45

1K 49 16
                                    

*Pov Maggie*

Mówią, że pożegnania są trudne. Pożegnania są królewsko trudne! I w pełni zrozumiałam to właśnie teraz. Teraz, gdy stoje na środku wielkiego, lotniskowego korytarza żegnając się z przyjaciółmi i rodziną, łzy z zaskakującą prędkością spływają po moich policzkach.  Przytulam każdego po kolei i od każdego słyszę jakieś miłe słowa otuchy, których teraz tak bardzo potrzebuję...po chwili odchodząc mijam się z matką, którą obdarzam tylko i wyłącznie zdrętwiałym spojrzeniem, po czym kieruję się na rozprawę.

Gdy po godzinie wsiadam do samolotu, znajduję swoje miejsce i siadam czekając cierpliwie na start.

Czekając na lot bezskutecznie próbuje zasnąć, a już dosednie rozbudza mnie przychodzący na mój telefon SMS.

Od: Nieznany

Cześć, jestem Louis, twój kuzyn. Odbioręcię z lotniska, będę stał przy wejsciu głównym. Daj znać jak wylądujesz!

Do: Nieznany

Cześć, napiszę jak wyląduje.

Odłożyłam telefon do torebki i już do końca tego nudnego lotu oglądałam przez szybę świat z lotu ptaka.

***

Do: Louis

Już wyjądowałam.

Od: Louis

Właśnie wyszedłem z taksówki.

Gdy odebrałam swój bagaż ruszyłam w stronę miejsca gdzie powinien już na mnie czekać kuzyn. Po chwili ujrzałam bruneta o brązowych oczach i około 190 centymetrów wzrostu. Wzrost śmiało mogę powiedzieć, że dodawał mu na wieku. Gdy uśmiechnął się, w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Był ubrany w granatowe dżinsy i białą bluzę, która mimo, iż była ogromna opinała się mu na szerokich, umięśnionych barkach i ramionach.

Kilka dziewczyn ukradkiem spoglądały na niego chichocząc po nosem. Jednym słowem był naprawdę przystojny i z tego co widzę miał duże powodzenie u dziewczyn.

-Witaj w Nowym Jorku Maggie!- zawołał radośnie i mnie przytulił.

-Cześć Lou.- zaśmiałam się cicho. - Skąd wiedziałeś, że to ja? - zapytałam podnosząc na niego wzrok.

-Nie wiedziałem.- zaśmiał się i chwycił za moje waliski. -Chodź, taksówka powinna już być.

Po pół godziny byliśmy już przed jednorodzynnym, białym domkiem obrośniętym bluszczem.

-Jak tu ślicznie...- westchnęłam zachwycona rozglądając się wkoło.

-Nie ma tu takich luksusów jak miałaś w Trofors, ale...

-Żartujesz sobie ze mnie? Tu jest sto razy lepiej! Mieszkanie w takim olbrzymie jak w Trofors wcale nie jest takie fajne. - zaśmiałam się wymachując rękami.

-Mimo, że jesteś tu nikogo nie znasz? No, bo nie oszukujmy się, ale znamy się tak naprawdę niecałą godzinę.- zmieszany podrapał się po karku.

- Na pewno poznam kogoś i się może nawet zaprzyjaźnię, a potem zanim się obejrzę wróce do Norwegii. - zapewniłam mimo, że sama nie miałam co do tego pewności (a raczej nie wierzyłam w to, ale ten fakt pomińmy) uśmiechnęłam się i weszlismy do domku.

- Jesteśmy!- krzyknął Louis, a przed nami jak na zawołanie stanęła wmiarę wysoka kobieta o brązowych oczach i włosach. Była bardzo podobna do mojej mamy.

-Witaj kochanie.- uśmiechnęła się i mocno mnie przytuliła.

-Dzień dobry ciociu.

-E tam ciociu, nów do mnie Lucy!

- W takim razie dobrze Lucy. - powiedziałam. Nagle do przedpokoju wparował pies. Szczękał i radośnie biegał wokół mnie.

-Część piękny! - pisnęłam i zaczęłam głaskać pieska.

-To Akryl.- powiedział Louis śmiejąc się.

-Lou, zaprowadź kuzynkę do jej nowego pokoju!- Lucy rozkazała synowi, który od razu złapał mnie za nadgarstek i zaprowadził pod drzwi.

-Odpocznij po podróży.- Powiedział łagodnie, otworzył drzwi. Za nami pobiegł i Akryl.

-Idź stąd łobuzie!

-Niech zostanie...

-Skoro chcesz, niech zostanie.- zgodził się, po czym wyszedł z pokoju.

Ukazały mi się szare ściany, na których wisiały plakaty i urocze lampki. Średniej wielkości łóżko z baldachimem stoi przy oknie, przed którym jest półmetrowy parapet. Na szawce nocnej stoi budzik i świeczka zapachowa. W tyłu stoi wysoka, pojemna szafa. Obok szafy stoi duże lustro. Pokój nie jest jakiś ogromny ani malutki. Jest wprost idealny! Rzuciłam się od razu na łóżko i momentalnie zasnęłam.

*Pov Martinus*

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

*Pov Martinus*

-Słońce proszę cię nie płacz.- mówię łamiącym się tonem do Maggie mocno ją przytujając. - Kochanie słyszysz? Proszę cię.- zaczynam gładzić jej plecy starając się uspokoić dziewczynę. Maggie pokowała twierdząco głową. -Napisz do mnie jak będziesz na miejscu.

-Dobrze.- mruczy cicho. - Będę tęskinć!

-Ja również. Dzwoń do nas.-  szepczę jej do ucha. Mag przytula mnie ostatni raz i odchodzi mierząc matkę lodowatym spojrzeniem. Po chwili znika w tłumie ludzi śpieszących się na swoje loty.

Mam ochotę pobec za nią. Ale nie mogę.

Chce mieć ją teraz przy sobie. To jest nie możliwe.

Nie chce żeby wyjeżdżała. A to nie uniknione.

- Tinus, musimy już iść. - z głebokiego zamyślenia wyrywa mnie głos brata. Wszyscy ruszamy przed siebie z głowami zwieszonymi w dół wychodzimy z lotniska.

Why us? - Martinus GunnarsenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz