Sześćdziesiąty drugi

399 36 9
                                    


Vienna rzuciła się w stronę łóżka, próbując powstrzymać nieuniknione, cofnąć to, co było już dokonane. Wiedziała jednak, że to próżne próby pozbawione sensu. Struchlała, zawieszona w tych przerażających, podłych i okrutnych sekundach, paradoksalnie równocześnie pełna niepowiązanych myśli i zupełnie... bezmyślna.

Cień zamigotał na jej oczach, bezwładne ciało Franka opadło bez życia, jakby istota wyssała z niego wszystko i wkrótce mrok rozpłynął się w powietrzu.

Victor wyglądał normalnie. Na jego piersi Vienna nie znalazła żadnego śladu sugerującego, że cokolwiek zostało z niej wyrwane. Mało tego, klatka piersiowa unosiła się w powolnych oddechach, jakby Victor po prostu spał. Musnęła palcami jego bladą, chłodną skórę na policzkach. Przesunęła dłoń wyżej, zahaczając o skrawek przemoczonego od krwi materiału i westchnęła, z trudem połykając dławiące łzy. Dotknęła wargami jego warg, ale nadal leżał w całkowitym bezruchu.

Gorączkowo zastanawiała się, czy tylko sobie wymyśliła to, co się stało. Być może wzrok płatał jej figle, może to działo się tylko w jej głowie, ale wątpiła, by była w stanie stworzyć coś tak okropnego.

Teraz należało podjąć jakieś działania. Będzie musiała zaczekać do zmierzchu. Zerknęła na okno i pogłębiającą się szarość i zaciskała palce na bezwładnej dłoni Victora, co jakiś czas rzucając badawcze, pełne lęku spojrzenia na leżące na podłodze zwłoki.

Powinna była szybciej zareagować. Powinna była użyć bransolety. Powinna była przewidzieć nadchodzące zagrożenie. A teraz to wszystko jej wina. Zagryzła drżącą wargę i przeniosła wzrok na twarz Victora. Słońce zniknęło, a Vienna znieruchomiała, modląc się, by z Deamonem było wszystko w porządku.

Odetchnęła z ulgą, kiedy rysy Victora stężały. Przemiana rozpoczęła się od kości policzkowych, które na jej oczach stały się jeszcze bardziej wyraziste. Brązowa czupryna przekształciła się w krucze loki. Sylwetka stawała się szczuplejsza, bardziej smukła, a mniej zwalista. A kiedy Deamon zamrugał, pod jego czarnymi oczami rozbiegła się ścieżka żyłek i pomknęła w dół aż do nadąsanych ust.

Deamon zerwał się do pozycji siedzącej, sięgając ręką do rany na głowie. Od razu ściągnął z niej opatrunek, a rana w zawrotnym tempie zasklepiła się, brudząc jednak krwią jego włosy i upierścienione palce. Skrzydła rozwinęły się na całą szerokość, a Deamon złapał Viennę za ramię. Zerwał się z miejsca, jak w gorączce, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu.

Przez chwilę zachowywał się jak pijany, jakby nie mógł zebrać myśli. Dotknął dłonią własnej piersi i potrząsnął głową, uświadamiając sobie, że nie znajduje tego, czego szuka, a potem zwrócił wzrok na Viennę, patrząc na nią z bólem w oczach.

- Nie mogłem nic zrobić – wyszeptał.

Ukrył twarz w dłoniach. Z gardła wydarł mu się krótki szloch. Zeskoczył z łóżka i stanął przy oknie, dotykając dłonią parapetu. Vienna obserwowała go z uwagą, kiedy znieruchomiał, wbijając wzrok w ciemności. Wiedziała, że z największą chęcią wyrwałby się z tego przeklętego domku. Na pewno wolałby być w tysiącu innych miejsc, niż tutaj, teraz, z nią.

Poruszył skrzydłami, omiatając Viennę podmuchem powietrza. Jego ogon bujał się niespokojnie, gdy Deamon coraz mocniej zaciskał palce na parapecie.

Na powrót stał się dziki i nieokiełznany, a ciasne wnętrze chatki wywoływało w nim dyskomfort. Vienna nie wiedziała, co powinna zrobić. Patrzyła tylko na niego, zastanawiając się, jakie emocje nim targają i co właśnie czuje.

Chciała zasypać go lawiną pytań o jego doznania. Chciała wiedzieć w jaki sposób odczuł odejście Victora i czy wie coś więcej, niż ona. Pragnęła, żeby dał jej nadzieję, uspokoił ją i zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Ale nie chciała fałszywych obietnic. Jeśli Victor nie żył, musiała o tym wiedzieć.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz