Rozdział 53

1K 37 9
                                    


Była trzecia nad ranem.

Tępo patrząc przed siebie, nawet nie wiedząc gdzie zmierzam rozmyślałam.

Moje zaschnięte łzy na polikach, rozpoczynały podróż ponownie, a serce niemal rozrywało mi się na kawałki, sypiąc je w drobny mak.

Co ja takiego zrobiłam? Czym sobie zasłużyłam? - Te myśli nie opuszczały mojej głowy. - A co najważniejsze dlaczego los właśnie mnie obdarował takim ojcem?

Nie mogłam go już tak nazwać.

Nie po tym, co zrobił.

Sprzedał mnie.

Po prostu mnie sprzedał.

Sprzedał za pierdolone półtora miliona, w których się zadłużył.

Czułam do niego ogromny żal.

- Jak on mógł mi zrobić coś takiego? - Załkałam cicho, opadając na brukowy chodnik.

Okazało się, że jeszcze kiedy mama żyła ojciec był hazardzistą.

Miałam wtedy rok.

Jeden pierdolony rok.

Grał przez pięć lat.

Mama nic nie wiedziała, nikt nie wiedział.

To była jego "tajemnica"

Jego i Nathaniela, a właściwie jego ojca.

Ci ludzie zniszczyli mnie wspólnie.

Wspólnymi siłami i słowami.

Codziennie zadając sobie myśl czym zasłużyłam sobie na tak wspaniałego człowieka, u mego boku, który mi pomógł.

Pomógł wyrwać mi się z tego piekła.

Który o mnie dbał, martwił się, pocieszał mnie, uspokajał.

Koił moje serce, a później wziął je w garść i rzucił je na bruk.

Drżącą dłonią sięgnęłam do kieszeni, u bluzy wyciągając z niej paczkę papierosów.

Wyciągnęłam jednego i podpaliłam go, następnie zaciągając się nikotyną.

Czy w tym życiu spotka mnie jeszcze coś dobrego?

Szczerze w to wątpię...

Nie dochodził do mnie fakt, że ojciec mnie po prostu oddał, spłacając dług swojemu dłużnikowi.

Było to dla mnie nierealne.

Odrzuciłam kolejne połączenie, wyłączając telefon.

Powinnam to zrobić kilka godzin wcześniej, lecz zwyczajnie nie miałam na to sił.

Chciało mi się wymiotować.

Ojciec Nathaniela "kupił" mnie dla swojego syna, kiedy ten miał dwanaście lat.

Przez dwa miesiące byłam jego własnością, jakkolwiek absurdalnie to brzmi, to właśnie tak było.

Nie wiedziałam co robić, gdzie iść.

Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić.

***

Minęło kilka godzin.
Na dworze zaczęło robić się jasno, a ja oparta o swoje kolana, wciąż płakałam.

Nie przejmowałam się tym jak wyglądam.

Pewnie miałam całe czerwone, oraz opuchnięte oczy od płaczu, ale w tym momencie to się nie liczyło.

Byłam skazana na łaskę Nathaniela, którego znienawidziłam przez te kilka godzin.

Godzin, które odmieniły moje życie.

Miałam wiele pytań.

Dlaczego mi o tym nie powiedział, skoro "byłam jego"?

Dlaczego traktował mnie dobrze, choć nie musiał?

Czytałam ogrom książek, które były do tego podobne.

Dziewczyna, która była skazana na swojego "właściciela", a najczęściej oschłego kata, który się nad nią znęca.

Wiem, że życie to nie książka, ale kiedy spotkała mnie podobna historia, choć o całkiem innym pokroju, to było coś... Coś okropnego.

Nie potrafiłam wyrazić w słowach, tego co czułam.

To było rozrywające od środka.

Czułam się w cholerę zraniona i wykorzystana.

Klnęłam pod nosem, że zgodziłam się z nim przespać.

Choć z wszystkich sił próbowałam wyprzeć się tego obrazu z głowy, nie potrafiłam.

Nie potrafiłam żałować, że to właśnie z nim to zrobiłam.

Czułam jak wymioty podchodzą mi niemal do gardła, a głowa nie przestając pracować wytwarzała coraz to nowsze myśli.

On wiedział.

Musiał o tym wiedzieć.

Wszystko zaczęło łączyć się w jedną całość.

Perełko.

Pierwszy raz, kiedy to słyszałam wiedziałam, że ktoś tak już do mnie kiedyś mówił, lecz za nic nie mogłam przypomnieć sobie kto.

Nikt tak na mnie nie mówił, prócz Nathaniela.

***

Nathaniel pov:

Siedziałem przed biurkiem, sprawdzając dokumenty i je podpisując.

Kiedy zobaczyłem numer Vanessy zmarszczyłem brwi.

- Stało się coś? - Spytałem zaniepokojony.

Wiedziałem, że jasnowłosa znajduje się z szatynką, a bez powodu na pewno do mnie nie dzwoniła.

- Nathaniel, nigdzie jej nie ma. - Odparła przerażona.

- O czym ty mówisz? - Natychmiast zerwałem się z miejsca.

- Camilli zadzwonił telefon. Powiedziała, że musi odebrać i wyszła na dwór. Na samym początku pomyślałam, że poszła na spacer i rozładował jej się telefon, ale jest do kurwy piąta rano.

- Zaraz będę. - Powiedziałem, zakładając marynarkę.

Byłem niesamowicie zdenerwowany.

Myśl, że brunetce mogło się coś stać mnie po prostu zabijała.

***

- Kiedy wyszła? - Zapytałem, wchodząc do środka.

- Nie mam pojęcia. - Pokręciła głową, a z jej oczu popłynęły łzy.

- Spokojnie, skarbie. Wszystko będzie dobrze. - Podszedł do niej Andrea, przytulając ją.

- Spróbuj sobie coś kurwa przypomnieć. Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu, może zachowywała się jakoś dziwnie? - Chodziłem po salonie.

- Nathaniel. - Warknął na mnie Andrea. - Przestań wyżywać się na Vanessie, ona nic ci do cholery nie zrobiła. Zamiast wrzeszczeć, mógłbyś jej na spokojnie zapytać.

- Jak mam być spokojny, skoro nie wiadomo, czy ktoś jej nie porwał? Czy jest bezpieczna i czy przypadkiem teraz nie leży na przykład na drodze. Czy nie straciła przytomności? - Pociągnąłem końcówki włosów, siadając na kanapie.

- Poszła odebrać telefon. Nie zdążyłam o nic więcej zapytać. Powiedziała, że za chwilę wróci. - Wychlipiała. - Nie ma jej ponad sześć godzin. - Jąknęła.

Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem do auta, mając nadzieję, że ją znajdę.

Wybrałem jej numer, dzwoniąc wielkorotnie, lecz za każdym razem pojawiała się poczta głosowa.

When the night comesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz