Czterdziesty piąty

590 47 27
                                    




Vienna wgapiała się w zatrzaśnięte drzwiczki powozu. Policzki jej płonęły, a serce wykonywało serie nieskoordynowanych uderzeń. Przyłożyła palce do warg i wzięła urywany oddech.

Ashford wyznał jej właśnie miłość.

- Do diabła – zaklęła, uderzając tyłem głowy w oparcie ławki. – Niech cię licho, Ashford.

To się robiło coraz bardziej zagmatwane. Vienna nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Szukać go? Posłać po niego? A kiedy wróci odwdzięczyć mu się tym samym wyznaniem, choć fałszywym? Czy może przemilczeć to wszystko i uznać za niebyłe?

Skąd mogła to wiedzieć? Miała przecież tylko osiemnaście lat i... cały świat na głowie.

A potem Vienna poczuła złość. Nie powinien był jej tak opuszczać, nie po tym wszystkim, co jej powiedział. Bo co też od niej oczekiwał? Za nic w świecie Vienna nie pomyślałaby, że Victor może darzyć ją afektem. I przez to właśnie nie miała nawet możliwości, by przygotować się na taki cios. Gdyby nabrała jakichkolwiek podejrzeń, łatwiej byłoby przyjąć uczucie Victora, ale w takich okolicznościach?

Co za bzdura! Co za podłość z jego strony! Jak śmiał mówić jej to wszystko dzisiaj? Dlaczego płakał na jej kolanach i tulił się do niej tak namiętnie, jakby zależało od tego jego życie? Czymże zawiniła, żeby to wszystko dzisiaj wyznał?

Vienna poczuła złość. Oczywiście, że była zła. Była nawet wściekła. Jakim prawem obarczał ją tym problemem? I czego od niej w zamian oczekiwał? Powinna się z nim rozmówić i zrobić to od razu, kiedy Victor wróci do domu.

Każe mu cofnąć te słowa, albo się z nich wytłumaczyć. A on postawiony pod ścianą i może ukojony kapką alkoholu, zacznie się z niej śmiać i powie, że to tylko kpina, żart w jego stylu.

Tak, tak właśnie będzie i tej myśli Vienna powinna się trzymać, bo jeśli zacznie w nią powątpiewać, to chyba zwariuje.

A do tego wszystkiego jeszcze ta cała sprawa z Rose i Frankiem.

Vienna przez cały czas odczuwała nieprzyjemne i ostre ukłucia wyrzutów sumienia, bo to wszakże jej pragnienie przyczyniło się do tragedii przyjaciółki, ale miała przecież najczystsze zamiary. Chciała ratować Rose przed strasznym losem i byłaby to zrobiła osobiście, gdyby nie ta cała kabała z księciem Stanford.

A Victor po prostu to dokończył. Nie wiedziała jakie targały nim motywacje, ale jeśli mówił poważnie, zrobił to dla niej. Żeby była szczęśliwa.

Tyle, że Viennie daleko było w tej chwili do uczucia szczęścia. Wszystko się pomieszało, wszystko stanęło na głowie, a w oku tego cyklonu stał nie kto inny, tylko Ashford.

To na jego rzecz zrezygnowała z Deamona, to przez jego działania Rose ją znienawidziła i to przez jego wyznanie Vienna przeraźliwie się bała.

Być może powinna się wstydzić własnego tchórzostwa, ale wcale tak nie było. Która kobieta nie bałaby się Ashford'a z tym jego lodowatym, bezczelnym uśmiechem i kłamliwymi słowami w ustach? Z jednej strony Vienna chciała mu wierzyć, a z drugiej błagała wszechświat, by był to jeden z jego żartów. Ale nawet największy aktor nie potrafiłby tak ronić łez. I nikt nie trzymałby jej tak kurczowo, jakby od tego zależało jego życie.

Odchyliła zasłonkę i z ulgą odnotowała, że dotarli już na podjazd przed rezydencję, którą wybrała na ich miejski dom. Wysiadła na drżących nogach i zadarła głowę w górę. Budynek robił ogromne wrażenie i Vienna poczuła ukłucie w sercu na myśl, że została jego panią. Sama go wybrała i choć na papierze zdawał się jej imponujący, to na żywo przekraczał wszelkie oczekiwania.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz