34. ZOE

2.5K 133 61
                                    

Załamana, wpatrywałam się we własne dłonie. Nie miałam już siły na bezsensowne kręcenie się po pokoju. Nie miałam już siły na płacz. Patrzyłam jak zahipnotyzowana na zaschniętą krew zdobiącą moje ręce. Po tym, jak Ben, przyprowadził mnie do pokoju, zamykając za sobą drzwi, próbowałam wyjść, lecz drzwi ani drgnęły. Użyłam wszystkich swoich sił, uderzając w drewniane skrzydło, krzycząc; zdzierając sobie gardło. Po nieokreślonym czasie poddałam się. Po co walczyć z wiatrakami? W końcu szkodziłam tylko sobie, a ratunku nigdzie nie widziałam.

Nie miałam pojęcia, ile tu siedziałam. Sądząc po ciemności panującej na zewnątrz ― dobrych parę godzin.

Spojrzałam na roztrzęsione dłonie. Przymknęłam powieki, próbując uporządkować własne myśli. Pulsujący ból w skroniach nasilał się z każdą sekundą. Zaczęłam drżeć. Ponownie usłyszałam krzyki. Huk szkła. Poczułam na skórze lepką ciecz, szczelnie otulającą drżące tkanki. Uniosłam ciężkie powieki, dotykając kleistej skóry, nadal pokrytej musującym płynem. Opadłam na podłogę, zsuwając się z łóżka. Nakrywając głowę rękoma, zaczęłam się kołysać w przód i w tył.

― To wszystko to chory koszmar. To sen ― szeptałam bez końca.

Nie byłam w stanie zaakceptować wszystkich wydarzeń. Nie wierzyłam w minione tygodnie. Nie wierzyłam w dzisiejszy dzień. Popadałam w paranoję. Czułam się jak schizofreniczka, podzielona na kilkanaście jaźni, i nie wiedziałam, kim byłam aktualnie.

Zacisnęłam mocniej powieki. Policzyłam do dziesięciu. Gwałtownie otworzyłam oczy i spojrzałam na ręce, które bezpowrotnie umazane krwią Noah, raziły mnie swoją brunatną barwą. Przed oczami ujrzałam martwe spojrzenie stróża z GAMBINO Inc. Ponownie zobaczyłam mężczyzn leżących w kałuży krwi. Retrospekcja fotografii z dworca, przesunęła kliszę martwych spojrzeń, bezlitośnie atakujących mój umysł.

Zaczęłam się trząść, nie będąc w stanie odgonić tych wszystkich obrazów. Usłyszałam trzask. Przeraźliwy huk pękających kości. Do moich oczu napłynęły gorzkie łzy, których zapas, miałam nadzieję, został już bezpowrotnie zatracony.

― Muszę to zmyć...

Zrozpaczona, poderwałam się z miejsca, upadając na kolana. Niezdarnie podniosłam się i pognałam do łazienki. Obsesyjnie zaczęłam zmywać z rąk pozostałości koszmarnego poranka, szorując skórę do czerwoności. Popatrzyłam na własne odbicie. Wyglądałam jak siedem nieszczęść; potargana, zapłakana, z rozmazanym tuszem. Popatrzyłam na bluzę umazaną krwią. Rozpaczliwie zaczęłam rozrywać materiał. Paradoksalnie, tkanina okazał się zbyt wytrzymała. Ze łzami w oczach zaczęłam zsuwać ją z ciała. Zamarłam w połowie drogi, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Bez chwili zastanowienia, pognałam do pokoju, zatrzymując się pośrodku monstrualnej przestrzeni.

― To ty... ― szepnęłam zlękniona.

Lorenzo stanął naprzeciwko mnie, zamykając za sobą drzwi. Otaksował pogardliwie moją sylwetkę. Przełknęłam ślinę i zaczęłam się cofać w stronę łazienki. Z jego oczu emanowała złość. Mężczyzna, nie spuszczając ze mnie wzroku, wyjął nóż i wyszczerzył zęby, w sztucznym uśmiechu.

― Czas na zabawę, mała.

― Co... Co ty robisz? ― wydukałam bezsilna.

― Ani drgnij ― powiedział, oblizując spierzchnięte wargi, stawiając kolejne, pewne kroki w moim kierunku.

Kurwa mać. 

Przełknęłam ślinę i zlustrowałam jego postać. To nie wyglądało najlepiej.

― Nie powinieneś tu przychodzić. ― Zaczęłam spokojnie, nadal cofając się w stronę łazienki. ― Zaraz przyjdzie, Noah. Nie będzie zadowolony...

Podziemny układ [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz