Szósty

868 65 5
                                    




Gdyby specjalnie na te okoliczności wynaleziono chociaż jedno słowo opisujące to, co właśnie czuła Vienna, to była przekonana, że i tak w całości nie oddałoby jej stanu.

Stała nieruchomo, zaciskając pięści i wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Z odrazą obserwowała powalonego i nieprzytomnego Victora, jakby był wyjątkowo szkaradnym bohomazem, który omyłkowo powieszono na ścianie w Muzeum Brytyjskim.

Odniosła wrażenie, że jakaś przeklęta, magiczna siła nie pozwala jej oderwać oczu od jego obrzydłej postaci. W milczeniu wpatrywała się w jego kasztanowe włosy, teraz lekko wilgotne od potu i szerokie plecy, na których wiły się zwoje mięśni. Leżał twarzą skierowaną w dół, przytulając policzek do mlaszczącego błota.

Vienna nawet nie zauważyła, że zupełnie nie zwraca uwagi na triumfującego pana Gloss'a, który wykrzykiwał własne nazwisko i z zadowoleniem przyglądał się pokonanemu przeciwnikowi.

A Vienna miała ochotę, tak wielką ochotę, jakiej nigdy wcześniej nie czuła, by podejść do Ashford'a i wbić mu obcas buta prosto w jego... Nie dokończyła myśli, bo poczuła ostre szarpnięcie za ramię.

- Wszyscy się na ciebie gapią – nagląco wyszeptał jej do ucha Jonas. – Nie powinnaś robić scen.

Ton jego głosu wyraźnie sugerował, że za całą sytuację obwinia właśnie ją. Policzki jej poczerwieniały, a serce wciąż nie zwalniało biegu. Odważyła się rzucić okiem w lewo i zauważyła, że owszem, większość ludzi świętuje zwycięstwo londyńskiego czempiona, ale niektórzy z nich przypatrywali się jej ze złośliwymi uśmieszkami.

- Nikt mnie tu nie zna – odszepnęła, wspinając się na palce i ciekawsko zerkając jeszcze w bok, gdzie jacyś mężczyźni wreszcie zlitowali się nad tą gadziną i ciągnęli Victora po błocie. Jego bezwładna głowa śmiesznie podskakiwała między ramionami, co sprawiało Viennie diabelną przyjemność.

Jonas sapnął pod nosem i pchnął ją ku szerszej ścieżce, prowadzącej do wyjścia. Z tyłu nie było tak ciasno, więc szli obok siebie ramię w ramię. Vienna posyłała przyjacielowi zranione spojrzenia i wiedziała, że wyglądała wtedy na naburmuszoną, ale Huckley strasznie ją zdenerwował.

- Jak możesz – zaczęła, kiedy tylko znaleźli się obok powozu z pękniętym kołem – sugerować, że to moja wina. Bo jeśli rzeczywiście tak jest, to informuję cię, że jesteś w ogromnym błędzie i pożałujesz twojej pochopnie wyartykułowanej podłej opinii.

Jonas ponownie sapnął i przeczesał jasne włosy nerwowym gestem, ciągnąc ją jeszcze kawałek dalej. Wkrótce oboje schowali się za powozem, a Jonas przycisnął ją plecami do drewna.

- Gdzie masz ten przeklęty kapelusz? – warknął, a potem westchnął. – Zresztą, nieważne. I tak nie ma to teraz znaczenia. Widział cię Ilones. Ten wicehrabia – dodał, zauważając jej otępiałą minę.

- A co mnie to obchodzi – prychnęła i założyła ramiona na piersi.

- Przecież to jeden z jego przyjaciół.

- I co w związku z tym?

- Może narobić ci kłopotów.

- Naprawdę uważasz, że jakiś lord będzie bawił się w plotkowanie w towarzystwie? To raczej domena starych matron, albo znudzonych żon. Widzisz tu jakieś? – Uniosła w górę czarną brew, która zawsze śmiesznie kontrastowała z jej białymi włosami.

- Może o tym rozpowiadać w klubie dżentelmena. A co jeśli dojdzie to do uszu twojego ojca? Wiem, że mało interesujesz się opinią, ale na litość boską, wicehrabia albo cię zabije, albo zabroni się nam zadawać. Sądzisz, że mi się nie dostanie za to, że cię tu przyprowadziłem? Chryste, Vienno, miałaś tylko obserwować tę cholerną walkę i się nie wychylać, a musiałaś jak zwykle zostać w centrum uwagi.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz