Pięćdziesiąty ósmy

457 35 5
                                    


- Chcę porozmawiać z Deamonem – obwieściła nagle z uporem, podchodząc do Victora.

Stanęła na palcach, ujmując jego brodę i zmuszając, by na nią spojrzał. Uniósł brwi w górę w tym swoim przeklętym, arystokratycznym geście wyrażającym drwinę i leciutko wygiął kąciki ust.

- Zdaje się, że musisz zaczekać do zmierzchu – odparł chłodno.

- A mnie się zdaje, że wcale nie muszę – powiedziała z naciskiem.

- Co? – zapytał zbity z pantałyku. Najwyraźniej jej słowa wytrąciły go z pozornej równowagi.

- Chcę z nim porozmawiać – powtórzyła z uporem.

Głowa doskwierała jej coraz bardziej i Vienna była na granicy wytrzymałości. Przez długą chwilę patrzyli na siebie w wibrującym milczeniu. Vienna wzięła się pod boki, Victor skrzyżował ramiona na piersi i... nic się nie stało.

- Obawiam się, że nie mogę spełnić twojej prośby – warknął, mrużąc oczy. – Z wiadomych względów, o których doskonale wiesz. – Wskazał na swoją twarz.

Z gardła wyrwało się jej przekleństwo.

- Doskonale. Skoro ty jesteś taki uparty, to o mojej teorii porozmawiam z Deamonem w nocy – stwierdziła wyzywająco.

Ostrożnie zerknęła na niego z ukosa tak, żeby nie zauważył. Dostrzegła lekką zmianę na jego twarzy, jakby przysłuchiwał się czemuś. Jakaś emocja zagrała na jego rysach i zgasła, a Ashford na powrót stał się wyniosły i podły.

- Rób z nim, co chcesz. Nic mnie to nie obchodzi.

- Kłamiesz.

Spojrzał na nią, ale nie zaprzeczył. Zrozumiał, że nie ma sensu, skoro Vienna swoje już wiedziała. Zresztą nie miał już ochoty na dalsze dyskusje. Był wykończony. Spał może godzinę, a raczej warował jak pies przy jej łóżku i obserwował najmniejszą zmianę na jej twarzy.

Wciąż przeżywał to, co między nimi zaszło i czuł się źle z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że miał wrażenie, iż ją wykorzystał. Nie była przecież do końca trzeźwa. I czuł też wyrzuty sumienia wobec Deamona, chociaż ten w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że coś mu nie odpowiadało. Zdawał się raczej spokojny, a nawet usatysfakcjonowany. Poza tym, im częściej Victor przypominał sobie wyraz twarzy Vienny podczas jej uniesienia, tym więcej wyrzutów znikało.

- Ten Peterson – postanowił zmienić temat, choć głównie dlatego, że strasznie, niemal śmiertelnie intrygowała go ta kwestia. Zazdrość przelewała się w jego żyłach i czuł, że jeśli nie zapyta, zakrztusi się tym uczuciem. I absurdalnie zmiana ta trochę przypominała wyciągnięcie ręki na zgodę – wydaje się łajdakiem.

- Nie tyle wydaje, co nim jest – przyznała.

- Mam nadzieję, że byłaś przy nim bezpieczna – rzucił, nie spuszczając z niej wzroku.

- Zapewniam, że tak. Z łatwością dowiózłby mnie do Bastionu Collinsa.

Milczał, a ona od tego milczenia dostała wypieków na twarzy.

- Dobrze się wczoraj bawiłaś – oznajmił.

Kolejny rumieniec i niespokojny ruch dłonią.

- Tak, to była wyjątkowa noc – szepnęła, patrząc na niego wymownie.

Pierwszy odwrócił wzrok.

- Powinienem przeprosić – odezwał się po długiej pauzie, wbijając oczy we własne dłonie. – Wykorzystałem twój stan.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz