Rozdział 7

1.9K 56 3
                                    


- Wszystko w porządku? - Zapytał, pukając w drzwi, na co lekko podskoczyłam.

Pokręciłam głową w boki dając sobie mentalnego liścia w twarz.

- Tak. - Odchrząknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu.

Teraz dotarło do mnie to, że niewiadomo w jakim miejscu w ogóle się znajdowałam.

Kim ten człowiek jest.

Czego ode mnie chce, a co najważniejsze skąd tak młody człowiek miał tyle pieniędzy i taki dom?

Bo do starych on nie należał.

Miał może z dwadzieścia cztery lata.

Gdy dostrzegłam okno otworzyłam go i jak najciszej wspięłam się, zręcznie wychodząc z budynku.

Kiedy moje stopy zetknęły się z ziemią niemal od razu wybiegłam za teren jego posesji.

Czułam się tu tak bardzo nieswojo.

Dzielnica wyglądała na bardzo zadbaną, a domy, które są na niej wybudowane do tanich napewno nie należały.

W ogóle jej nie kojarzyłam.

Moje ciało drgało z zimna, a ból żeber nie ustępował.

Nie mogłam wrócić do domu.

Myśl, że ojciec patrzył bezlitośnie na to, jak jego kolega próbował mnie zgwałcić... Mnie po prostu dobija.

Z moich zaszklonych tęczówek, zaczęły ciurkiem wypływać słone, ciepłe łzy.

Emocje wzięły w górę.

Rozejrzałam się na boki i zmierzyłam w stronę huśtawki, która zwisała z drzewa.

Usiadłam na niej i zaczęłam się lekko huśtać.

Musiałam przeczekać chwilę.

Było jeszcze ciemno, a żadne busy o tej porze nie jeździły.

Oparłam głowę o metalowe łańcuchy i Jęknęłam z bezsilności.

Za co ja sobie na to zasłużyłam? - Pomyślałam spuszczając głowę w dół.

Niewiem ile już tu siedziałam, ale ledwo zdołałam ruszyć dłońmi.

Siedziałam bezruchu może z piętnaście minut i patrzyłam tępo w ziemię, okrytą białym puchem.

- Nareszcie cię znalazłem. - Usłyszałam głos za mną, na co przestraszona odwróciłam głowę do tyłu. - Chcesz zamarznąć? - Powiedział, narzucając na mnie swoją czarną kurtkę.

- Dziękuję. - Mruknęłam, szczelnie optulajac się materiałem.

- Dlaczego uciekłaś? - Zapytał, zajmując miejsce obok mnie, na co spuściłam wzrok.

- J-Ja... - Jąknęłam.

- Spokojnie. - Odparł, układając dłoń na mojej.

Spojrzałam na swoją dłoń, którą zaciskam na łańcuchu, która była okryta wiekszą ręką.

Odchrząknęłam cicho i zabrałam dłoń z jego lekkiego uścisku.

- Cała drżysz. - Zauważył, wstając. - Chodź do auta. - Nakazał, na co pokręciłam przecząco głową.

- Ja sobie poradzę. - Powiedziałam, patrząc wprost jego czarne tęczówki.

- Nie zaprzeczam, lecz nalegam abyś wsiadła przynajmniej do tego jebanego auta, póki jeszcze nie zamarzłaś. - Powiedział, krzyżując dłonie na piersiach.

When the night comesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz