rozdział 2

2.3K 60 14
                                    

-Znowu się spóźniłaś.- Westchnęła blondynka.

-Tak wiem, przepraszam. Naprawdę bardzo mi głupio. Obiecuję, że postaram się być punktualna.

-Camilla ja wiem, że ci trudno i bardzo lubie Evana, ale nie mogę zostawać z nim po godzinach. W domu czeka na mnie mąż wraz z dziećmi. - Oznajmiła, a ja przykucnęłam przy blondynie, zasuwając mu ciemno granatową kurtkę.

-Wiem, przepraszam nawaliłam.- Przyzałam ze skruchą.

-Camilla nie chodzi o to, że nawaliłaś bo naprawdę jeśli nie chcesz wziąć ode mnie pomocy to niestety pomóc ci nie mogę. Znamy się długo i w miarę wiem jak wygląda sytuacja, ale nie mogę pozwolić sobie niestety na tego typu sytuacje. Musisz postawić się na moim miejscu, chyba rozumiesz.

-Wiem, rozumiem. Będziemy się już zbierać.- Uśmiechnęłam się niepewnie i wstałam.

-Evan pożegnaj się ładnie z panią Emilly.

-Do widzenia.- Powiedział blondyn biorąc mnie za rękę.

-Do widzenia.- Odpowiedziała również się uśmiechając.- Cześć, do zobaczenia jutro.

Odpowiedziałam jej i wyszłam z budynku.

-Evan, a gdzie ty masz czapkę?- Zapytałam, przystając w miejscu.

Na dworze nie było zbyt ciepło, a nie chciałam aby się rozchorował.

-W kieseni.- Powiedział, wciągając ją.

-Daj założę ci.- Mruknęłam, kucając przed nim.

Naciągnęłam materiał na jego gęste loki, następnie składając dając całusa w jego czoło.

Chłopak się lekko skrzywił ale nie skomentował tego w żaden sposób, a jedynie wziął mnie za rękę, skakając z nogi na nogę.

-Pójdziemy jeszcze do sklepu, w porządku? Muszę zrobić zakupy na jutro.- Zapytałam a chłopczyk kiwnął głową.- Jak było w przedszkolu? — Zagadnęłam, chcąc choć trochę upoić swoje wyrzuty sumienia.

Nie lubiłam, kiedy był smutny, a szczególnie wtedy, kiedy nie mógł dostać zabawki.

-Dobze, zakolegowałem się nawet z Gavinem.- Pochwalił się.

-Oo to super.

-Tak! A kiedy będziemy w domuu, głodny jestem jak wilk.- Powiedział z szerokim uśmiechem.

-Za dwadzieścia minut.- Odpowiedziałam skręcając w prawo.- Zgadnij co jest na obiad.

-Hmm, spagetti?

-Nie. Zgaduj dalej.- Zaśmiałam się.

-Jus wiem! Naleśniki z nutellą i owocami!- Krzyknął zadowolony.

-Niestety nie trafiłeś.

-Makalon?

-Brawo.- pogładziłam go po poliku.- Przywitaj się ładnie jak będziemy wchodzić do sklepu. — Przypomniałam mu

-Tak, tak wiem.

Otworzyłam mu drzwi, aby chłopak wszedł pierwszy i wzięłam koszyk.

Musiałam zrobić zakupy na kolację i obiad.

-Dzień dobly.- Powiedział na starcie.

Zagłębiliśmy się w sklepie i wylądowaliśmy na alejce z napojami.

Wzięłam zielonookiemu napoik na jutro i odwróciłam się, lecz nigdzie go nie było.

Rozejrzałam się w panice na boki, myśląc, że schował się za jakimś regałem, robiąc sobie żarty.

When the night comesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz