Trzydziesty siódmy

560 48 7
                                    




Carmen kucała przy ogromnym ognisku, dorzucając do niego trzeszczące gałązki chrustu. Uniosła wzrok i natrafiła spojrzeniem na falujące poły kolorowego materiału pełniące rolę drzwi do wozu, w którym spędziła całe życie.

Wiedziała, że niedługo do obozu przyjadą gadzie. Czuła podekscytowanie tańczące w jej ciele i kumulujące się w słodkiej udręce tuż w dole brzucha, tam, gdzie jej łono oczekiwało na bolesne i brutalne wtargnięcie miedzianowłosego hrabiego.

Wiedziała, że przybędzie na ogromnym koniu i wiedziała też, że zostanie do tego zmuszony przez przyjaciół, bo sam nie miał zamiaru wierzyć w te wszystkie bujdy z cygańskimi wróżbami i czarami. Jakże był głupi, myślała z przekąsem.

Wsunęła dłoń do rozłożystej kieszeni sukni i wymacała maleńką saszetkę z ziołami. Złośliwy uśmieszek wypłynął na jej pełne wargi, sprawiając, że wyglądała pięknie jak jutrzenka.

Baval przypatrywał jej się z ponurą miną i kopał czubkiem buta błotnistą ziemię, odsuwając od siebie skaczące wokół niego rozbrykane dzieci z umorusanymi twarzami. Carmen czuła na sobie jego wzrok, więc rzuciła mu wyzywające spojrzenie, które tak w niej lubił.

Ruszył w jej kierunku, ale umknęła przed nim i skryła się za jednym z wozów i obserwowała jak niespokojnie chodzi wokół ogniska, gorączkowo jej poszukując.

Jeśli Carmen zrobi wszystko zgodnie z planem, jeśli jej się powiedzie, uda jej się pozbyć jednego mężczyzny i zyskać drugiego. Jeśli...

Szarpnęła głową w bok i zmrużyła oczy, a Vienna krzyknęła urywanie.

Uzmysłowiła sobie, że spadła z konia, a Victorowi nie udało się na czas powstrzymać jej przed rąbnięciem w ziemię. Jęknęła przeraźliwie, czując strużkę potu na plecach i pulsujący ból w stopie.

- Ach... – jęknęła przeciągle, ostrożnie dotykając palcami kostki.

- Co się stało? – zapytał Victor, układając ją sobie na udach i odgarniając z jej twarzy splątane włosy, równocześnie przypatrując się jej kostce i dotykając jej delikatnie.

Vienna wahała się. Oczywiście, że nie mogła mu powiedzieć o wizji. O wizji, która trafiła w nią w środku dnia. Rozejrzała się rozpaczliwie w poszukiwaniu Deamona, bo powinien tu być, skoro nierozerwalnie łączył się z ciasno oplatającą jej nadgarstek bransoletą i tymi cholernymi wizjami, w których równocześnie była i nie była Carmen.

Victor zauważył jej spanikowany wzrok i uspokajająco potarł jej ramiona i choć nie rozumiał, co się stało, starał się zachować zimną krew.

- Zasłabłaś? – zapytał niepewnie, wbijając wzrok w jej rozszerzone źrenice.

Vienna uczepiła się tego wyjaśnienia i skinęła głową, co rusz zerkając w stronę lasu, gdzie było już ciemno. Tam, tam powinien być Deamon. Puściłaby się biegiem, gdyby Ashford jej nie trzymał i gdyby nie miała zranionej stopy, ale co by właściwie zrobiła, gdyby go znalazła?

Coś podpowiadało jej, że nie ma tam Deamona. Dzień nawet nie chylił się ku zachodowi, więc myśl, że Deamon jakimś sposobem mógłby kryć się w cieniach była niemożliwa. Powstrzymała naglącą potrzebę płaczu i zagryzła wargę, kiedy Victor zaskakująco mocno nacisnął na jej kostkę.

- Zwichnęłaś ją – orzekł z wyrzutem.

Wiedziała, że to nic dobrego i kolejne utrudnienie na ich wyboistej drodze, ale co miała na to poradzić? To przecież nie jej wina, że straciła przytomność. Victor patrzył na nią z uwagą i marszczył brwi, jakby snuł jakieś podejrzenia, ale co mógł wiedzieć? Na pewno nie wpadłby na coś tak absurdalnego jak to, co przydarzyło się Viennie.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz