6

2K 56 4
                                    

*Pov Maggie*

-Mają się mną zająć.- prychnęłam pod nosem wybiegając ze szpitala. Byłam tak strasznie zła na Michaela.

Nie jestem małym dzieckiem! Nie mam pięciu lat tylko szesnoście! Nikt nie musi się mną opiekować, a tym bardzej decydować za mnie.

Jednak cały ten czas w mojej głowie chodzi jedno zdanie. Zdanie, które sprawiło, iż wybiegłam z sali Mika nie dając mu nawet dokończyć tego co zaczął.

Masz ich traktować tak jak mnie.

Tylko kurde jak? Mike jest moim bratem, a Mrcus i Martinus... Nawet nie wiem kim dla mnie są. Znajomi czy przyjaciele? Chociaż przyjaciele raczej nie. Ja nie ufam w 100% nikomu oprucz jednej osoby, która  nazywa się Michael Jake Scott.

Ta nasza krótka wymiana zdań wystarczyła w zupełności, by pozbawić mnie egzystencji dzisiejszego dnia. Z moich oczu zaczęły spływać słone łzy, które szybko spływały z moich policzków. Czemu płaczę? Nie wiem, ale czuję, że potrzebuję właśnie tego...

Udałam się jak najszybciej do domu, nawet nie zadbałam o to, by zamknąć drzwi i rzuciłam się na łóżko. W mgnieniu oka myślając nad znaczeniem tych sześciu słów zasnęłam.

*Pov Martinus*

- To co, do domu?- zapytał Mac, a ja tylko przytaknąłem. Skierowaliśmy się w stronę domu, gdy nagle zaczął dzwonić mi telefon. Jak się okazało, dzwonił Mike.

!Rozmowa telefoniczna!

- Tinus, Maggie wybiegła ze szpitala. Mógłybś sprawdzić czy jest w domu? Strasznie martwie się, że coś się stało lub sobie coś zrobi. Martinus, ona jest do tego zdolna. Powiedziałem jej o naszej rozmowie. Zdenerwowała się, zaczęła krzyczeć i wybiegła. Proszę cię, zrób coś... - usłyszałem zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.

- Jasne, nie ma sprawy.- powiedziałem słysząc drżący głos chłopaka.

- Dzięki stary! Daj mi znać czy jest w domu, naprawdę strasznie się o nią martwię.- powiedział i rozłączył się nie czekając nawet na moją dodpowiedź.

- O co chodziło? Coś się stało? - zapytał Marcus.

-  Mikey powiedział  Maggie o naszej rozmowie, a ona się wkurzyła zaczęła się drzeć i wybiegła. Mamy zobaczyć czy dotarła do domu. - powiedziałem i zmieniłem kierunek naszego chodu.

Po półgodzinnej wędrówce dotarliśmy do domu przyjaciela. O dziwo drzwi były otwarte na oścież co nas zaniepokoiło.

Spojrzałem nerwowo na brata, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Weszliśmy do domu i zamknęliśmy za sobą drzwi. Nawet nie pomyśleliśmy o zdjęciu butów tylko wbiegliśmy tak szybko jak tylko mogliśmy po schodach prosto do pokoju dziewczyny. Drzwi do tego pomieszczenia również były szeroko otwarte, ale tym razem odczułem ulgę i spokój. Wypuściłem z świstem powietrze ustami i dopiero teraz zoriętowałem się, że przez ten cały czas wstrzymałem je.

Mag leżała na łóżku cała i zdrowa. A z tego co widze spokojnie śpi rozwalona na całe duże, dwuosobowe łóżko.

- Nic jej nie jest!- krzyknął uradowany Mac, a dziewczyna przewróciła się na drógi bok mrucząc niezrozumiałe dla nas słowa pod nosem.

- Cicho deklu, bo ją obudzisz. -  szepnąłem uderzając go w ramię.

- Dobra, dobra tylko spokojnie. Idę napisać do Mika, że wszystko jest w porządku. - szepnął mój brat i wyszedł z pomieszczenia. Podszedłem szybko do Mag i usiadłem obok niej. Zgarnąłem kosmyki ślicznych,  włosów z jej twarzy za ucho, a dziewczyna powoli i niespodziewanie otwarzyła oczy. Mag spojrzała się na mnie pytająco i usiadła obok mnie.

- Michael zadzwolił do nas. Martwił się o ciebie i prosił, żebyśmy wstąpili do waszego domu i sprawdzili czy jesteś.

- Powiedział, że mam was traktować jak jego. - szepnęła bawiąc się zawstydzona swoimi palcami.

- Chodziło mu po prostu o to, że masz nam zaufać tak jak jemu. - wytłumaczyłem. - Wiadomo, że nie będziesz nas traktować jak braci skoro nimi dla ciebie nimi nie jesteśmy.

- Ale ja tak nie umiem...- westchnęła.

-Wiem, ale musisz chocisż spróbować. I pamiętaj, nic na siłę .

Why us? - Martinus GunnarsenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz