Każda godzina mijała powoli a Kaja nie miała żadnego kontaktu z Piotrkiem. Nie zadzwonił mimo, iż powinien to zrobić już pół godziny temu, nigdy ale to nigdy nie spóźniał się z zadzwonieniem. Kaja wzięła telefon szybko do ręki i wybrała numer na którego widok zawsze ma mroczki przed oczami. Dała połączenie na głośnik w telefonie by móc zrobić sobie kolacje i nadal rozmawiać. Jeden sygnał. Kaja przełknęła głośno ślinę stawiając patelnie na kuchence. Drugi sygnał. Kaja odkręciła powoli olej i nalała go na jeszcze zimną patelnię. Trzeci sygnał. Kaja otworzyła lodówkę i wyciągnęła potrzebne składniki do zrobienia naleśników, tak miała wielką ochotę na naleśniki. Zauważyła na górnej półce wódkę... Czwarty wygnał.
- Czego? - Kaja lekko podskoczyła, ale nie mógł tego ani usłyszeć ani zobaczyć, ale w Kai zapaliła się lampka, która miała ją ostrzegać przed złem.
- No cześć. Miałeś dzwonić do mnie trzydzieści minut temu i bałam się, że coś się stało.
- Wiem z kim się spotkałaś. - Kaja przystanęła i upuściła jajko na ziemię. Teraz miała trzy wyjścia, albo powiedzieć cała prawdę, albo wspomnieć tylko o Madzi, albo wszystkiego się wyprzeć.
- No z Madzią. - stwierdziła po chwili zastanowienia się. - Ale to przypadkiem bo jej paznokcie robiłam.
- Okej. - jego ton wyrównał się i wyraźnie uspokoił, jej oddech unormował się a ta zabrała się za sprzątanie jajka. Całej sytacji nasłuchiwali zza rogu Ania i Janek, którzy wyczuli w dziewczynie wyraźny niepokój. - A co u ciebie słychać?
- A wsyztko okej. Fajnych mam sąsiadów z pokoi obok, mają wódkę w lodówce to może się napijemy. - Kaja zaśmiała się lekko. - Żartowałam.
- Przyśle ci pocztą blanta.
- Dzięki.
- Nie będzie mnie w ten weekend. Przyjadę w kolejny.
- Czemu?
- Sprawy, ważne.
- Aż tak bardzo, że nie możesz do mnie przyjechać? - gdy Ania z Jaśkiem wychylili się zza rogu zboczyli skaczącą wysoko Kaję. Oczywiście ze szczęścia. Piotrek nie przyjeżdża więc bez większego problemu pójdzie na ślub Kuby i wcieli jej piękny plan w życie, ich plan.
- No niestety. - między nimi zapadła cisza którą przerwał. - A co robisz?
- A wiesz co, robię naleśniki na kolacje, zaraz jezszcze zblenduje do tego banana i posmaruje rozpuszczoną gorzką czekoladą, powinno im smakować.
- Aż mam ochotę na taką kolację.
- Mam ogromną nadzieję, że twoja dieta nie ogranicza się tylko do fast food'ów.
- Cóż.
- Umrzesz, albo będziesz taki gruby jak Pablo Escobar. - Kaja w głębi duszy życzyła mu tego.
- Oj nie przesadzaj. Mój idol nie był taki gruby.
- Już jego kuzyn był lepszy.
- Nie znasz się kobieto. - takich rozmów z nim jej brakowało. Jak można było nie kochać tego mężczyzny, pomijając co robił jej przez tyle miesięcy. Był miły opiekuńczy i jak zdawało się Kai, ten jeden jedyny raz w życiu nie kłamał, a jednak.
- Daj sekundę zblenduje banany. - po minucie Kaja znów wróciła do nudnej, ale jednocześnie pięknej rozmowy, jedynej w swojej rodzaju. - Już.
- Robisz mi coraz większego smaka.
- To zrob sobie sam. Mogę powiedzieć nawet jak.
- Dawaj.
- Zrób sobie gofry, bo to umiesz. Zblenduj zwykle banany i wsyp najlepiej niebieski barwnik. Potem przełóż to do jakiejkolwiek miski i połóż borówki. Gofry zagryzaj tą paćką. Smacznego.
- Przecież to jest śniadanie.
- Ale kolacja to śniadanie podane o dziesięć godzin za wcześnie.
- Kocham twój tok myślenia.
- Dzięki. - zapadła chwila ciszy, wtedy jak nakładała rozpuszczoną czekoladę na naleśniki, położyła jeszcze pokrojone truskawki i pare borówek. Posprzątała szybko by jedzenie nie wystygło i nalała do butelki Dafi sobie wody i podała jedzenie do stołu. - Piotrek ja będę kończyć bo idę jeść.
- Okej. Smacznego i dobranoc.
- Dobranoc. - rozłączyła się od razu i głośno westchnęła. Połączyła telefon z głośnikiem, który był na stałe przytwierdzony do ściany kuchni. Puściła Where Were You In The Morning Shawn'a Mendes'a. - Ania, Jacek! Chodźcie! - Weszli od razu co mogło ich zdradzić, że podsłuchiwali, lecz Kaja nawet się tym nie przejęła, była głodna, zmęczona i przerażona myślą, że już w tą sobotę pozbędzie się z życia Piotrka. No może nie na zawsze, ale na pewno na długiii czas.
Jadła kolacje, która smakowała jej niemiłosiernie. Jak jest się głodnym to zawsze wszytko smakuje, tak mówiła jej matka. Jej mama przechodziła ciężką chorobę, zasadniczo, można nazwać to chorobą? Miała przepuklinę między kręgami i zagrażała jej przerwaniem rdzenia kręgowego. Miała czasami takie napady bólu, że nie była wstanie nic zjeść i wypić, więc gdy bóle mijały jadła za trzech, zawsze wtedy mówiła tą kwestię. Smakowało jej wtedy wszytko, począwszy od spalonych ziemniaków po ogórki kiszone w mlecznej czekoladzie. Czasami potrafiła zjeść cały słoik ogórków właśnie zamoczonych w czekoladzie. Kaja często miała odruchy wymiotne, ale jedyne co mogła zrobić w takich momentach to dać jej coś lepszego, niż takie coś, do jedzenia. Często podstawiła jej wtedy na przykład grzanki, bo o dziwo, to właśnie nimi zawsze się najadała. Przeczuwała kolejnego gryza naleśników, zatapiając się we wspomnieniach jej rodziny. Głośnik wydawał z siebie spokjnie nuty Perfectly Wrong, lekko zasmucające Kaję, nie raczej piosenka ta wrzucała ją do głębokiej nostalgii. Tak to było prawidłowe określenie jej stanu. Ukroiła kolejny kawałek i wsadziła do buzi, przypominając sobie jak to jej ojciec zgolił jej kota na łyso. Ragdoll bez swojej pięknej sierści jest niczym, a właśnie ten człowiek ściął go. Tylko jej ojciec mógł znęcać się nad zwierzętami w taki sposób, by nikt tego nie wyczuwał a by niszczyło to zwierzę, ale mimo wszytko kochała go. I kota i ojca. Ojciec zawsze powtarzał jej, że najważniejsze jest szczęście, mając przez całe życie głęboką depresję, która spotęgowana była pracoholizmem. Różnica między Kai rodzicami a nią była taka, że oni zawsze powtarzali, iż najważniejsza jest samodzielność, ale zapomnieli o najważniejszych emocjach jak miłość czy najwet przyjaźń. Matka Kai nie miała nikogo nie licząc swojej siostry z, którą nie miała kontaktu od ponad dwóch lat. Wyjazd do Krakowa i zamieszkanie tam nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza gdy wyjeżdża się tam dla chłopaka. Ojciec nigdy nie miał przyjaciela, znaczy miał ale umarł, na raka. Kaja była zostawiona sama sobie więc od piętnastego roku życia zaczęła imprezować, i największą jej zmorą były papierosy. Zrezygnowała z nich gdy w wieku czterdziestu dwóch lat zmarł jej ukochany wujek. Jak można się domyślić na raka płuc. Ona nigdy nie miała szczęścia do przyjaźni, związków i rodziny. Ona zawsze była oddalona od reszty. Zawsze była piątym kołem u wozu.
CZYTASZ
Saldo '07 /Quebonafide
FanfictionOna spędziła życie we Wrocławiu i mimo, że znała to miasto lepiej niż własne mieszkanie to ono nadal nie przestawało jej zaskakiwać. Od Poniedziałku do Środy budzi się o szóstej dwadzieścia pięć a w Czwartki i Piątki, dzięki bogu o dziewiątej. Sobot...