-Jinxx? Co ty robisz?-Spytałam kiedy ten turlał się po podłodze.
-Życie jest do dupy.-Mruknął, nie przestając wykonywać swojej czynności.
-Co się stało?-Spytałam zaciekawiona. Normalnie raczej się cieszy życiem, niż robi... takie cuś, co nie wiem co.
-Będziemy mieli dziecko.-Powiedział. Oplułam się herbatą, która swoją drogą właśnie wyleciała mi nosem.
-Co?!-Odłożyłam kubek na szary stolik do kawy i strzepałam z BIAŁEJ koszulki BRĄZOWĄ ciecz.-W ciąży jesteś?!
-Nie, ale mojemu przyjacielowi urodziło się małe bubu, a oni muszą pilnie wyjechać i nie mogą wziąć tego bubu, więc jakimś cudem wciągnąłem się w opiekowanie się tym bubu.-Wytłumaczył.
-I nie zapytałeś mnie o zgodę?!
-Mówię, jakimś cudem. Nie wiem jak to zrobiłem, nawet nie chciałem...
-Kiedy będziemy mieli to dziecko?-Spytałam, przecierając dłonią twarz.
-Za jakieś...-Jinxx się zatrzymał i spojrzał na zegar wiszący nad drzwiami.-Dziesięć minut?
-Jesteś walnięty.-Westchnęłam.-Idę się przebrać, a Ty nadal narzekaj, że życie jest do dupy.-Przeszłam do swojego pokoju, po czystą koszulkę, po czym znalazłam się w łazience. Szybko zdjęłam brudną, ubrałam czystą, wytarłam twarz, z herbaty. A była taka dobra... Słysząc dzwonek skierowałam się do drzwi wejściowych. Otworzyłam. Stał tam wysoki mężczyzna, no ni to chudy ni to gruby. Na rękach trzymał jak to Jinxx nazwał, bubu.
-Pani Ferguston?-Uniósł jedną brew.
-Nie. Jeszcze nie. I mam nadzieję, że szybko się to nie zmieni.
-W każdym razie Jeremy zgodził się zaopiekować Eustachytiuszem. Jest w domu?-Kto normalny daje tak dziecku na imię?! Jeny skrzywdził je i to bardzo. Jestem ciekawa co będzie z nim w szkole.
-Jest...-Nie zdążyłam dokończyć, gdyż facet dał mi śpiące dziecko na ręce, podał jego bagaże.
-Muszę już iść, do widzenia!-Odwrócił się na pięcie i odszedł do samochodu. Jakby chciał się pozbyć tego dziecka. Uniosłam jedną brew i spojrzałam na bubu. Tak je będę teraz nazywać no bo... Eustachytiusz? Ubrany w zielone spodenki białą koszulkę. Rude kręcone włosy sterzące na wszystkie strony i zamknięte ślepia. Wzruszyłam ramionami, wzięłam jego torbę i wróciłam do salonu.
-Mówiłeś, że będą za dziesięć minut.-Warknęłam z wyrzutem do Jinxx'a.
-Bo mieli być za dziesięć minut. Jak się nazywa to bubu?
-Eustachytiusz.-Mruknęłam kładąc torbę na kanapie. Jeremy zakrztusił się własną śliną.
-Że jak?-Wstał z podłogi, kaszląc
-Nie powtórzę tego imienia, jest okropne. Od dzisiaj to dziecko nazywa się bubu. I koniec kropka.
-Jestem za. Po za tym, mamy dziecko, a nawet nie mieliśmy ślubu. Ba, nawet seksu nie uprawialiśmy. Widzisz? Jestem cudotwórcą.
-Na ile u nas zostaje?-Spytałam ignorując jego wypowiedź i kładąc na kanapie, nie chcąc, aby zaraz się obudziło.
-Z jakieś... dwa tygodnie? Trzy?-Jinxx zaczął coś wyliczać na palcach.-No dwa. Na stówę. Chyba, że mam coś nie tak z łbem i nie umiem liczyć, to trzy.-Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów.
-Dwa...? Nie no to są jakieś jaja.-Rozmasowałam dłonią czoło.
-Nie jaja, tylko fakty. A teraz daj mi tutaj to coś, też chcę zobaczyć.-Jeremy wziął na ręce dziecko.-Jest podobne do Ciebie.
CZYTASZ
Opowieści BVB
FanfictionOpowiadania, niektóre dziwne, niektóre śmieszne, niektóre smutne, o członkach zespołu Black Veil Brides. Jakoś gdzieś dochodzi Lonny (Ashley zostaje w książce do samego końca, nie wywalę go spokojnie xD) I błagam, czytajcie to od końca, bo początkow...