59.

480 22 4
                                    

Minął tydzień. Siedem dni. 168 godzin.  Mój stan wcale nie był lepszy, wręcz przeciwnie. Pogarszało się. Chemia działała niezbyt dobrze. Z dnia na dzień byłam coraz słabsza. Życie uchodziło ze mnie coraz bardziej. 

Po trzech dniach Mariko - moja ukochana pielęgniarka - stwierdziła, ze będzie lepiej jak zetnę włosy. Zgodziłam się. Tak mniej zauważę skutki uboczne chemii. Xavier pozbierał moje loki na "pamiątkę". Był ze mną każdego dnia. 

Wracając do Mariko. Opiekowała się mną od początku choroby. Przypominała mi trochę babcię. Miała około sześćdziesięciu lat. Siwe włosy. Była mulatką raczej. Tak mi się przynajmniej wydaje, ale nigdy nie miałam odwagi zapytać. Niewiele niższa ode mnie. Zawsze się szeroko uśmiechała. Wszystkie dzieciaki ją kochały. Ja również. 

Siedziałam, przytulona do chłopaka, gdy weszła. 

- Jak się dzisiaj czuje, moja malgranda*? - pochodziła z Hiszpanii i lubiła dodawać jakieś słowa w esperanto. 

- Dobrze, Mariko. - odrzekłam.

- Wiem, że kłamiesz. - powiedział Xavier. 

- Za dobrze mnie znasz. 

- Przydałaby Ci się drzemka. - stwierdziła kobieta.

- Też tak myślę. - zgodził się z nią. - No już, układaj się wygodnie. 

W tych sprawach się z nimi nie kłóciłam. Wiedzieli co dla mnie dobre. Ja od zawsze walczyłam sama ze sobą. 




*malgranda - mała

BiałaczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz