Dziewiętnasty

519 55 15
                                    




Vienna zdyszana zatrzymała się przy frontowych drzwiach opery. Nie chciała wracać do loży, choć wiedziała, że ojciec i Rose będą się o nią martwić. Nie była w stanie racjonalnie myśleć. Jeszcze nie teraz. Za dużo emocji kłębiło się w jej sercu.

Czuła paniczną potrzebę ściągnięcia z siebie sukni i ostudzenia się w lodowatej wodzie, tak bardzo płonęło jej ciało. Wielokrotnie była poniżana, ale teraz... Teraz Victor przekroczył granicę.

Gdyby powiedział to wszystko w odosobnieniu, nie bolałoby tak bardzo jak w otoczeniu tylu ludzi. Najbardziej jednak ubodło ją współczujące spojrzenie jego kokoty. Świadomość tego, że nawet ona się nad nią użala, wyciskała z jej oczu łzy wściekłości.

Opanowała się jednak, bo powoli docierały do niej stłumione głosy. Otarła spoconą twarz chusteczką i na drżących nogach wróciła do środka. Uniosła w górę brodę i wyprostowała ramiona, z obojętną miną mijając szepczące kobiety i rzucających jej zaciekawione spojrzenia mężczyzn. Niedaleko loży wpadła na zdenerwowaną Rose.

- Czy to prawda, co mówią? – zapytała gorączkowo, ściskając ją za ramię i nie czekając na jej odpowiedź dodała: – Wydaje mi się, że twój ojciec nie zamierza rozmówić się z Ashford'em. Kiedy baronowa Brackborn pospieszyła do niego z plotkami, zacisnął tylko usta i milczał.

- Ojciec jest spokojnym człowiekiem. Nie sądzę, żeby z nim rozmawiał. Zresztą, to moja sprawa – powiedziała cicho, ciągnąc Rose za sobą i chowając się za rozłożystym filarem.

- Co tam właściwie zaszło? – dociekała przyjaciółka.

I Vienna o wszystkim jej opowiedziała. Streszczenie tego okropnego kwadransa sprawiło, że nieco się uspokoiła. Kiedy później siedziała w powozie była znacznie bardziej opanowana. Obawiała się, że ojciec podejmie temat, ale na szczęście rozmawiali tylko o sztuce. Skoro postanowił ignorować to, co się stało, ona nie zamierzała robić inaczej.

Bolało ją, że papa nie stoi za nią murem, ale nie śmiała zwrócić mu uwagi, choć chciała złapać go za ramiona i potrząsać nim, krzycząc: Zrób coś! Proszę, zrób coś! Stań w mojej obronie! Czy nie widzisz, że cierpię?

Nie zrobiła tego oczywiście i zatapiając się w myślach pokonała resztę drogi do domu. Później jak gdyby nigdy nic wypiła popołudniową herbatę, następnie opowiedziała o wszystkim Edith i najzwyczajniej w świecie przebrała się w czarną suknię.

Z najwyżej półki szafy ściągnęła zakurzoną kasetkę. Zaciski puściły z trzaskiem i na aksamitnym materiale ukazał się pistolet, na którym Vienna ćwiczyła strzelanie z bliźniakami.

Odłożyła go delikatnie na łóżko i wpatrywała w niego w milczeniu. Wszystko sobie przemyślała. Nigdy wcześniej nie była spokojniejsza, niż teraz. To, co zamierzała uczynić było jasne i klarowne. I jak najbardziej sensowne.

- Jest u White'a – odezwała się cicho Edith.

Vienna nawet nie zauważyła, kiedy pojawiła się w sypialni. Stała teraz u jej boku i z taką samą miną wpatrywała się w pistolet.

- To ostateczna decyzja? Jesteś przekonana? – zapytała chyba po raz setny.

Vienna spojrzała jej w oczy.

- Mam pewną rękę.

- Dobrze, skoro to wszystko dokładnie przemyślałaś, masz moje całkowite wsparcie – zawahała się. – Czy pojechać z tobą?

Vienna potrząsnęła głowa. Nie chciała mieszać w to przyjaciółki. To była tylko jej sprawa i sama musiała rozwiązać problem. Zresztą, Edith i tak bardzo pomogła wysyłając lokajczyków po całym Londynie, by odnaleźli Ashford'a.

Edith pomogła założyć Viennie koronkową woalkę i uśmiechnęła się ponuro na jej wisielcze poczucie humoru. Stanęły naprzeciwko siebie i Edith pod wpływem emocji ucałowała w usta przyjaciółkę, biorąc ją w objęcia.

- Bóg mi świadkiem, że zasłużył na znacznie więcej, niż to – powiedziała pokojówka. – To zbytek łaski z twojej strony.

Edith nigdy wcześniej nie była tak mściwa, ale Viennie bardzo spodobała się ta zmiana. Dobrze było mieć ją po swojej stronie.

Ruszyły powoli po schodach, gdzie na Viennę czekała już osiodłana Flexi. Wspięła się na podstawiony stołek i pod woalką ukryła uśmiech na zdębiałą reakcję młodego stajennego, który widząc ją w stroju żałobnym, omal nie stracił przytomności.

Rzuciła ostatnie spojrzenie na Edith i pomachała jej, zanim zniknęła na zakręcie. Zacisnęła dłonie na lejcach tak mocno, że pobielały jej knykcie. Słońce świeciło ostro, goniąc się z horyzontem.

Mijający ją ludzie patrzyli na nią z niedowierzaniem. Była jednak pewna, że nikt jej nie rozpoznał. Włosy głęboko schowała pod woalem i schylała głowę, by za wszelką cenę uniknąć demaskacji. Obawiała się, że ktoś doniesie o wszystkim papie, zanim zdąży dokonać zemsty.

Jechała więc spokojna, ale zdenerwowana równocześnie. Pospieszyła konia i w końcu zatrzymała się przed rozłożystym budynkiem klubu. Zeskoczyła z kasztanki, rzucając wodze chłopcu, który wychynął ze stajni. Spojrzał na nią podejrzliwie.

- Tylko dla dżentelmenów – ostrzegł ją przemądrzałym tonem.

- Dzisiaj wyjątkowo również dla jednej damy – powiedziała chłodno. Chłopakowi zrzedła mina. – Czy przestaniesz się na mnie gapić, kiedy rzucę ci funta?

Stajenny skwapliwie pokiwał głową i wyciągnął w jej stronę dłoń. Ruszyła więc przed siebie, biedniejsza o funta, ale przez nikogo nie zatrzymywana. Nikogo, dopóki nie załomotała do drzwi. Lokaj, który jej otworzył wyglądał jakby lada chwila miał dostać zawału.

- Jezu Chryste, Panienko Przenajświętsza! – zawołał na jej widok.

Vienna uśmiechnęła się kwaśno.

- Zapewniam, że to nie pan musi się dzisiaj modlić. – Przecisnęła się obok niego, choć krzyczał za nią, że ma natychmiast się zatrzymać.

Brnęła jednak dalej, a zdziwiona służba ustępowała jej z drogi. Kilku zawianych dżentelmenów wpatrywało się w nią, mrugając szybko. Mijała ich z uniesioną brodą, nic sobie nie robiąc ich oniemiałych min.

Przeszła przez jeden wąski korytarz, a potem drugi. W końcu dotarła do części aż ciemnej od dymu z cygar. Było tu zdecydowanie głośniej, niż w innych pomieszczeniach, które wcześniej minęła. W uszach rozbrzmiewały jej wybuchy śmiechu i przytłumiony szmer rozmów.

Zignorowała zaczepki grających w karty mężczyzn, którzy próbowali ją zatrzymać. Za plecami zresztą wciąż czuła oddech lokaja, który odzyskał rezon i gnał za nią, próbując ją dogonić.

Uważnie rozglądała się na boki, poszukując tego jedynego.

I w końcu weszła do elegancko umeblowanego pokoju. Był wypełniony przez dżentelmenów grających w karty i ruletkę. Wokół nich krążyli służący z tacami pełnymi karafek z alkoholem i pustych szklanek. Przy kilku stolikach gra musiała toczyć się o wysoką stawkę, co Vienna stwierdziła na podstawie góry pieniędzy piętrzącej się miedzy graczami oraz faktu, że nawet nie zwrócono na nią uwagi, kiedy wtargnęła do środka.

Spojrzała w lewo i zatrzymała się, wpatrując w Ashford'a.

Siedział rozwalony w swobodnej pozie na szerokim fotelu. W dłoni z nonszalancją trzymał szklaneczkę z alkoholem. Na sofie obok półleżał Ilones z cygarem w ustach i z ciekawością przypatrywał się czemuś na suficie. Obu panów otaczali podekscytowani młodzi dandysi, którzy najwyraźniej znajomość z nimi uważali za niezwykle pociągającą.

Vienna niezauważona podeszła do stolika, przy którym dotychczas grali. Ashford wyczuwając na sobie jej spojrzenie, uniósł w górę twarz i zmarszczył brwi. Ani on, ani ożywiony nagle Ilones nie zdążyli się podnieść, kiedy wyciągnęła rękę i wymierzyła.

- Vienno... – powiedział cicho Ashford. Sposób w jaki wypowiedział jej imię wprawił ją w pewną konsternację, ale tylko na krótką chwilę.

Wszystkie głosy w pokoju ucichły, a Vienna słyszała jedynie szum własnej krwi w uszach. Wciągnęła powoli powietrze w usta i pociągnęła za spust.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz