Rozdział 9

1.8K 50 10
                                    

Z przymkniętymi powiekami czekałam na cios, lecz gdy przez dłuższą chwilę nie ustępował, otworzyłam prawe oko.

Przęknęłam ślinę, kiedy ułożył dłoń na moim poliku.

- Przepraszam, pójdę do Evana. - Powiedziałam, otrząsając się.

Kiedy chciałam odejść, poczułam stalowy uścisk na nadgarstku, który przeszkodził mi w ucieczce.

Odwróciłam się w jego stronę, wciąż patrząc w podłogę.

- Camillo. - Ocudził mnie jego stanowczy głos. - Spójrz na mnie. - Rozkazał.

Nie chciałam go bardziej denerwować, więc od razu to uczyniłam.

- Czy ty się mnie boisz? - Zapytał, nie odrywając ze mnie wzroku.

- N-nie. - Jąknęłam.

Choć tak bardzo chciałam brzmieć wiarygodnie.

- Cam... - Uniósł dłoń w górę, na co znów przymknęłam powieki, zakrywając dłońmi twarz.

Chłopak tylko pociągnął za moje łokcie, a już po chwili byłam w jego umięśnionych ramionach.

****

Minął dzień od sytuacji w kuchni, a ja czułam się z tym bardzo dziwnie.

Dlaczego on jest dla mnie taki dobry?

Obecnie stałam przed lustrem i rozczesywałam włosy, aby zaraz je wyprostować.

Evana odwiozłam pół godziny temu do Lucy, która miała się nim zająć podczas kiedy ja miałam być w pracy.

Ubrałam na siebie czarne spodnie i biały top na długi rękaw.

Oczywiście topem tego bym nie nazwała, bo koniecznie musiałam zakryć brzuch, ale jak zwał, tak zwał.

Wyczyściłam jeszcze zęby i wyszłam z pomieszczenia, upewniając się po drodze, że wszystko ze sobą wzięłam.

Włącznie z lekami przeciwbólowymi.

Byłam niezmiernie szczęśliwa, że ojciec nie dawał o sobie znaku życia.

Może to zabrzmi źle, bo w końcu to mój ojciec, ale czuję, że w końcu zrobiliśmy krok do przodu.

- Gdzie idziesz? - Zatrzymał mnie głos bruneta, który stał oparty o formułe drzwi.

- Do pracy. - Oznajmiłam, chowając za ucho przyblakany kosmyk, który opadał mi na twarz.

- No chyba żartujesz. Nie ma mowy. - Zaprzeczył, na co zmarszczyłam brwi. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że wczoraj miałaś urodziny? - Zapytał z powagą na co wzruszyłam ramionami.

A po co miałabym mu mówić?

- Bo to nic ważnego. Dzień jak co dzień. - Powiedziałam jakby to była narnolmalniejsza rzecz w moim życiu.

- Ten dzień masz raz w roku. Dlatego jest on ważny. - Rzucił, podchodząc do mnie.

- No cóż. Dla mnie nie, każdy ma inne tradycje. - Odpowiedziałam unosząc hardo głowę.

- Tak. Dlatego jedziemy do restauracji na kolację. - Oznajmił na co uniosłam wyżej brwi.

- Nie mogę. Muszę iść do pracy. - Powiedziałam.

- Załatwiłem ci już wolne, niczym nie musisz się martwić.

- Co? - Otworzyłam buzię. - Nie, nie zgadzam się na to.

- Chodźmy, bo się spóźnimy, a uwierz, że ja naprawdę tego nie lubię. - Wychrypiał mi do ucha, przez co przez moje ciało przeleciał dziwny prąd.

When the night comesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz