Kibum niedelikatnie wrzucił pijanego Tae do pierwszej z brzegu kabiny, po chwili dołączając do niego i od razu przekręcając ledwo trzymający się w drzwiach zamek. Zaśmiał się wrednie, patrząc na słaniającego się blondyna, który zapewne tylko połowicznie wiedział, na co się godzi, ogarnięty kłującym w jego psychikę głodem.
-Na kolana, TaeTae – rzucił udawanym przyjaznym tonem, kładąc dłonie na pasku spodni.
Chłopak spróbował się nie skrzywić, ale koniec końców ugiął kolana, wsunął palce za krawędź spodni i bielizny Kibuma i z wyćwiczonym kontaktem wzrokowym obsunął je w dół. Szatyn oparł się plecami o drzwi kabiny, wpatrując bezustannie w Taehyunga.
Blondynowi z samego początku, jak tylko dotknął tamtego, zrobiło się niedobrze. Kiedyś, kiedy leżał wtulony w Yoongiego na tej samej, skórzanej kanapie i odpalał blanta ze świeżo napoczętej torebki suszu, miętowowłosy pochylił się do niego i łamanym szeptem rzekł:
-Obiecaj mi, że nigdy nie pozwolisz mu się dotknąć, ani ty go nie dotkniesz... Tae...
Od niechcenia ssał i poruszał głową, starając się nie popluć własną śliną. Próbował wyprzeć to wspomnienie i mieć przed oczami już tylko wonny dym, grubego skręta w palcach i słodkawą suchość na języku.
-Szybciej – burknął Kibum, zapomniawszy na chwilę, że tak naprawdę robi to dla żartów.
Tae posłusznie spróbował przyspieszyć, lecz w jego żołądku wypity alkohol wrzał coraz bardziej, a przestająca działać amfetamina mieszała w głowie, kołując wszystkie jego uczucia w jedną wielką nudność. Mimowolnie mruknął przez uporczywy i nasilający się od tych ruchów ból w skroniach. Chciał już końca, spokoju, blanta zamiast kutasa w ustach.
Omdlewające i ospałe ciało blondyna zostało odrzucone na sedes, kiedy Kibum doszedł. Taehyung zaczął się krztusić jak nigdy, a torsje błyskawicznie go opanowały.
-Co jest, kurwa?! – warknął tamten, podciągając spodnie i z obrzydzeniem patrząc na wymiotującego do muszli Tae. – Nie wiem, jak ktokolwiek godzi się płacić za taką dziwkę, jak ty, Kim, ale chyba muszę ci pogratulować, że żyłeś z tego do tej pory.
Otworzył zamek kabiny, splunąwszy wcześniej pod skulone nogi blondyna. Odwrócił się i już chciał wychodzić, jednak uniemożliwiła mu to blada dłoń, której palce kurczowo zacisnęły się na nogawce jego jeansów. Taehyung przewiercał go mało groźnym spojrzeniem.
-Dawaj to... gówniaku – udało mu się wydusić, żałośnie słabym i schrypniętym głosem.
-Spójrz na siebie, Taehyung – zaśmiał się Kibum. – Spójrz na siebie... Że też ty się jeszcze sam nie zabiłeś... Aż szkoda... Szkoda mi tych ludzi, którzy mogliby żyć, ale nie, bo żyjesz ty. Taka mała skurwiona pizda. Ech...
-Dawaj... to...
-Przynajmniej wstań jak do mnie, kurwa, mówisz – wycedził szatyn i wymierzył Taehyungowi kopniaka nogą, której ten się trzymał.
Czuł, że niedługo zemdleje albo zaśnie, albo w ogóle umrze. Przełknąwszy ciężki, zmęczony oddech, podparł się o deskę klozetu i, z trudem, ale ustał krzywo przed Kibumem. Popatrzył na niego, oblizując wargi i powstrzymując się przed tym, żeby również splunąć mu pod nogi.
-Dawaj to, kurwa, Kibum.
Wredny śmiech obił mu się o uszy.
-Ależ proszę, proszę, panie Kim. – Kibum zanurzył dłoń w kieszeni i po chwili wyciągnął coś w garści. Odwrócił się na moment, lecz po chwili powrócił do Taehyunga z jeszcze szerszym i jeszcze wredniejszym uśmiechem na twarzy. – Uśmiech, TaeTae! Opowiedz wszystkim; co się tutaj ciekawego działo! – krzyczał, świecąc blondynowi fleszem z kamery w telefonie. W końcu miał nagrać chłopakom coś śmiesznego.
Ostre światło oślepiło go, przez co od razu stracił równowagę. Wsparł się dłonią o ściankę kabiny, żeby nie upaść ponownie. Kręciło się w głowie. Bolał brzuch. Gardło paliło od wcześniejszego wymiotowania. Oczy zabiegły łzami. Uciekać.
-Kurde, słuchajcie oto najlepsza dupa do wynajęcia w klubie – Kim Taehyung! Jednak z nim jest taki problem, że jako lachociąg średnio się sprawdza, gdyż nie połyka... Ale zaraz... Może to da się naprawić...
Kibum podszedł do Tae z wyciągniętym telefonem i złapał go za ramię. Tamten wyrwał rękę i spróbował zamachnąć się na szatyna, lecz został mocno zablokowany i odrzucony kilka kroków w tył, z powrotem do kabiny.
-Klęknij znowu na ładna prośbę, TaeTae.
-Kurwa, Kibum, daj mi to – załkał Taehyung. – Czegoś ci brakuje, do jasnej cholery? Daj mi to, a zniknę z twojego życia i już mnie nawet tu więcej nie zobaczysz, skoro tak bardzo ci przeszkadzam – szeptał jękliwie z czołem przylgniętym do szarej ścianki działowej kabin i błyszczącymi od łez oczami.
-Tak, Tae, brakuje mi – odparł Kibum z drwiącym uśmieszkiem. – Klęknij dla wszystkich i pokaż im, co robisz najlepiej. A potem... Nie musisz znikać z mojego życia. Nie musisz z niego znikać, bo dziwki w nim nie istnieją.
Szatyn schował komórkę do kieszeni i ruszył do Taehyunga zdecydowanym krokiem. Mięśnie blondyna spięły się natychmiast, ale nawet nie miał siły by je wykorzystać, kiedy Kibum złapał go za kark i wepchnął mu za pasek foliową torebeczkę i szepnął chrapliwie:
-Chcesz, żeby ci teraz powiedzieć, że byłeś zajebisty? Popatrz na siebie; jesteś małą, brudną dziwką, nie wartą połowy pensji żebraka. Jesteś żałosny i beznadziejny. Żal mi cię, Tae. Najlepiej dla ciebie, jakbyś się zatruł tym zielskiem.
Skamieniały i zraniony jeszcze bardziej Taehyung został mocno popchnięty, tak, że upadł i szczęką obił się o klozetową muszlę. I znów nawet nie próbował się podnosić, czy bronić. Odprowadził wzrokiem odchodzącego Kibuma, który na dodatek wcześniej zaśmiał się i ponownie splunął mu pod nogi. Wciąż przetwarzał w głowie słowa brązowowłosego. Wciąż był dziwką.
Ból z rozbitej szczęki i całego ciała nie docierał do niego. Był taki pusty i bezsensowny. Zupełnie do niczego.
CZYTASZ
smoke of love || taekook
FanfictionMiłość i dym mają wiele wspólnego. Dają przyjemność, zabierają nas od naszych problemów, uzależniają, ale też... obydwie te rzeczy są ulotne. Gdy bierzesz ten skręcony kawałek bibułki do ust, bibułki pełnej najlepszego co może być, zapalasz jej koni...