Brunet ściskał wielką dłoń Tae w swojej, idąc wolno wzdłuż starego chodnika. Było mu tak przykro, że nie możnaby tego opisać nawet miliardem określeń. Po części teraz wiedział z czym Taehyung zmagał się przez większość życia. I dlaczego ciągle palił. Kookie uporczywie rozmyślał nad powiedzeniem mu czegoś, podniesieniem go na duchu, choć wiedział, że to nie byłoby łatwe u osoby z jego charakterem. Albo chociaż jakiś ruch, gest, który dałby mu odrobinę ciepła, lub poczucie, że nie był sam, pokazujący, że Jungkook będzie przy nim tak długo, jak długo pozwoli im los.
P Ga 0o następnych około dziesięciu minutach bezcelowego spaceru zaczął padać deszcz ze śniegiem, tak typowy dla okresu zimowego w tym rejonie. Mokre, śniegowe kropelki osiadały miękko na włosach chłopców, kłuły zimnymi impulsami w policzki i splecione palce, a w zagłębieniach i dziurach w chodnikach tworzyły się kałuże. Jungkook tak właściwie nie znał Daegu, więc teraz nie miał kompletnie pojęcia gdzie się znajdowali i z rezerwą rozglądał się po obskurnych alejkach. Taehyung zaś nieprzerwanie kroczył do przodu, chcąc chociaż na chwilę uciec od tych raniących miejsc, dzisiejszych zdarzeń i wspomnień, które tylko poszerzały bezdenna dziurę w jego sercu. Z czasem, jak tak o tym wszystkim myślał, łzy znowu same zaczęły skapywać mu na policzki.
Ciche pociągnięcia nosem natychmiast zwróciły uwagę Kookiego. Stanął w miejscu, hamując przy tym rozpędzonego Taehyunga i spojrzał na jego delikatnie poczerwieniałą twarz. Na ten widok dusza skruszyła mu się w drobny mak, a serce pękło, jak rozdeptane mocnym kopnięciem. Przysunął się do wstydliwie łkającego blondyna. Wiedział dlaczego tak żywo odczuwał jego ból; zrozumiał, że tak się dzieje kiedy osoba nie była obojętna. Tak samo było, kiedy obwieścił Jiminowi, że jest w Daegu, w dniu swojej ucieczki. Wtedy też czuł coś takiego, wciąż mając wspomnienie ciepłych, pełnych ust rudzielca całujących te jego. Dokładnie to samo.
- Tae - Kookie wskazał palcem na znajdującą się przy ich stopach kałużę. - Co tam widzisz? Kogo widzisz?
Chłopak zerknął na dołek wypełniony brudną wodą i przyjrzał się rozmytym, mętnym odbiciom ich obojgu.
- No... widzę Kookiego w niebieskim sweterku, chociaż jest zdecydowanie zbyt zimno, żeby chodził tak cienko ubrany, no ale jak na dzieciaka przystało, nie dał się przekonać na pożyczenie jednej z moich kurtek... No i... I... I widzę... siebie...
Jungkook przestąpił z nogi na nogę, ale w końcu delikatnie i bardzo, bardzo ostrożnie wtulił się w okryty szarą koszulką i różową kurtką tors Taehyunga. Pochylił się do jego ucha i oparłszy czoło o skroń chłopaka, szepnął:
- A ja widzę Jungkooka i Taehyunga; kogoś kto otworzył mi oczy na prawdziwe życie. Kto sprawił, że nigdy przenigdy nie pożałuję ucieczki z Busan. Kto sprawia, że mam ochotę się uśmiechać nawet wtedy, kiedy obmywam cię, gdy całą noc wymiotowałeś. Wiesz, Tae, jak bardzo jesteś dla mnie ważny, wartościowy i cenny? Wiesz o tym, że nigdy nie zamieniłbym cię na nikogo innego? Jestem tak wdzięczny Bogu, że skierował mnie na tamtą kanapę w klubie. Wiesz to? Bo obawiam się, że coś albo ktoś ci nie pozwala tego dojrzeć. A wiesz kto? Ty sam... A ja nie chcę, żeby tak było, Tae... Boli mnie to... Tae?
Prawa ręka blondyna powędrowała do policzka Kookiego i objęła go z czułością. Zrobiło mu się trochę lepiej. Ten chłopiec był faktycznie jak lek na strapienia.
- Słucham, Kookiszon.
- Co czujesz?
Tae nieświadomie uniósł jedną brew.
- W sensie?
- Hm... No... Co czujesz... Co czujesz jak... No...
Taehyung odsunął drugiego tak, by stać centralnie naprzeciw niego i ułożył dłonie na jego ramionach. Uśmiechnął się blado na widok jasnych rumieńców na bladej twarzy Kooka. Chciałby każdy z nich obdarować miękkim pocałunkiem, a na koniec zwieńczyć to wszystko najmiększym muśnięciem na czerwonych od zimna wargach chłopca.
- Kiedy to powiedziałeś... Wiesz... Zapragnąłem nie butelki wódki, a tego, żeby pozostać trochę dłużej trzeźwym, bo słuchanie twojego głosu i twoich słów na trzeźwo jest zupełnie inne. Ech, kiedy jesteś przy mnie mam wrażenie, że ktoś robi sobie ze mnie żarty, że dał ciebie; takiego ciebie, taki skarb, akurat mi. Ale jednocześnie chciałbym być lepszy, żeby nie odstawać od ciebie tak bardzo. I sprawić, bym miał szansę...
Kook podniósł wzrok i utkwił go w zaszklonych oczach Tae.
- Szansę na co? - zapytał zaskoczony.
Westchnął. W tym momencie jego myśli szalały. Przez umysł przelatywało mu dosłownie wszystko, cała przeszłość. Miliony ukłuć w serce na wspomnieniach dotyku Yoogiego, jego pocałunków, chrapliwego głosu brzmiącego tuż przy uchu, ciepłego objęcia w łóżku, tych wszystkich nocy w Magic Place, które naprawdę musiało być miejscem magicznym, bo tam Tae poznał i Yoongiego i... Jungkooka. Część jego serca, która wciąż należała do miętowowłosego, niezniszczona wyrzutami sumienia i urojonym poczuciem, że nie powinien już mieć z nim nic wspólnego przez to co mu zrobił, była rozgoryczona tym, co sobie właśnie wyobrażał; tym, co chciał zrobić, czego się jeszcze wahał.
- Na... Zabijesz mnie... Sam się zabiję, bo wiem, że nie powinienem, nie dosięgając ci co najmniej do pięt, ale... Ale nie mogę już dłużej, a... A chcę korzystać z tego, że jestem trzeźwy. Przepraszam, Kookiszon, dzieciaku... Przepraszam...
Mówiąc ostatnie słowo, ujął podbródek bruneta, pochylił się i zamknąwszy oczy, złączył ich usta, by po chwili czule go pocałować.
CZYTASZ
smoke of love || taekook
FanfictionMiłość i dym mają wiele wspólnego. Dają przyjemność, zabierają nas od naszych problemów, uzależniają, ale też... obydwie te rzeczy są ulotne. Gdy bierzesz ten skręcony kawałek bibułki do ust, bibułki pełnej najlepszego co może być, zapalasz jej koni...