31: Do niczego

937 121 9
                                    


  Kibum niedelikatnie wrzucił pijanego Tae do pierwszej z brzegu kabiny, po chwili dołączając do niego i od razu przekręcając ledwo trzymający się w drzwiach zamek. Zaśmiał się wrednie, patrząc na słaniającego się blondyna, który zapewne tylko połowicznie wiedział, na co się godzi, ogarnięty kłującym w jego psychikę głodem.

-Na kolana, TaeTae – rzucił udawanym przyjaznym tonem, kładąc dłonie na pasku spodni.

  Chłopak spróbował się nie skrzywić, ale koniec końców ugiął kolana, wsunął palce za krawędź spodni i bielizny Kibuma i z wyćwiczonym kontaktem wzrokowym obsunął je w dół. Szatyn oparł się plecami o drzwi kabiny, wpatrując bezustannie w Taehyunga.

  Blondynowi z samego początku, jak tylko dotknął tamtego, zrobiło się niedobrze. Kiedyś, kiedy leżał wtulony w Yoongiego na tej samej, skórzanej kanapie i odpalał blanta ze świeżo napoczętej torebki suszu, miętowowłosy pochylił się do niego i łamanym szeptem rzekł:

-Obiecaj mi, że nigdy nie pozwolisz mu się dotknąć, ani ty go nie dotkniesz... Tae...

  Od niechcenia ssał i poruszał głową, starając się nie popluć własną śliną. Próbował wyprzeć to wspomnienie i mieć przed oczami już tylko wonny dym, grubego skręta w palcach i słodkawą suchość na języku.

-Szybciej – burknął Kibum, zapomniawszy na chwilę, że tak naprawdę robi to dla żartów.

  Tae posłusznie spróbował przyspieszyć, lecz w jego żołądku wypity alkohol wrzał coraz bardziej, a przestająca działać amfetamina mieszała w głowie, kołując wszystkie jego uczucia w jedną wielką nudność. Mimowolnie mruknął przez uporczywy i nasilający się od tych ruchów ból w skroniach. Chciał już końca, spokoju, blanta zamiast kutasa w ustach.

  Omdlewające i ospałe ciało blondyna zostało odrzucone na sedes, kiedy Kibum doszedł. Taehyung zaczął się krztusić jak nigdy, a torsje błyskawicznie go opanowały.

-Co jest, kurwa?! – warknął tamten, podciągając spodnie i z obrzydzeniem patrząc na wymiotującego do muszli Tae. – Nie wiem, jak ktokolwiek godzi się płacić za taką dziwkę, jak ty, Kim, ale chyba muszę ci pogratulować, że żyłeś z tego do tej pory.

  Otworzył zamek kabiny, splunąwszy wcześniej pod skulone nogi blondyna. Odwrócił się i już chciał wychodzić, jednak uniemożliwiła mu to blada dłoń, której palce kurczowo zacisnęły się na nogawce jego jeansów. Taehyung przewiercał go mało groźnym spojrzeniem.

-Dawaj to... gówniaku – udało mu się wydusić, żałośnie słabym i schrypniętym głosem.

-Spójrz na siebie, Taehyung – zaśmiał się Kibum. – Spójrz na siebie... Że też ty się jeszcze sam nie zabiłeś... Aż szkoda... Szkoda mi tych ludzi, którzy mogliby żyć, ale nie, bo żyjesz ty. Taka mała skurwiona pizda. Ech...

-Dawaj... to...

-Przynajmniej wstań jak do mnie, kurwa, mówisz – wycedził szatyn i wymierzył Taehyungowi kopniaka nogą, której ten się trzymał.

  Czuł, że niedługo zemdleje albo zaśnie, albo w ogóle umrze. Przełknąwszy ciężki, zmęczony oddech, podparł się o deskę klozetu i, z trudem, ale ustał krzywo przed Kibumem. Popatrzył na niego, oblizując wargi i powstrzymując się przed tym, żeby również splunąć mu pod nogi.

-Dawaj to, kurwa, Kibum.

Wredny śmiech obił mu się o uszy.

-Ależ proszę, proszę, panie Kim. – Kibum zanurzył dłoń w kieszeni i po chwili wyciągnął coś w garści. Odwrócił się na moment, lecz po chwili powrócił do Taehyunga z jeszcze szerszym i jeszcze wredniejszym uśmiechem na twarzy. – Uśmiech, TaeTae! Opowiedz wszystkim; co się tutaj ciekawego działo! – krzyczał, świecąc blondynowi fleszem z kamery w telefonie. W końcu miał nagrać chłopakom coś śmiesznego.

  Ostre światło oślepiło go, przez co od razu stracił równowagę. Wsparł się dłonią o ściankę kabiny, żeby nie upaść ponownie. Kręciło się w głowie. Bolał brzuch. Gardło paliło od wcześniejszego wymiotowania. Oczy zabiegły łzami. Uciekać.

-Kurde, słuchajcie oto najlepsza dupa do wynajęcia w klubie – Kim Taehyung! Jednak z nim jest taki problem, że jako lachociąg średnio się sprawdza, gdyż nie połyka... Ale zaraz... Może to da się naprawić...

  Kibum podszedł do Tae z wyciągniętym telefonem i złapał go za ramię. Tamten wyrwał rękę i spróbował zamachnąć się na szatyna, lecz został mocno zablokowany i odrzucony kilka kroków w tył, z powrotem do kabiny.

-Klęknij znowu na ładna prośbę, TaeTae.

-Kurwa, Kibum, daj mi to – załkał Taehyung. – Czegoś ci brakuje, do jasnej cholery? Daj mi to, a zniknę z twojego życia i już mnie nawet tu więcej nie zobaczysz, skoro tak bardzo ci przeszkadzam – szeptał jękliwie z czołem przylgniętym do szarej ścianki działowej kabin i błyszczącymi od łez oczami.

-Tak, Tae, brakuje mi – odparł Kibum z drwiącym uśmieszkiem. – Klęknij dla wszystkich i pokaż im, co robisz najlepiej. A potem... Nie musisz znikać z mojego życia. Nie musisz z niego znikać, bo dziwki w nim nie istnieją.

  Szatyn schował komórkę do kieszeni i ruszył do Taehyunga zdecydowanym krokiem. Mięśnie blondyna spięły się natychmiast, ale nawet nie miał siły by je wykorzystać, kiedy Kibum złapał go za kark i wepchnął mu za pasek foliową torebeczkę i szepnął chrapliwie:

-Chcesz, żeby ci teraz powiedzieć, że byłeś zajebisty? Popatrz na siebie; jesteś małą, brudną dziwką, nie wartą połowy pensji żebraka. Jesteś żałosny i beznadziejny. Żal mi cię, Tae. Najlepiej dla ciebie, jakbyś się zatruł tym zielskiem.

  Skamieniały i zraniony jeszcze bardziej Taehyung został mocno popchnięty, tak, że upadł i szczęką obił się o klozetową muszlę. I znów nawet nie próbował się podnosić, czy bronić. Odprowadził wzrokiem odchodzącego Kibuma, który na dodatek wcześniej zaśmiał się i ponownie splunął mu pod nogi. Wciąż przetwarzał w głowie słowa brązowowłosego. Wciąż był dziwką.

Ból z rozbitej szczęki i całego ciała nie docierał do niego. Był taki pusty i bezsensowny. Zupełnie do niczego.

smoke of love || taekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz