Dziesiąty

771 65 11
                                    




Vienna w niepodobnym do siebie milczeniu siedziała na szerokim parapecie w sypialni i przypatrywała się ogrodowi za oknem. Dzisiejszy poranek był paskudny. Deszcz lał jak z cebra, a jabłonie gięły się ku ziemi w porywach silnego wiatru.

Vienna zwykle przesypiała całe przedpołudnia zwłaszcza po całonocnych balach, ale dzisiaj było inaczej. W nocy nie zmrużyła oka, raz po raz rozpamiętując wydarzenia, których była uczestnikiem i z niecierpliwością wyczekując wschodu słońca.

Kiedy wczoraj zamknęła drzwi sypialni, zniknęło już upiorne poczucie bycia obserwowaną i mogła swobodnie przy pomocy Edith pozbyć się sukni. Przez chwilę rozważała, czy podzielić się z pokojówką przeżyciami, ale Edith była mocno stąpającą po ziemi dziewczyną, która z miejsca zignorowałaby niewyjaśnione okoliczności jej przygód.

Vienna potrzebowała kogoś takiego jak Rose. Chciała, by przyjaciółka roznieciła w niej głód wiedzy i by wspólnie mogły roztrząsać wzdłuż i wszerz jej dziwaczną wizję, spotkanie z tajemniczym mężczyzną i niebezpieczne zdarzenie w powozie. Na Edith w tej materii nie mogła liczyć.

I choć już dawno posłała liścik do przyjaciółki, to wciąż nie otrzymała od niej odpowiedzi. W ciszy pozwoliła Edith na wybranie dla niej garderoby. Musiała zrezygnować z przejażdżki po Hyde Parku, więc pokojówka z powrotem upchnęła w szafie przygotowaną wcześniej amazonkę.

Wykorzystując przygnębiony nastrój Vienny ubrała ją w lawendową suknię z krótkimi rękawkami i luźno przewiązała ją w pasie szarfą w kolorze kości słoniowej. Włosy splotła jej w luźny warkocz, który przerzuciła Viennie przez ramię.

Nie była zadowolona z nastroju przyjaciółki, ale nie mogła zaprzeczyć, że dzięki temu jej pani wreszcie wygląda jak powinna. To było wręcz idealne zrządzenie losu, ponieważ młody stajenny Ashford'a doniósł Edith, że Victor wybiera się dzisiaj do Vienny.

I rzeczywiście krótko po dwunastej zapukał do drzwi rezydencji Ousborn'ów. To była skandalicznie wczesna pora na odwiedziny, a już zwłaszcza odwiedziny dżentelmena, ale Victor był wszakże narzeczonym Vienny i bądź co bądź czymś, co od biedy można było uznać za przyjaciela rodziny.

Vienna do samego początku nie zdawała sobie sprawy z tego, kto ją odwiedził, więc zakładając, że to Rose, zbiegła od razu po schodach, z poślizgiem wpadając do błękitnego saloniku. Była zamyślona, ale równocześnie rozgorączkowana, bo tworzyła w głowie szczegółowy opis jej nocnych eskapad. Stanęła jednak jak wryta, kiedy ujrzała szerokie plecy Victora.

- Ashford – syknęła głosem ociekającym jadem.

Odwrócił się do niej, obdarzając zniewalająco ujmującym uśmiechem. To znaczy zapewne wydawało mu się, że to zniewalający uśmiech. I być może by tak było, gdyby jego adresatem nie była Vienna i gdyby jego ohydnej twarzy nie zdobiła siateczka siniaków, zadrapań, głębokich cieni pod oczami i nabrzmiałej powieki.

- Wiedźmo – powiedział niemal z czułością, składając jej idealny głęboki ukłon. Kiedy wyciągnął w jej stronę rękę, by schwycić dłoń do kurtuazyjnego pocałunku, fuknęła i odsunęła się od niego z odrazą.

- Czego tu szukasz? – warknęła, podchodząc do okna i nie spuszczając go z oczu.

Jej ruch zmusił go, by przesunął się w prawo. Wiedziała, że jest zmęczony i w zasadzie ledwo trzyma się na nogach, ale wrodzone wychowanie nie pozwoliło mu usiąść, jeśli dama stała, a Vienna w najmniejszym stopniu nie zamierzała zająć miejsca, choćby sama miała zemdleć z wyczerpania.

- Cóż za słodkie powitanie mojej cudownej i najdroższej narzeczonej – zakpił. – Jak widać bardzo się za mną stęskniłaś.

- Tak jak się tęskni za zarazą. – Posłała mu olśniewający uśmiech, dzięki któremu na jej policzkach pojawiały się urocze dołeczki.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz