Z perspektywy Paula.
Wybiegłem z domu, a w głowie huczały mi słowa brata "Ler nie jest nasza kuzynką". Jak to kurwa nie jest nasza kuzynką?! Przez tyle tygodni ich wszystkich unikałem, a gdy ktoś mówił mi coś na temat Ler poprostu go olewałem.
Nie słuchałem nikogo nawet jak mówili, że Ler nie jest moją kuzynką, poprostu nie potrafiłem im uwierzyć, myślałem, że kłamią. A tym czasem okazuje się, że mówili prawdę.
Zamknąłem oczy stając na chodniku. Złapałam się za głowę i pociągnąłem za włosy. Łeb cholernie mocno mnie bolał, przez dużych rozmiarów kaca.
Nie wróciłem na noc bo byłem tak nawalony, że nawet nie pamiętałem jak się nazywam. Do tego rano też coś tam się napiłem i teraz ledwo kontaktuję.
Chwiejnym krokiem zacząłem zmierzać w stronę domu Ler. W połowie drogi poczułem jak ktoś mnie ciągnie za koszulkę do tyłu.
-Gdzie się wybierasz?- usłyszałem tatę. Był wściekły, można było poznać to po tonie jakim mnie zapytał.
-Do Ler- mruknąłem wyrywając się z jego uścisku.- Puszczaj mnie- wrzasnąłem.
On jednak nie zareagował i zaczął ciągnąc mnie w stronę samochodu.
-Porozmawiamy sobie w domu i nie takim tonem młody człowieku. Chyba za dużo sobie pozwalasz, nie sądzisz? Wiesz jak mama się o ciebie martwi? Czy ty zdajesz sobie z tego sprawę? Chlasz od rana do wieczora, na noc nie wracasz do domu. Myślisz, że jak nie ma mnie przez dwa dni, bo jestem w delegacji to możesz robić więcej?! Nie wracać do domu na noc?! Człowieku ile ty masz lat. Opamiętaj się w końcu i przestań się na wszystkich wściekać. Kiedy do ciebie w końcu dotrze, że Ler nie jest waszą kuzynką, a to co robisz jest złe? Kiedy wreszcie zrozumiesz, że nikt nie chce dla ciebie źle?- krzyczał prowadząc mnie w stronę samochodu.
Posłusznie usiadłem na miejscu pasażera, wiedziałem, że nie ma sensu się rzucać. Ucieknę jak tylko stanie na jakichś światłach.
Tata ruszył z miejsca i prowadząc samochód ciągle na mnie krzyczał w sumie to się mu nie dziwie, ale od tych jego wrzasków łeb mi pęka, a poza tym musze porozmawiać z Ler.
Tak jak myślałem, tak też zrobiłem. Tata zatrzymał się na czerwonym, a ja szybko otworzyłem drzwi i wyskoczyłem z samochodu na chodnik i zacząłem biec słysząc za sobą jego krzyki. Zanim się zorientowałem wbiegłem na ulicę i poczułem jak coś we mnie uderza.
Z perspektywy Ler.
-Tato- wrzasnęłam zbiegając po schodach.
-Co się stało?- zapytał z przerażeniem.
-Zawieź mnie do szpitala- powiedziałam ubierając w przedpokoju buty.
Dłonie tak mi się trzęsły, że nie byłam w stanie zawiązać sznurówek, wiec poprostu włożyłam je do buta.
-Nie mam samochodu- powiedział.- Mam pojechała swoim do pracy, a mój jest w naprawie.
-W takim razie otwórz mi garaż, biorę rower- powiedziałam przystępując z nogi na nogę, a po chwili wybiegłam z domu i stanęłam pod garażem, którego drzwi zaczynały się otwierać.
-Co się stało, że musisz jechać do szpitala?- zapytał ze spokojem ściągając mi rower, który wisiał na ścianie garażu.
-Paul miał wypadek- powiedziałam szybko.- Pospiesz się- ponagliłam go.
Każda sekunda i minuta, dłużyła mi się nie miłosiernie. Scar zadzwoniła do mnie przed chwilą i powiedziała, że Matt do niej dzwonił, że Paul jest w szpitalu, i że ten pierwszy co dzwonił nie będzie mógł z nią dzisiaj pogadać na Skype. On zadzwoniła od razu do mnie.
-Dzięki- krzyknęłam w siadając na rower i już po chwili jechałam drogą, pedałując jak wariatka byle tylko jak najszybciej znaleźć się obok chłopaka.
Nie obchodzi mnie, to że unikał mnie przez kilka tygodni. Ja się w nim kurwa zakochałam i jedyne o czym jestem w stanie myśleć, w tej chwili myśleć, to, to czy on jeszcze żyje.
Po jakichś piętnastu minutach znalazłam się pod szpitalem. Niedbale rzuciłam rower pod ścianę budynku, w tym momencie nie obchodziło mnie czy się zepsuje, czy ktoś go ukradnie... zresztą w tym momencie oprócz Paula nic mnie nie interesowało.
Wbiegłam do recepcji, która znajduje się na pierwszym piętrze budynku, przeskakując po dwa schodki. Nie wiem kto jest taki mądry, żeby recepcję dać na pierwsze piętro. Przecież powinna być obok drzwi wejściowych, na parterze.
-Dzień dobry- powiedziałam dysząc.
Kobieta podniosła na mnie wzrok i posłała mi obojętne spojrzenie.
-Dzień dobry- odpowiedziała krzywiąc się.- W czym...
-Gdzie leży Paul Black?- zapytałam przerywając jej.
- A pani to kto?- zapytała patrząc na mnie z nad okularów.
-Kuzynka- skłamałam, zaczęłam przestępstwać z nogi ns nogę, gdy kobieta zaczęła sprawdzać coś w komputerze.
- Piętro numer siedem, sala numer 457 ale w tej chwili...- więcej już nie słyszałam bo byłam na schodach i znów przeskakiwałam po dwa stopnie.
W połowie drogi zaczęły boleć mnie nogi i poczułam suchość w ustach, ale nadal się nie poddawałam i biegłam przed siebie.
Mogłam równie dobrze jechać windą, ale zeszłoby dłużej. Tak przynajmniej uznałam. Poza tym nie wytrzymała bym w tym małym pudle, wiedząc, że brunetowi coś jest.
Pod salą, której numer podała mi recepcjonistka stała mama bliźniaków, ich ojciec i Matt, który chodził w kółko, ciągnąc się za włosy. Był zdenerwowany. Jego rodzicielka szlochała cicho w objęciach męża, a on szepntał jej coś do ucha.
Posłał mi słaby uśmiech, gdy mnie zobaczył i skinął głową, odpowiedziałam mu tym samym i podeszłam do Matta.
-Co się stało?- zapytałam.
-Wypadek się stał- warknął nie patrząc na mnie.
-Matt, nie wyrzywaj się na niej- usłyszałam cichy głos jego matki i zobaczyłam jak lekko odsuwa się od męża i ociera z twarzy łzy mężczyzna ujął jej twarz w dłonie i szepnął, że wszystko będzie dobrze, ocierając resztę łez, które spływały po jej policzkach.
-Ktoś mi coś powie?- zapytałam niecierpliwie, przystępując z nogi na nogę.
******
Rozdział poprawiła: wattAMIpad
Marton czas zacząć.
Myślę, że rozdziały się wam spodobają mimo komplikacji.
To od was będzie zależeć ile będzie rozdziałów maratonu.
Zależy to od waszej aktywności.
Wasze komentarze i gwiazdki sprawią, że rozdziały maratonu będą się pojawiać szybciej.
CZYTASZ
Bliźniacy?!
Teen Fiction"-Piąteczka- powiedziałem do brata, gdy usiadł przy stoliku obok. -No wiadomo.- odpowiedział.- Za to ty zdajesz za mnie historie- powiedział cicho tak żeby nikt nas nie usłyszał. -No problem.- powiedziałem i przybiłem z nim żółwika. Nigdy bym nie po...