje. – mruknęła cicho. – Prawda Jared? Zanim cię związałam, zdążyłam zauważyć na twoim ciele kilkanaście purpurowych siniaków na brzuchu i ramionach. – westchnęła. – Bili cię? – spytała sztucznie przejęta w końcu sama groziła mu nożem i przywiązała go do krzesła tak by nigdzie jej nie zwiał jednak dzieci pomimo różnych przeciwności losu mówiły zawsze prawdę. Jared nie był głupi jak na dziesięciolatka był bardzo dojrzałym chłopcem, może właśnie te traumatyczne przeżycia w domu dziecka tak go ukształtowały.
- Ta... tak... - zająknął się mimo związania zaczynał odczuwać co raz mniejszy strach a to znaczyło, że był już przyzwyczajony do takich sytuacji. – Bardzo mocno... za każde moje przewinienie, za każdy błąd w najróżniejszy sposób... - spojrzał na nią zadzierając podbródek do góry. – Nawet złamali mi kilka razy prawą rękę... i obojczyk... Bito mnie w tych miejscach niewidocznych na pierwszy rzut oka by ludzie nie mieli żadnych podejrzeń, że dzieje się w tym miejscu coś złego. – westchnął. – Raz nawet kazali mi stać w jednym ciasnym miejscu, ciasnej komórce bez światła i bez łóżka a także jedzenia trzy dni... - swój wzrok skierował na swojego brata ukazanego w ekranie telefonu. – To były najgorsze trzy dni mojego życia...
- Jared... obiecywałem ci, że po ciebie wrócę nie zapomniałem o tobie... przysięgam. – powiedział bardzo przejęty całą historią swojego brata o którym sobie dzisiaj przypomniał. Był ostatnim krewnym z nieżyjącej już rodziny, nie chciał tracić z nim kontaktu.
- Nie było cię... wtedy kiedy cię potrzebowałem... - zagryzł wargę z żalem. – Teraz kiedy cię potrzebuje też cię nie ma... Czemu mam ci uwierzyć? – spytał. – Skoro pewnie i tak ci na mnie nigdy nie zależało, tymczasem ja wyczekiwałem ciebie każdego dnia z nadzieją, że zabierzesz mnie z tego okropnego miejsca... Minęło pięć lat a ciebie jak nie było tak nie ma aż do dzisiaj...
- Obiecywałem, że zajmę się tobą... obiecuje, że już nigdy cię nie zostawię... braciszku... - chciał przybliżyć się do telefonu jednak był przywiązany. – Nie pozwolę by ktoś więcej cię już skrzywdził a najpierw zacznę od tej rudej małpy która cię związała i groziła ci nożem... - warknął wściekły próbując wyszarpnąć się z krępujących go więzów.
- Hola... Hola... - warknęła Cloe. – Ode mnie się odpierdol! To nie ja tutaj spierdoliłam tylko ty... więc grozić możesz tylko i wyłącznie sobie...
- Jakbym mógł wsadziłbym ci ten nóż w tę twoją paskudną mordę! – krzyknął. – Zrób mu ponownie krzywdę to obiecuje, że jak się uwolnię to ja nakarmię twoją głową rybki...
- Ej! Uspokój się! – krzyknął interweniujący Batman. – Nikomu nie będziesz groził a zwłaszcza mojemu oddanemu pracownikowi. – złapał go szarpiącego się ponownie za fraki po czym przyszpilił go do łóżka. – Chcesz jeszcze ujrzeć brata na żywo w całej okazałości? – spojrzał na niego, jego wyraz twarzy nie ukazywał żadnych emocji. – Chcesz? – szarpnął mocniej.
- Zrób mu krzywdę to... - nie dokończył, przerwał mu Batman.
- Zadałem ci pytanie... - szarpnął mocniej. – Chcesz ujrzeć ponownie swojego brata na żywo całego i zdrowego? Być może zapewnić mu w końcu warunki do życia, których nigdy nie miał? – spytał poważnie.
- Ta... Tak chcę kurwa! – spojrzał na niego wściekły gdyż szantaż emocjonalny okazał się dla niego za silny.
- To masz okazję... - puścił go po czym się odsunął siedząc w dalszym ciągu na krawędzi jego łóżka.
- Co mam zrobić? – warknął. – Przyprowadzić twoje nasienie z powrotem do domu? Uprowadzić któregoś z naszych? A może ci obciągnąć? – spytał oschle z nutką ironii w głosie.
- Nie gustuje w ludziach Jokera... - przewrócił oczami jak widać zaczepki słowne nie wywierały na nim jakiegoś większego wrażenia. – Znasz Jokera, znasz jego kryjówki... wiesz gdzie trzyma amunicję i potrzebny sprzęt... - zerknął na niego kątem oka. – Masz osłabić jego gang w każdy możliwy sposób ma poczuć, że stracił nad większością kontrolę, że nie jest taki silny jak mu się wydawało. – mruknął. – Joker uwielbia zagrywki psychologiczne i sam zamierzam z nim zagrać w taką grę, ma poczuć się słabszym przeciwnikiem w tym starciu. – warknął. – A on nienawidzi tego uczucia... znam go na wylot. – wstał po czym podszedł do obrazu namalowanego i zawieszonego na ścianie zatrzymując w nim wzrok. – Nienawidzi gdy ktoś przejmuje nad nim kontrolę... gdyż to on posiada ją nad znaczną ilością ludzi. Na dobry początek dojdź do siebie, kość nie została zgruchotana. Ustawiłem pułapki w taki sposób by tylko boleśnie unieszkodliwiały każdego intruza na moim terenie zbytnio go przy tym nie kiereszując. Gdy już twój stan zdrowia będzie zadowalający wtedy powiem ci do dalej i przydzielę ci odpowiednie zadania.
- I co to tyle? – parsknął Jack. – Zero tortur? Zero bólu? – spytał ironicznie.
- Nie jestem twoim szefem... w sumie teraz już byłym. W tym momencie zaczynasz pracować dla mnie. Nie muszę cię torturować wystarczy, że mam twojego brata którego ujrzysz dopiero wtedy kiedy odzyskam swoją córkę.
- A tak na marginesie po jakiego grzyba jest ci ona potrzebna skoro i tak miałeś ją gdzieś... - zaśmiał się przykuty do łóżka Jack. – Nagle postanowiłeś zostać troskliwym i dobrodusznym ojcem? – podniósł brew.
- Każdy popełnia błędy, wystarczy, że spojrzysz na sytuację w której się znajdujesz. Sam zostawiłeś swojego brata na pastwę losu a pomimo wszystko wciąż darzysz go braterskim uczuciem. Zamiast pracować dla Jokera mogłeś wziąć się w garść i znaleźć sobie normalną pracę, zabrać brata ze sierocińca i żyć jak normalny człowiek z ilością zmartwień równą zeru. Mogłeś zapewnić mu początkową fazę dorastania bez dramatycznych wspomnień których ma teraz pełno na głowie, mogłeś zapobiec krzywdy jaką wyrządzali mu ci obcy ludzie w tamtym miejscu, tymczasem postanowiłeś wcielić się w szeregi szaleńca w poszukiwaniu wygodniejszego bardziej luksusowego życia z nutką codziennej adrenaliny. – mruknął odwracając się w jego stronę. – Więc nie pouczaj mnie Jacku Dalitz, bo jesteśmy w podobnej sytuacji... Margaret to moja córka pomimo tego co między nami zaszło i jakie błędy popełniłem wciąż ją kocham... tylko ona mi została, jest to moja jedyna najbliższa mi osoba i chciałbym odbudować z nią rodzinne relacje pomimo przeciwności losu i mojej głupoty w dniu w którym zniknąłem z jej życia na szmat czasu. Wiem, że byłem okropnym ojcem, że prowadzenie przeze mnie podwójnego życia odbijało się w znacznym stopniu na naszej relacji, że to przeze mnie cierpiała zwłaszcza po tym gdy moje imię i nazwisko nareszcie ujrzało światło dzienne. – warknął zły. – Uwierz mi, że zdaję sobie z tego kompletnie sprawę. Ale jestem tylko człowiekiem, nie jestem żadnym pieprzonym robotem i nie zaprogramowano mnie w sposób idealny i nie popełniający błędów. Przyjście na świat Margaret było dla mnie kompletnym nieplanowanym szokiem. Nie wiedziałem co począć i jak chronić ją przed wrogami z którymi miałem na pieńku... Dlatego, jeszcze gdy była małym dzieckiem wysłałem ją wraz z moją byłą partnerką do innego miasta myśląc, że przynajmniej w takim stopniu zdołam je ochronić przed ludźmi z którymi miałem na co dzień do czynienia. Jak widać okazało się to błędem... myślałem, że będzie to najlepszym rozwiązaniem... myliłem się. – westchnął. – Ale nie rozmawiamy tutaj o mnie... zdradziłem ci tylko część problemów z którymi borykam się od dłuższego czasu by pokazać się, że więcej nas łączy niż dzieli. – podszedł do niego po czym podał mu dłoń. – Jeśli odzyskam swoją córkę, ty odzyskasz swojego brata i wypuszczę cię wolno.

Jack leżący na łóżku zmierzył go spojrzeniem nie wiedząc czy mu zaufać czy też nie, moment w którym podałby dłoń Batmanowi uznany byłby za zdradę nie tylko przez Jokera ale siebie samego. Czy opłacało mu się zawierać sojusz z wrogiem swojego szefa? Bijąc się z myślami i przetwarzając w głowie wszystkie za i przeciw pomyślał o swoim jednym bracie. Z opowieści Gacka rzeczywiście więcej go łączyło z nim niż z Jokerem. Jego brat już wiele wycierpiał nie mógł ponownie go zawieść zwłaszcza, że od momentu w którym go opuścił ten cały czas na niego liczył i wypatrywał go w drzwiach sierocińca w którym spędził zdecydowanie za dużo przykrych chwil. Jeśli miał jeszcze szansę go odzyskać to była to ostatnia na jaką mógł kiedykolwiek liczyć. Nie przystając na sojusz z Brucem Waynem zapewne skończyłby martwy, nie byłby mu do niczego potrzebny a teraz miał szansę odkuć się i zacząć wspólne życie u boku jedynego brata którego miał. Nie mógł go ponownie zawieść, nie mógł popełnić tego błędu postanowił przystać na propozycję swojego wroga.

- Jeśli odzyskasz Margaret za którą nie przepadam oddasz mi Jacka i znikniesz z mojego życia? – spojrzał na niego podejrzliwie chcąc by ten powtórzył to co przed chwilą powiedział.
- Tak, właśnie tak... daję ci szansę na normalne życie... zapomnę o tym, że pracowałeś kiedykolwiek dla Jokera i nie będę cię nawet nigdy szukał. – spojrzał na niego. – Obiecuję, że Jaredowi nie spadanie włos z głowy, Cloe weźmie go do miejsca w którym będzie nareszcie bezpieczny. Tam na ciebie poczeka. – odpowiedział.

Jared wtrącił się do rozmowy, słysząc ją w głośnikach postawionego przed nim telefonu.
- Jack! Wrócisz po mnie?! – mimo pozycji w której się znajdował i strachu który go ogarniał ucieszył się niezmiernie jak dziecko którym był. Kochał Jacka, był jego bratem bez względu na to co się wydarzyło. Już nigdy nie chciał być zdany na siebie, chciał zacząć wspólne życie u boku swojego brata. Wybaczył mu jednak potrzebował potwierdzenia tych słów. – Naprawdę po mnie wrócisz?! – uśmiechnął się szerzej. – Proszę mam już dosyć siniaków, strachu i połamanych kości... proszę Jack... - spojrzał na niego, jego oczy zaszły słonymi łzami.
- Tak obiecuję, że po ciebie wrócę Jared... Obiecałem ci to już kiedyś, tym razem dotrzymam słowa... nareszcie będziemy razem. – westchnął Jack patrząc na minę ucieszonego chłopca po czym spojrzał na Batmana.
- Zgadzam się... - mruknął trochę niezadowolony ze swojej odpowiedzi, jednak dobro brata było dla niego ważniejsze niż jakiś tam szaleniec. – Postaram się byś odzyskał swoją córkę pod warunkiem, że puścisz nas wolno... - podał mu swoją dłoń po czym ją uścisnął.
- Obiecuję Jacku Dalitz. – odwzajemnił uścisk po czym się odsunął. – A teraz odpocznij, kości nie zostały zgruchotane tylko rana i mięśnie muszą się zagoić.
- Rozwiążesz mnie i mojego brata? – spytał bez agresywności w swoim głosie.
- Cloe, rozwiąż Jareda i już więcej go nie strasz. Zawieź go w bezpieczne miejsce o którym rozmawialiśmy. – spojrzał w telefon.
- Tak szefie, wezmę tego chłopca i zapewnie mu odpowiednie warunki...
- A co do ciebie Jacku Dalitz... - podszedł ponownie po czym rozwiązał go z krępujących więzów. – Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz i nie zrobisz czegoś głupiego. – spojrzał na niego po czym wyszedł z pokoju i udał się do swojej bazy głównej.

Jack tylko pokiwał głową po czym odetchnął. Musiał poukładać sobie to co się wydarzyło. Nigdy nie przypuszczał, że zdradzi swojego szefa dla swojego największego wroga. Tymczasem zrobił to przed chwilą. Potrzebował odpoczynku i regeneracji, nie mógł zwieść brata dlatego też postanowił sobie, że zrobi wszystko co należy by doprowadzić potomka Batmana w jego ręce.

...

Trzy dni później w apartamencie Jokera...

- Od trzech dni nie wyszła nawet z pokoju... przez ten czas słyszałam tylko płacz, krzyk i dźwięk niszczonych o ścianę przedmiotów... - westchnęła Nesryn spoglądając na Johnnego, który znajdował się teraz u jej boku w pracowni komputerowej.
- Musi się pogodzić z tym, że jej życie właśnie się zmienia... - spojrzał na nią mężczyzna siedzący na jej biurku. – Musi zaakceptować swoje uczucia jakimi darzy Jokera... przechodzi pewnego rodzaju emocjonalny kryzys. – mruknął wychylając kubek gorącej kawy do ust upijając łyka. – Potrzebuje czasu i spokoju. Jest to dla niej coś nowego, nigdy nie miała styczności z takim życiem i huśtawką emocjonalną jaką obdarowuje ją Joker. – westchnął po czym pogłaskał ją lekko po głowie. – To już nie jest ta sama Margaret co na początku, gdy do nas trafiła... zmieniła się prawie o sto osiemdziesiąt stopni Nesryn... - zabrał dłoń po czym wsunął ją do kieszeni. – Proces zmiany charakteru i sposobu myślenia człowieka jest długotrwały i ciężki ale Joker od początku uświadomił nas o tym, że tak będzie. Dobrze wiesz, że lubi bawić się ludźmi... lubi uruchamiać w nich różnorodne instynkty i zachowania... Z Margaret bawi się znakomicie ponieważ jest jego kompletnym przeciwieństwem... Jest sprytny i inteligentny, każdy jego ruch i słowo jest przemyślane bo od samego początku wiedział do czego chce dążyć i co chce osiągnąć... To w jakim stanie ją widzi to dla niego czysta poezja, będzie bawił się do tego stopnia aż mu się znudzi i aż osiągnie swój cel.
- Zagroził mi, że mnie zabije gdy tylko w jakikolwiek sposób będę chciała jej pomóc, że mam ją ignorować... - warknęła wściekła. – Chciałabym ją wesprzeć... pomóc jej... chociaż z nią po prostu porozmawiać by wiedziała, że się od niej nie odwróciłam wtedy kiedy najbardziej potrzebowała pomocy i wsparcia... - westchnęła wsuwając dłonie we włosy. – Już trzy dni temu wmówiła sobie, że jestem podstawiona przez Jokera a nasza relacja jest tylko czystą fikcją na potrzeby jego planu... Co ona sobie teraz o mnie pomyśli? – spytała z żalem w głosie. – Że ma rację? Że nigdy mnie nie obchodziła? – spytała ponownie załamując się. – Johnny ja nie jestem taka jak Joker, jak ty... w przeciwieństwie do was mam serce... nie lubię bawić się ludźmi... potrzebuje chociaż jednej lub dwóch bliskich mi osób w tym otoczeniu gdzie większość już dawno postradała zmysły i wyrzekła się swoich uczuć na rzecz brutalności i egoizmu...
- Nesryn... nie powinno ci na niej zależeć... - westchnął. – Sam nie jestem do końca wyprany z tego co czuję... ale żyjąc z Jokerem pod jednym dachem sam przejąłem część jego zachowań co z resztą widać... Też trochę zaczynam żałować Margaret bo w gruncie rzeczy jest tylko pionkiem w rękach Jokera... zabawką którą świetnie się bawi ale nie mogę przedkładać jej dobra nad swoje... i ty też powinnaś tak myśleć...
- Ale ja ją... - zająknęła się jednak przerwał jej Johnny.
- Nesryn skończ bo będzie jeszcze gorzej rozumiesz? – złapał ją za ramiona po czym lekko potrząsnął żeby się otrząsnęła. – Nie może być ci szkoda jednego człowieka podczas tego gdy wymordowałaś znacznie więcej... - spojrzał jej w oczy wspominając sobie słowa Jokera który nakreślił jej obraz jej mrocznej przeszłości podczas pracy w agencji rządowej. – Za twoim jednym ruchem na klawiaturze ginęły setki, tysiące osób... które też prowadziły swoje życia... którym nic nie zagrażało dopóki nie zjawiłaś się ty... w czym oni byli gorsi od niej? W tym, że z nimi nie zamieniłaś ani jednego słowa?- warknął. – Nagle wspomniałaś sobie o sumieniu? Nesryn przestań zachowywać się jak mała dziewczynka... weź się w garść i zapomnij o niej raz na zawsze. – spojrzał na nią mówiąc jej prawdę, brutalną ale prawdę. – Jeśli obrazisz się po tych słowach lub uznasz, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, proszę bardzo... ale od samego początku wiedziałaś na co się piszesz jak każdy z nas... wiąże mnie z tobą uczucie, bardzo silne uczucie... - spojrzał jej w oczy, w tym gangu każdy miał problem nazywać rzeczy po imieniu i sama prawa ręka Jokera też go miała ale chodziło mu o miłość. – Ale jeśli nie przestaniesz o niej myśleć to nie chce cierpieć z powodu tego gdy Joker będzie chciał się ciebie pozbyć...
- Zostawisz mnie? – spytała drżącym głosem.
- Nie będę miał innego wyjścia, jeśli nie pozbędziesz się jej z głowy to będę musiał. Nie chcę cierpieć widząc ciebie umierającą podczas tego gdy cię ko.... – spojrzał na nią po czym ugryzł się w wargę jednak postanowił wypowiedzieć te zakazane słowa których się tutaj nie używało. – Kochałem...
- Nie możesz mnie zostawić... - wstała z fotela po czym podeszła do niego i ustawiła się między jego nogami podczas tego gdy od siedział na biurku. – Zostałeś mi tylko ty... z tobą jest mi o wiele lżej niż przedtem gdy nie miałam nikogo... - westchnęła spoglądając w jego oczy.
- W takim razie proszę ogarnij się Nesryn... - odwzajemnił jej wzrok jednak zeskoczył z biurka, spojrzał na nią ponownie i wyszedł.

Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem. Gdy usłyszała dźwięk zamkniętych drzwi usiadła w fotelu po czym wsunęła dłonie we włosy jak widać nie była jedyną osobą w tym gangu która biła się ze swoimi myślami próbując jakoś wszystko sobie poukładać. Nie powinna z pouchwalać się z Margaret wiedząc co czeka ją na samym końcu jej przygody jednak to było silniejsze od niej. Teraz rozstanie z dziewczyną i pozbycie się wspólnych chwil w których uczestniczyły okazało się niebywale trudne do wykonania. Musiała to zrobić bez względu na to co czuła. Nie chciała stracić ostatniej bliskiej jej osoby w tym otoczeniu. Z Johnnym dogadywała się bardzo dobrze, to z nim zapominała o otaczającym ją świecie i problemach. Wtulała się w jego ramiona gdy tylko potrzebowała w miejscu gdzie uczucia inne od nienawiści były zakazane. Odczuwała z nim spokój o który było tutaj ciężko. To co ich łączyło mogło sprowadzić na nich zgubę jednak postanowili zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. To co było zakazane kusiło najbardziej w gangu Jokera były to uczucia dlatego większość tak bardzo ich łaknęła i chciała spróbować czegoś nowego w swoim życiu. Imprezy, akcje w których skoki adrenaliny były nie do opisania, pieniądze, broń i narkotyki przestawały wystarczać. To co było na wyciągnięcie ręki, łatwe do osiągnięcia przestało zadowalać teraz liczyło się to co niewidzialne dla oczu... głupia miłość, uczucie bliskości i powagi w czyiś oczach. Ramiona w których można było się oderwać i przenieść się na chwilę w inny wymiar, odwzajemnione uczucia, inicjacja pewnych zachowań bez grama strachu i wyrzutów sumienia, płomienne noce po których budziłeś się obok osoby z którą było ci naprawdę dobrze, pocałunki na rozdygotanej skórze, przyspieszone bicie serca i nierówny oddech. Teraz to stawało się w tym gangu nowym uzależniającym towarem lepszym w pewnym sensie od narkotyków i alkoholu, ponieważ te dwie używki miały działanie krótkofalowe a uczucie którym połączone były dwie osoby zazwyczaj działało długofalowo, uzależniało w nowy nieznany sposób ponieważ każda zawierana relacja była indywidualna i wyjątkowa na swój sposób. Podobnie jak z substancjami opisanymi powyżej z taką zacieśnioną relacją również było ciężko skończyć zwłaszcza gdy zapewniała ci emocjonalny rollercoaster gdy była wrzącym wulkanem emocjonalnej adrenaliny rozszerzającym źrenice i wywołującym na twojej skórze gęsią skórkę. Gdy przez niego twoje ciało osiągało więcej niż podręcznikowe 36,6 stopni Celcjusza.

...

Wieczorem...

Wchodząc do pokoju Margaret Joker zauważył chaos. Pokój był bardzo zniszczony. Po ziemi walały się strzępki rozdartych pluszowych zabawek w obawie, że jest cały czas obserwowana. Beżowe zasłony zawieszone na karniszu w połowie leżały na ziemi w których powycinane były przeróżne wzorki. Na ścianach widniały bazgroły wymalowane markerem prawdopodobnie permamentnym, oprócz bazgrołów Joker zauważył tam swoje podobizny z wypisanymi wulgarnymi w jego kierunku słowami. Niektóre z nich życzyły mu nawet śmierci oraz męczarni w katorgach. Na ścianach wypisane były również niektóre z jej myśli oraz obserwacje co w danym miesiącu bądź dniu się w niej zmieniło, tak jakby ścianę przekształciła w pewnego rodzaju swój dziennik, pamiętnik. Narysowany był na jednej nawet portret jej pierwszej ofiary którą pozbawiła życia jeszcze kilka dni temu, taki jakim go zapamiętała w momencie w którym chciał ją skrzywdzić. Obok niego znajdował się wyimaginowany zakrwawiony nóż uwieczniony na betonowym płótnie. Słowa które dodały jej otuchy wymieniając pozytywy dlaczego go zabiła. Obok morderczego oprawcy ze swojej głowy przeniosła wizję która utkwiła w zakamarkach jej umysłu. Przedstawiała ją i jego w samochodzie w którym groziła mu jego własnym pistoletem, następnym rysunkiem był brutalny pocałunek Jokera od którego wszystko się zaczęło. Obok niego obraz z kasyna w którym udawali dwoje kochanków w którym bawili się całkiem dobrze będąc tak naprawdę na potajemnej misji wykrycia prawdziwej tożsamości Bena Morlee. Labirynt luster w którym po raz pierwszy poczuła dziecięcą radość której nigdy za dziecka nie miała, basen z kulkami który wywinął jej kąciki ust w ponownym uśmiechu tego samego dnia. Taniec na rurze przed ludźmi Jokera podczas którego z załzawionymi oczami przełamała swój strach i postawiła na swoim. Nie był to jedyny malunek i wspomnienia, które najbardziej utkwiły jej w pamięci. Wchodząc powoli i bezszelestnie dalej w głąb pomieszczenia na białej starodawnej ramie łóżka widniała wizja w której leżała na łóżku a Joker pochylając się nad nią prowokował ją swoim dotykiem. Na jednej z szafek wieczór który spędziła z Nesryn w spokoju oglądając film i zajadając się popcornem. Na podwójnych drzwiach szafy jej mieszkanie w którym Joker zasiadał w jej fotelu paląc cygaru i popijając wytrawne wino, ich pierwsze spotkanie. Na kawałku podłogi widniała scena w której uciekała przed wilkiem przed którym uchronił ją Joker wpakowując mu metalową kulkę do łba. Znowu scena z Nesryn, która pomagała się jej przygotować do jakiejś misji i opowiadała jej jakąś historię. Jej pokój przekształcił się w pewnego rodzaju dzieło sztuki pomimo zniszczenia było w nim pełno pięknie narysowanych ilustracji i wycinków z jej wspomnień tylko za pomocą jednego markera. Spędziła tutaj trzy dni nie wychodząc zupełnie z pokoju, pomimo bólu nie prosiła o jedzenie czy też wodę. Nie chciała nikogo widzieć, nie chciała z nikim rozmawiać a zwłaszcza z zielonowłosym który krzywdził ją najbardziej, który również sprawiał, że jej życie nabierało kolorów i uśmiechu. Ostatnimi dwoma ilustracjami było jej wspomnienie i raczej marzenie. Na ostatnim wolnym kawałku ściany widniał obraz przedstawiający Margaret grającą na pianinie po prostu, nie było w nim ukrytego przekazu niczego więcej po prostu ona i pianino. Wspominała kiedyś Jokerowi podczas śniadania, że umiejętność gry na tym instrumencie zawsze było jej marzeniem, którego nigdy nie dane było jej spełnić. Zwykłe proste marzenie, prostej dziewczyny. Nie były to pieniądze, nie była to sława nawet nie była to wolność gdyż z tym ostatnim się pogodziła w zupełności że nigdy jej nie dostanie. Było to białe jak śnieg pianino, instrument do wyrażania wszystkich swoich emocji. Pozytywnych i negatywnych, przez struny tego pięknego instrumentu można było wyrzucić wszystko co było utrapieniem i utrudniało życie. Tego właśnie pragnęła, głupiego prostego pianina dzięki któremu mogłaby przenieść się w świat złożony z nut i pięknej melodii. Drugi rysunek przedstawiał ich w windzie, brutalność zielonowłosego, ją na podłodze i na tym się skończyło, ilustracja została zakończona w sposób zamazany tak jakby urwał się jej film. Joker dobrze wiedział co stało się później pomimo wypitego alkoholu przez niego i nią wiedział co jej zrobił i trzymał to za wszelką cenę w tajemnicy. Obiecywał, że nie zrobi niczego bez jej zgody tymczasem w tamtym momencie złamał tę obietnicę. Wykorzystał ją w paskudny sposób pozostawiając biedną i roztrzęsioną na ziemi. Od tamtej pory aż do dzisiaj nie potrafiła sobie tego przypomnieć z powodu alkoholu, narkotyków które podstępnie wsypał jej Joker, strachu i przerażenia. Nie było żadnego rysunku wspominającego jej ojca tak jakby wymazała go zupełnie z pamięci, jakby w końcu zdała sobie sprawę z tego, że nigdy nie był nikim ważnym w jej życiu. Nareszcie przestała się okłamywać.
Joker stawiał kroki w bardzo czujny i bezgłośny sposób przez co nie zwrócił uwagi Margaret siedzącej i skulonej w kącie z markerem trzymającym w ręce. Trzęsła się, włosy miała poszarpane. Z puchowej poduszki którą rozszarpała na strzępy wbite kilka piórek w brąz jej pasemek. Dyszała zmęczona próbując zapanować nad chaosem który kotłował się w jej głowie. Głowę schowała w ramionach a kolana podciągnęła pod brodę, była to dla niej pozycja w której czuła się bezpieczniej w której mogła polegać tylko i wyłącznie na sobie podczas tego gdy nie miała już nikogo bliskiego. Joker widząc ją w takim stanie po raz pierwszy w życiu poczuł wyrzuty sumienia a co było najdziwniejsze on nigdy ich nie miał w stosunku do nikogo. Bawił się nią i robił co chciał bo był Jokerem bo była to jego natura i sprawiało mu to przyjemność jednak z drugiej strony odzywała się do niego dusza człowieczeństwa którą wyrzucił już dawno temu. Co się z nim działo? Powinien się cieszyć, że plan który miał wobec niej idzie w dobrym kierunku, że nareszcie po tylu miesiącach doprowadza ją do punktu kulminacyjnego, tymczasem on Joker Pan życia i śmierci wielu niewinnych ludzi czuje wyrzuty sumienia. Sam zaczynał robić to czego zakazał kilka dni temu Nesryn. Przywiązywał się a on nie mógł zdecydowanie tego robić, musiał przyspieszyć to co miał zaplanowane bo inaczej mogło być za późno. Stojąc na środku pokoju nie wydając żadnego dźwięku wpatrywał się jak murowany w obrazy które uwieczniła dziewczyna siedząca i skulona w kłębek przed nim. Spojrzał na nią po raz pierwszy nie wiedział co powiedzieć, jak zacząć rozmowę. Nie wiedział czy w ogóle wypada zaczynać od żartu czy może od krytyki. Siedząc tak Margaret wzięła głęboki oddech, była późna godzina nie potrzebowała zegaru po prostu to czuła. Przesiedziała w tej pozycji wiele godzin, poczuła ból zcierpniętych kończyn, pleców i szyi. Ku oczekiwaniu Jokera wstała jednak gdy go zauważyła wypuściła marker, który trzymała przed chwilą w dłoni, odbił się z hukiem od ziemi. Gdy dostrzegła intruza znajdującego się w jej pokoju przez którego to wszystko się działo, wykrzywiała twarz w grymasie wściekłości. Górna warga drżała od nadmiaru negatywnych emocji, czoło miała bojowo zmarszczone włącznie z lwią zmarszczką. Wyglądała tak jakby właśnie chciała kogoś zabić, tak jak zabiła swojego oprawcę w chłodnej kafelkowej łazience. Zacisnęła pięści tak aż krew odpłynęła jej z placów pozostawiając białą poświatę na jej skórze. Wściekła ruszyła na niego z zabójczą prędkością, Joker będąc chwilę amoku nie zwrócił uwagi aż do momentu w którym z całą siłą przywalił głową w drewnianą podłogę. Ta mała istotka przewróciła go, dosiadła bardzo mocno zaciskając uda na jego biodrach po czym wymierzyła mu siarczystego sierpowego w twarz, z nosa Jokera buchnęła krew. Zrobiła to drugi raz do momentu w którym Joker brutalnie złapał ją za rękę i ją wykręcił. Nagle powrócił do świata żywych Margaret wyrwała go w bolesny sposób z amoku w którym się znajdował.
- Zabiję cię ty śmieciu! – krzyknęła wściekle szarpiąc się próbując wyrwać rękę, którą wykręcił jej Joker. – Słyszysz!!! – wrzasnęła. – Zabiję cię! – krzyknęła tym razem ponownie jednak do jej oczu napłynęła tafla łez.
- Uspokój się! – sam wrzasnął nie pozostając jej dłużnym. – Margaret uspokój się! – wydyszał Joker wciąż boleśnie wykręcając jej rękę która rozwaliła mu nos.
- Zabiję cię! – wykrzyczała ponownie tym razem słabiej, dawka adrenaliny przestała działać. Na widok Jokera wręcz eksplodowała, potrzebowała się wyżyć zwłaszcza na osobie która doprowadziła ją do tego stanu. Miała głęboko w dupie, że był Jokerem którego wszyscy się bali. – Zabije... - patrzyła na niego wzrokiem z którego ulatniała się powoli nagromadzona wściekłość.
- Uspokój się... - dyszał głośno, czując metaliczny posmak swojej krwi na swoich ustach, mimo tego co mu zrobiła nie oddał jej. Był nad wyraz spokojny jak na to, że córka Batmana przed chwilą bez grama strachu przyłożyła mu dwa razy w twarz.
- Po co tu przyszedłeś? – wydyszała, wykrzywiając twarz w grymasie bólu z powodu tego w jaki sposób zielonowłosy wykręcił jej rękę. – Po chuj tu przyszedłeś? – siedziała na nim cała się trzęsąc. – Ponaśmiewać się? – parsknęła. – Czy może nagle odezwało się twoje sumienie którego nigdy nie miałeś... - warknęła zmęczona całą tą sytuacją. – Zostaw mnie słyszysz? – powiedziała po czym próbowała się wyrwać jednak Joker jej nie pozwolił, zamiast tego mocno ją objął i przytulił ją do siebie nie wypowiadając żadnego słowa bo też co mógł jej powiedzieć? Przeprosić? Za co? Za to, że wypełnia swój wymarzony plan. Nie mógł nic jej powiedzieć, nie mógł się usprawiedliwić bo nie czuł takiej potrzeby a jednak z jakiegoś względu do niej przyszedł tylko po co?
- Puszczaj mnie! – krzyknęła próbując się wyrwać jednak był silniejszy a każda próba kończyła się porażką. – Puszczaj... - dyszała czując krew Jokera na swoim czole po tym jak rozwaliła mu nos.
- Pu... puść... - jęknęła cicho nie miała siły na dłuższe szarpanie się z nim. – Pu... - zająknęła się przygwożdżona potężnym uściskiem do jego klatki piersiowej. Im dłużej trwała w takim uścisku tym bardziej była zmęczona, po dwudziestu minutach bezsilności w ciszy zaczęła odczuwać zmęczenie a z nim uczucie senności. Zamykając powoli powieki zapomniała o tym w jakiej pozycji znajduje się z Jokerem po prostu zasnęła na jego klatce piersiowej. Adrenalina i wściekłość ją opuściła pojawiło się wycieńczenie w końcu też przez te trzy dni zupełnie nie spała, tymczasem znalazła w sobie siłę by skoczyć na Jokera i wymierzyć mu szeroko pojętą sprawiedliwość. Leżąc tak Joker spojrzał na nią po czym poluzował uścisk, podciągnął swoją dłoń do nosa po czym starł krew która zdążyła już nieco przyschnąć. Nie pamiętał czasu kiedy od kogoś porządnie oberwał aż do dziś, Margaret była harda i silna, silniejsza niż mogłoby się wydawać. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, ta kobieta rzeczywiście pozostawała dla niego zagadką. Tymczasem spała zmęczona i spokojniejsza na jego torsie tak jakby wyczuwała czyjąś obecność. Paradoks co nie? Przed chwilą chciała go zabić tymczasem spała spokojna i pokonana na nim. Leżał tak nie chciał jej budzić chciał by chociaż jeden dzień przespała w spokoju, został już w takiej pozycji w której ją obezwładnił i sam oddał się krainie Morfeusza.



Heja stworki jak podobał się wam ten rozdział? Przez ostatni dni, miałam nieopisaną wenę a w mojej głowie ciągle przewija się setki pomysłów na to opowiadanie. Jak podoba wam się relacja Jokera i Margaret? Czy coś byście z niej zmienili? Czy może idzie w dobrym kierunku. Dajcie mi znać bo ostatnio jestem niezwykle zmotywowana by wreszcie skończyć tę książkę. Zdecydowanie jesienna i zimowa aura sprzyja mi w moim pisaniu! Miłego dnia stworki!


Porwana Przez JokeraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz