55: To przez ciebie - kłamstwo nr 14836357822566

790 112 14
                                    

-Mogę się przysiąść? – zapytał Jimin, kiedy poczuł na języku odrobinę krwi z wnętrza przygryzanego policzka.

Jungkook zszedł z Taehyunga.

-Dlaczego pytasz, hyung? Przecież każdy może...

-Skąd ja mogę to wiedzieć, Jungkook? – przerwał rudowłosy. – Tak wypada zapytać. Bo widzisz; czasem wypada mówić pewne rzeczy – wycedził z naciskiem na ostatnie zdanie. – Skąd ja mogę wiedzieć czy wam nie przeszkadzam? Wolę się zapytać. Bo ostatnio miałem takie wrażenie.

  Brunet patrzył na Jimina z lekko otworzonymi ustami. Potem wstał z pochylona głową i zrobił krok w stronę rudowłosego. Doskonale wiedział o co mu chodzi. Choć nie z doświadczeń pomiędzy nimi, znał ten ton, minę i błysk w źrenicach. Momentalnie robiło mu się głupio i wtenczas naprawdę chciał go przytulić. No bo jakby nie patrzeć, to się stęsknił.

-Hyung, ja... Nie wiem... Co mam ci powiedzieć – powiedział Kook cicho, w zasadzie nie mając pojęcia po co zaczyna takimi słowami.

-Tyle to już chyba wiem, Kookie. Dobra, wiesz co, jednak pójdę, bo naprawdę wolę, żeby to było zakończone przez twoje idiotyczne zniknięcie bez słowa, niż kłótnię.

Rudowłosy odwrócił się, opuszczając smutno ramiona.

-Jimin! – zawołał płaczliwie Kookie. – Zatrzymaj się i chociaż raz ze mną porozmawiaj!

-To mów!

  Jungkook podbiegł do Jimina, z trudem łapiąc oddechy przez mroźne podmuchy wiatru. Podparł się dłonią o kolano.

-Bo... Ja z kolei wcale nie chcę tego kończyć... w ogóle... Dla... Dlaczego taki jesteś?

-Wiesz, Jungkook-ah... Po tym jak zniknąłeś, nie dawałeś żadnych znaków, ani nawet nie przyszedłeś wtedy na plażę.., Myślałem, że to przez... to, że cię pocałowałem. Potem jak mi powiedziałeś, że jesteś w Daegu... Pomyślałem, że nie chcesz mieć już ze mną nic wspólnego, bo jestem jaki jestem i głupek, wydawało mi się, że chcesz mi powiedzieć wtedy coś innego niż powiedziałeś w swoim mniemaniu...

-Hyung....

-Poszedłem następnego dnia do twojego domu. I rzeczywiście cię nie było... Jungkookie... Ja myślałem, że to przeze mnie... A to... Przez niego...– Jimin zalawszy się łzami, wycelował palcem we wpatrującego się w nich Taehyunga. – Tak właśnie to widzę Kookie; straciłem cię dla niego!

  Jimin kucnął pod wpływem szlochu, Jungkook zaś dopiero teraz naprawdę poczuł co to znaczy "Nie wiem co ci powiedzieć, hyung.". Jednak być może wcale nie ta dwójka miała w tym momencie totalny mętlik w głowie i przyspieszone tętno, szumiące w skroniach. To wcale nie im halucynacja dzwoniła w uszach słowami "Przez niego.". To wcale nie im było niedobrze, bo to wcale nie oni usłyszeli właśnie prawdę o sobie. Kolejną.

Przez niego.

Przez niego się kłócą.

Przez niego.

Przez niego Jungkook uciekł.

Przez niego.

Przez niego nie wrócił.

Przez niego.

Przez niego rudzielec został sam.

Przez niego.

Przez niego Yoongi jest w szpitalu, grobie, albo nigdzie.

Przez niego Jungkook wymiotował.

Przez niego tamci płaczą.

Przez niego to wszystko.

Przez niego.

Przez niego.

Przez niego.

  Pierwszy. Drugi. Trzeci. Na czwartym poczuł ukłucie zimna w palcach. Na piątym mocniejsze. Na szóstym z oczu popłynęły mu łzy. Na siódmym szczeblu poślizgnęła mu się roztrzęsiona stopa i uderzył się w łydkę. Ósmy ominął, by szybko odbić się od dziewiątego i dziesiątego i stanąć na podeście. Pierwszym. Spojrzał na tamtych. Przez mgłę łez zobaczył jak się popychają i wrzeszczą sobie w twarze coś o prawdach i nieprawdach.

Przez niego.

  Pierwszy. Drugi. Już dawno odmarzły mu dłonie. Piąty. Przeklęte buty. Siódmy. O ósmy uderzył sobie palce lewej ręki. Przez dziewiąty przeskoczył i znów odbił się na końcu. Podest. Drugi. Obrócił się do Jimina i Jungkooka. Z daleka nie dostrzegał ich twarzy, ani nie słyszał już wszystkich słów, ale dochodziło go rozpaczliwe wołanie Kooka i łkanie rudego, że był przez niego gotów się zabić.

Przez niego.

  Pierwszy, drugi, ominięty trzeci. Czwarty. Atak kaszlu. Piąty. Torsja. Szósty. Łzy. Dużo łez. Siódmy, ósmy. Podciągnął się z trudem na skrzypiących rurach. Trzeci podest. Jungkook klęczał z rękoma na twarzy, a tamten krzyczał nad nim strasznie głośno, ale Taehyung już nic nie słyszał. Krew dudniła w całym jego ciele.

Przez niego.

  Pierwszy ostatni. Drugi ostatni. Trzeci ostatni. Czwarty ostatni. Piąty ostatni. Szósty ostatni. Siódmy ostatni. Ósmy ostatni. Dziewiąty ostatni. Dziesiąty ostatni. Ostatni podest. Czwarty.

  Popatrzył na nich. Jimin znowu celował w niego palcem. A potem Kook się odwrócił. Taehyung westchnął, spuszczając wzrok. Miał sobie cholernie za złe, że podszedł wtedy w klubie do Kooka. Że go zepsuł. Zabrał dla siebie. Skazał jego, Yoongiego i rudowłosego Jimina. I ma jeszcze czelność w ogóle tu, kurwa, stać i się na nich patrzeć. Na te piękną, bladziutką twarzyczkę o oczach szczeniaka. Tę osóbkę, którą jego serce naprawdę kochało. Którą tym zniszczył. On. To przez niego. Jungkook zniszczony, zostawił tych, którzy go potrzebowali.

Przez niego.

  Zrobił krok do przodu, ku krawędzi podestu. Ignorował całkiem krzyki z dołu. Zaczął biec. Z zaciśniętymi zębami, łzami cieknącymi z oczu, halucynacją otępiającą jego umysł, zagrzewającą go do biegu i połamanym na trzynaście nieszczęśliwych kawałków sercem.

Przepraszam, Kookiszon, kocham cię. Kocham cię. Na zawsze.

  Taehyung wybił się na końcu metalowej płyty. Miał wrażenie, że przez moment zawisa w powietrzu, a potem mimowolne przerażenie opanowało go, kiedy gwałtownie pociągnęło w dół. Nie skupiał się co było następne. Ostatnie to taki ból. Tak mocny, że w zasadzie od razu przestał go czuć.

smoke of love || taekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz