𝗠𝗔𝗡𝗘𝗔𝗧𝗘𝗥. (マミーター).
gdzie pewna nazbyt pobudliwa oraz nieokrzesana dziewczyna, przez przypadek gubi swoje wszystkie notatki na temat tytanów i wpada na bardzo niskiego kapitana oraz tajemniczego bruneta.
we need to save h...
(zgadzam się z wami w kwestii robienia time skip'ów w opowiadaniach, nie jestem w nich dobra i mam nadzieję, że nie wyjdzie kiczowo ani nie uszkodzi fabuły.)
Minęły ponad dwa tygodnie. Albo więcej, Sakura kompletnie straciła rachubę czasu. Przez cały czas siedziała w pracowni, zakopana pod notatkami i książkami, podczas gdy Hange przynosiła jej posiłki. Dziewczyna wychodziła tylko wieczorem by się poruszać, bo bycie zamkniętym w jednym pokoju przez te wszystkie dni poprostu mogło ją wykończyć.
Starała się utrzymywać kontakt z Miaki ale ta... no cóż, widocznie wolała zamknąć rozdział życia pod tytułem "Opiekunka tej dzikiej i nadpobudliwiej wariatki ''. Utrzymywała więzi z Eren'em i Arminem, bardzo często przesiadywała z nimi na dachu, a nad nimi wisiało rozgwieżdżone, ciemne niebo, otaczające ich z każdych stron. Czasami nawet udawało im się skraść starą butelkę kwaśnego ponczu, po którym składali wiązanki obietnic.
I wydawało się, że takie życie jej pasowało. Ale to były tylko pozory. Poza ślicznymi momentami na dachach, obietnicach i intensywnej intelektualnie pracy, Sakura czuła jakąś żałobę w sercu. Nawet nie chodziło o to, że Arendell zostawiła ją na lodzie, postanawiając przestać się odzywać do przyjaciółki. Dziewczyna zauważała, że wszyscy tutaj traktowali ją z dystansem. Przyzwyczaiła się do tajemniczych min Hange, posyłanych w jej stronę i faktu, że napewno coś przed nią ukrywa, jednak kiedy pojawiała się rano w jadalni by odnieść swoje badania do rąk generałów i tych wyższych rangą, atmosfera robiła się chłodniejsza. A tak samo było teraz, kiedy idąc ciemnym korytarzem, trzymała kościstymi palcami latarenkę i kartki.
Tym razem skończyła znacznie później i nawet sama nie wiedziała co. Dzień zlewał się z nocą i tylko ucieczki na dach, w adekwatny sposób to zmieniały. Ale po za tym nie czuła różnicy.
— Jest straszna.
— Chciałeś powiedzieć strasznie wychudzona. — oznajmił jakiś męski, zbyt pewny siebie głos. — Mogli by dać kogoś ładniejszego, bardziej krągłęgo a nie takiego... kościotrupa.
— Tobie tylko jedno w głowie Coonie.
— Co w tym dziwnego? Jednego razu tytany, potem psychole i na nic nie mamy czasu!
— Przecie... — Sakura skręciła w bok, przeklinając fakt, że akurat postanowiła ruszyć się z pokoju. Trafiła na najgorszy podgatunek mężczyzny, taki, który krytykuje własne wady w innych.
Kiedy przestąpiła próg zakrętu, wszystkie oczy w promieniu minisekundy zostały skierowane ku niej. Brunetka rozluźniła twarz i patrzyła się na nich z grobową ciszą, oczekując jakiegoś odzewu od tych zuchwałych plotkarek, widocznie na próżno.
— Dobry wieczór.
— Tak, faktycznie dobry. — odezwał się Coonie, patrząc w bok zmieszany. Jego miedzianowłosy kolega z końską twarzą strzelił mu bolesnego kuksańca w bok. — A umm... Co tam masz? — zapytał wymijająco, jeszcze bardziej pogarszając sytuację.
Dziewczyna rozejrzała się po zebranych i zauważyła tam kasztanową czuprynę Erena oraz oczywiście atramentowe włosy i czerwony szalik Mikasy, która praktycznie zawsze znajdowała się obok chłopaka. Brunetka tylko uśmiechnęła się krzywo.
— Nie pojął byś. — westchnęła. — Jeszcze raz przepraszam za przerwanie wam tej... interesującej i jakże wartościowej konwersacji, ale muszę iść dokończyć pracę. Może wam się to wydawać nierealne ale tak właśnie ludzie zarabiają.
Ironizując swoją wypowiedź, szybko odeszła, dumna z swojego krótkiego monologu, który wypowiedziała zanim się powstrzymała.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.