Rozdział 61

1.1K 38 10
                                    


Po zjedzonym posiłku Nath zabrał mnie w miejsce, w którym dokładnie dziewięć miesięcy spędziliśmy wspólną noc.

Ciemne niebo, pokryte błyszczącymi się gwiazdami, wywierały we mnie miłe wspomnienia.

Bo to prawda.

Tamta noc była dla mnie tak jakby pierwsza.

Magiczna.

Tego się nie dało opisać.

Wiedziałam, że dobrze zrobiłam i szczerze? W ogóle nie żałowałam.

- Perełko. - Zwrócił się do mnie, klękając.

W jednej dłoni trzymał moją dłoń, a w drugiej czerwone pudełeczko w kształcie serca, w którym był włożony pierścień zdobiony przeróżnymi cyrkoniami.

Rozszerzyłam oczy i spojrzałam na niego w szoku.

On oszalał?!

Przecież to za szybko.

Nie byliśmy nawet w normalnym związku, a teraz przede mną klęka z pierścionkiem w dłoni?

To chyba jakieś kpiny.

- Chcę, abyś była moja żoną, chce abyśmy tworzyli jedną całość, która ma w sobie oparcie, na którą zawsze można liczyć. Nigdy nie spotkałem tak wyjątkowej i silnej kobiety jak ty, Camillo. Zawróciłaś mi w głowie od samego pieprzonego początku i nie potrafię się tego wyzbyć. Nie chce. Pragnę tego, abyśmy stworzyli kochającą się rodzinę, dając przykład naszym dzieciom. - zatrzymał się, obdarowując mój duży brzuch pocałunkiem. - Chce, aby nasza córeczka miała dom, o którym będzie tylko marzyła i rodziców, na których zawsze może liczyć. Kocham cię Camillo. - Powiedział, wracając wzrokiem do moich oczu, w których zebrały się łzy. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją Panią De Luca? - Zapytał z nadzieją, oraz strachem w głosie.

Zamurowało mnie.

Może jestem pierdolnięta, może będę żałować, ale gdybym nie spróbowała popełnianym największy błąd mojego życia.

To może być początek mój, nasz i naszej córeczki, którą noszę pod sercem.

- Tak. - Pisnęłam, rzucając się w jego objęcia. - Też cię kocham, głąbie. - Zaśmiałam się, kiedy wsuwał pierścionek na mój palec. - Mogłam się przed tym kryć, bronić ale masz rację. Może stworzymy coś pięknego i wyjątkowego, na co zasługujemy. Może właśnie to jest początkiem czegoś dobrego? - Uśmiechnęłam się, muskając jego wargi.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. - Oparł swoje czoło o moje.

- Nath. - Sapnęłam, łapiąc się za brzuch.

- Co się dzieje? - Zapytał, a ja wzięłam trzy głębokie oddechy. - Jechać do szpitala?

- To tylko skurcz. - Zapewniłam go, a kiedy poczułam kolejny niemiłosierny ból, rozchodzący się po moim ciele, wykrzywiłam twarz w grymas.

Chłopak podtrzymywał moje ciało tak, aby nie zrobić mi żadnej krzywdy.

- Spokojnie, pomału chodź do samochodu. - Powiedział, zapinając mój pas.

- Nie rodzę. - Pokręciłam głową. - Nie trzeba, to zaraz minie. - Wypuściłam powietrze, czując jak kolejny skurcz paraliżuje moje ciało.

- Camillo, oddychaj. Skup się na własnym oddechu. - Poinstruował mnie.

Kilkanaście minut później byliśmy już pod budynkiem.

Spojrzałam z przerażeniem na szatyna, który odpinał mój pas.

- Nie chce. - Jęknęłam. - Nie dam rady, to tak bardzo boli. - Krzyknęłam, odchylając głowę do tyłu.

- Hej, Cam. Jestem z tobą, tak? Przejdziemy przez to razem. - Pocałował moje czoło, biorąc mnie na ręce.

Jak najszybciej wszedł do szpitala, mówiąc coś do recepcjonistki.

Kilka sekund później, pojawiła się pielęgniarka z wózkiem.

- Nath, ja nie mam nawet rzeczy. - Powiedziałam.

- Poinformowałem Vanessę, już tu jedzie. - Zapewnił mnie, na co odetchnęłam z ulgą.

- Kurwa! - Krzyknęłam, kuląc się.

- Nie da się nic zrobić, aby złagodzić ten ból? - Zapytał Nathaniel, brązowowłosej pielęgniarki.

- Spokojnie, już wieziemy pańską kobietę na porodówkę. - Powiedziała.

***

- Japierdole. - Wysapałam, zaciskając dłonie w pięści.

- Musi pani zacząć rodzić. - Powiedziała położna, odgarniając moje włosy, które przykleiły mi się do twarzy.

- Nie zacznę rodzić bez niego. - Uparłam się.

W myślach przeklinałam Nathaniela, że to właśnie teraz poszedł po rzeczy do Vanessy.

- Cholera, przepraszam, że tak długo. - Do sali wbiegł zdyszany Nathaniel, a ja mordowałam go wzrokiem.

- Dłużej się nie dało? - Fuknęłam, znów krzycząc z bólu.

- Dobrze Camillo, teraz musisz skupić się na własnym oddechu, tak? - Odparła spokojnie, a kiedy poczułam dłoń ciemnookiego, która chwyta moją, spojrzałam na niego.

Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam przeć.

- Świetnie ci idzie, słoneczko. Jeszcze raz, liczę do trzech, a ty przesz najbardziej jak potrafisz, dobrze? - Upewniała się, a ja skinęłam głową.

***

Kiedy usłyszałam płacz niemowlaka, poczułam jak wielki kamień spada z mojego serca.

Pani położna wręczyła mi moją kruszynkę, a mi razem z moją Liv, poleciały łzy z oczu.

Spojrzałam z uśmiechem na Nathaniela, który walczył, aby się nie popłakać.

- Byłaś bardzo dzielna, perełko. - Pocałował mnie w czoło. - Jestem z ciebie tak cholernie dumny.

*****

Kolejny rozdział na dziś!

Koniecznie dajcie znać co o nim myślicie.

Wasza autorka:
KwiatLata 💕

When the night comesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz