54: Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Tak, Jungkookie, o tobie mowa

880 107 16
                                    

  Jungkook z podekscytowaniem kopał piętami wyciągniętych nóg w biały piasek, odrobinę trzęsąc się z zimna. Pogoda zupełnie różniła się od jego nastroju, była fatalna; wiało mocniej niż zwykle, a nieprzyjemny zimowy mróz szczypał w uszy, nosy i policzki. Niebo co prawda nie było zachmurzone, ale nad powierzchnią lądu i tak unosiła się nieprzyjemna śniegowo-deszczowa aura. Jednak ani to, ani przenikliwie chłodny wiatr nie powstrzymywało ludzi przed szykowaniem do wyjścia z domów i mieszkań, by przywitać nadchodzący nowy rok. W tym także Taehyunga i Jungkooka, którzy na dobrą sprawę zjawili się ze sporym wyprzedzeniem, aby zdążyć jeszcze na niezbyt piękny dzisiaj zachód słońca. I chociaż niebo robiło się ciemniejsze z minuty na minutę, to do północy zostało dobre parę godzin. Oczywiście parę godzin czekania na zewnątrz i odmrażania sobie pośladków, siedząc na lodowatym piachu.

-I'm in love with the KooKoo – zachrypiał Tae, pochłonięty obsypywaniem piaskiem butelki z resztą szampana z wczoraj.

-To się wymawia coco, idioto.

-Czemu sądzisz, że śpiewam o coco?

Jungkook spojrzał skrzywiony na starszego.

-O czym ty gadasz? Ta piosenka jest o tym.

-No, a może ja nie śpiewam tej piosenki tak dokładnie. Nie wpadłeś na to? M ą d r a l o.

  Brunet miał ochotę trzepnąć się w głowę, kiedy przypomniał sobie jak wcześniej kilka razy nazwał go Taehyung. Prychnął.

-Co, nie przyznasz się do porażki? Jak na rasowego dzieciaka przystało, hm?

-Spadaj – rzucił Kook, sypiąc w Tae garścią piasku. – Może mam ci się zrewanżować i pójść do kawiarni i poprosić o moją ulubioną cup of Tae?

Taehyung parsknął śmiechem.

-Boże, to była najgorsza rzecz świata, jaka mogłeś powiedzieć, no... ale nie zaprzeczam, że możesz tak robić.

-Spadaj – powtórzył młodszy, wywracając oczami.

  Blondyn wzruszył ramionami, lecz nie przestał wpatrywać się w niego z zabawnym uśmiechem. Do tego wyciągnął z kieszeni plastikowy woreczek i już po chwili utonął w kłębach białawego dymu. Od samego rana jego usta trwały szeroko rozciągnięte. Od samego rana, kiedy przy swoim boku w hotelowym łóżku ujrzał zwiniętego Jungkooka z różowymi policzkami i rozchylonymi wargami, do wieczora, teraz, gdy razem czekali na północ, rozmawiając o niczym, gdyż cały czas byli sobą tak zauroczeni, że sensowne tematy do rozmów nie miały sensu. Ich serca wciąż biły nierówno i zbyt szybko, a nawet na najdrobniejsze przypadkowe muśnięcie się dłońmi robiło im się gorąco. Taehyung teraz w sumie nie czuł się brudny. Czul się raczej namaszczony uzdrawiającym balsamem. Po prostu teraz z przodu w umyśle miał rzeczy dobre, a tamte złe przesunęły się nieco na bok.

  Na oczy zaszła mu łzawa mgła, zmuszająca go by mrugnął. Uczynił to, chociaż w obecnym stanie myślenia byłby gotów trzymać sobie powieki, żeby tylko nie stracić ani takiego nic nie znaczącego ułamka sekundy wpatrywania się w tego chłopca. W jego targane wiatrem ciemnobrązowe kosmyki włosów, suche, czerwone od zimna wargi, śmiesznego kształtu mały nos, szczenięce, szeroko otwarte oczy o tęczówce czekoladowego koloru, białe dłonie bawiące się równie białym piachem i lekkiej budowy ciało, zgarbione, z pozoru mocne, ale naprawdę delikatne.

  Bez namysłu przechylił się do przodu i łapiąc Jungkooka za szyję, przycisnął jego usta do swoich. Kook odruchowo zamknął pięść jednej ręki na piachu, a drugiej na udzie Taehyunga. Nie protestował jeśli chodzi o pocałunek. Chętnie otworzył się na Tae, miarowo i intensywnie powtarzając ruchy szczeki tamtego, dołożywszy do tego leniwe wysunięcia języka. Usta blodnyna miały jeszcze posmak truskawek, które wspólnie pochłonęli na śniadanie w hotelu, lecz zdecydowanie przezwyciężała go teraz dymna słodkość i taka jakby suchość zioła.

  Kookie wpełzł na kolana Tae i usiadł okrakiem na jego biodrach. Blondyn niesamowicie na niego działał. Sam sobie dziwił się, że nie potrafi opanować swojej zachłanności i nieograniczenie wielkiej chęci na więcej. Ułożył mu dłonie u nasady szyi, zwiększając przy tym intensywność ruchów swoich ust i języka. W brzuchu już pęczniała mu ta łaskocząca gąbka, sprawiająca, że czuł się dziwnie wesoło i wyimaginowanie mokro.

  Jimin patrzył na to wszystko i z sekundy na sekundę jego ramiona zdawały się opadać coraz bardziej, a mięśnie szczeki sprawiały wrażenie, że za moment pękną od zbyt mocnego zaciskania przez rudzielca zębów. Było mu przykro. Wycięta tępymi nożyczkami dziura w sercu chłopaka, powstała po ucieczce Jungkooka znowu zaczęła boleśnie pulsować i krwawić.

  Bałagan w umyśle utrudniał mu to wszystko, nie pozwalając podjąć decyzji czy wrócić do domu, albo zostać i podejść do niego. Nich. Ech...

  Ruszył powolnym krokiem wzdłuż wybrzeża, rozkopując piach i powstrzymując się resztkami sił, żeby nie zacząć pluć na lewo i prawo z irytacji. W końcu stanął w odległości paru metrów od przytulonych chłopaków i cicho odchrząknął.

W następnej sekundzie jego spojrzenie skrzyżowało się z tym, które od długiego czasu kochał najbardziej na świecie, a które teraz raniło bardziej, niż zraniła go śmierć własnej matki. 

smoke of love || taekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz