Dziewiąty

751 62 2
                                    




Kiedy tylko dotarła z powrotem do sali balowej, rozpaczliwie próbowała odszukać Rose, ale przyjaciółka gdzieś zniknęła i Vienna nie potrafiła jej odnaleźć. Czuła palącą konieczność podzielenia się z kimś swoimi przygodami. Choćby i z Jonasem, ale oboje z Rose zapadli się pod ziemię. Szukała ich naprawdę długo, aż kompletnie się zmęczyła i ostatecznie wyciągnęła papę z pokoju, gdzie palił z innymi dżentelmenami cygara, zmuszając go, by zabrał ją do domu.

Przez całą drogę powrotną była poruszona, ale siedziała w milczeniu, opierając czoło na zwiniętej pięści i myśląc tylko o tym, co wydarzyło się dzisiejszego wieczora.

Nie była pewna, co przyprawia ją o większe nerwy: dziwne widzenie, jakiego doświadczyła, czy tajemnicze spotkanie z zamaskowanym mężczyzną.

Zastanawiała się, czy obie te rzeczy są ze sobą powiązane. Potarła kciukiem bransoletkę, szukając na niej jakichkolwiek śladów, czegoś, co uległo zmianie, ale złoto było takie jak zawsze, wciąż nieskazitelne. Na biżuterii nie pojawiła się nawet najmniejsza rysa.

- Papo – odezwała się w końcu, wyrywając z zamyślenia wicehrabiego – skąd mama miała bransoletkę?

- Jestem niemal pewien, że przechodziła z pokolenia na pokolenie. Dlaczego pytasz?

- Bez powodu. Po prostu byłam ciekawa – ucięła, nonszalancko wzruszając ramionami i przewiercając ozdobę wzrokiem.

Wicehrabia ponownie oddał się własnym myślom, a Vienna spojrzała w ciemność za oknem. Zdawało jej się, że dostrzega sunące przy powozie kształty. Odsłoniła bardziej zasłonkę i przykleiła nos do matowej szyby, ale nie dostrzegła niczego wyraźnie, choć jej serce zaczęło walić jak szalone.

Nigdy wcześniej nie odczuwała irracjonalnego strachu, ale coś w jej wnętrzu podpowiadało jej, że nie jest bezpieczna. Po chwili rozległ się hałas, przypominający łupnięcie i Vienna zrozumiała, że coś wylądowało na dachu powozu. Stężała, wbijając plecy w oparcie siedzenia i wyciągnęła rękę w stronę ojca, który zmarszczył brwi.

- Braxton! – zawołał do woźnicy, stukając pospiesznie w cienkie, drewniane zabudowanie, które wystarczyło przesunąć, by zobaczyć woźnicę.

Vienna zauważyła, że Braxton wstrzymał nieco konie, bo powóz zwolnił. Spojrzała w górę słysząc kolejny, specyficzny dźwięk. Teraz była już stuprocentowo pewna, że ktoś wspiął się na dach.

Po chwili woźnica uchylił deseczkę i ich oczom ukazała się jego szeroka, poczciwa twarz.

- Słyszałem – powiedział tylko. Wicehrabia posłał mu sugestywne spojrzenie, a potem mężczyzna zaciął konie i gwałtownie wyrwał do przodu.

Vienna miała nadzieję, że szybkie i niespodziewane puszczenie koni naprzód sprawi, że intruz spadnie z dachu, ale nic z tego. Wciąż wyczuwała jego obecność. Odważyła się ponownie odsunąć zasłonkę i wytężyła wzrok, przeszukując spojrzeniem uliczki.

Jak na złość nikt im nie towarzyszył. Londyn wydawał się opustoszały i nieprzyjemny.

- Papo, zgaś lampę – poleciła drżącym głosem.

Wicehrabia usłużnie spełnił prośbę córki, dzięki czemu oboje mieli lepszy widok, choć w powozie zapadła nieprzenikniona ciemność.

Vienna nachyliła się do okienka i wstrzymała oddech. Coś wyraźnie podążało tuż obok powozu i dotrzymywało tempa koniom. Jakaś mglista postać sunęła tuż obok. Vienna poczuła jak bransoletka zaciska się na jej nadgarstku i rozpala się żywym ogniem. Syknęła i nieprzyjemne uczucie od razu zniknęło, ale strach wciąż był, ściskając ją za gardło.

Nie chciała o niczym mówić ojcu, zastanawiając się, czy sobie tego nie wyobraziła, ale poczucie bycia obserwowanym stawało się coraz intensywniejsze. Zastanawiała się jak jeszcze daleko do domu i czy odważy się wysiąść z powozu, w którym czuła się względnie bezpieczna.

I co z Braxtonem, który był przecież na zewnątrz. Ponownie rozległ się dźwięk kroków na dachu, ale Vienna skądś wiedziała, że obecność kogoś na górze nie jest złowroga w przeciwieństwie do tego, co czaiło się za oknem.

Wpatrywała się jak urzeczona w cienistą sylwetkę, czując, że jeśli oderwie od niej oczy, ta rozpłynie się w powietrzu, a potem zmaterializuje się w środku powozu.

Jednym okiem spojrzała na ojca, który w skupieniu przeczesywał wzrokiem drugą stronę ulicy. Braxton po chwili gwałtownie skręcił w lewo, próbując zrzucić z powozu intruza, ale Vienna wiedziała, że ten utrzymał się na górze, jakby przyssał się do lakierowanego drewna.

- To niemożliwe, by byli to rabusie – odezwał się wicehrabia. – To środek Londynu, a poza tym już dawno kazaliby wstrzymać konie.

Vienna milczała, odliczając upływające sekundy. A potem usłyszała przeraźliwy, piskliwy odgłos, po którym towarzysząca im postać zniknęła.

Z grymasem bólu na twarzy spojrzała na ojca, który zdawał się niczego nie zauważyć, choć ze względu na hałas i częstotliwość tego dźwięku, powinien zatkać sobie uszy jak Vienna. Nie zmienił jednak pozycji i w końcu rzucił jej spojrzenie przez ramię, wyczuwając na sobie jej wzrok.

- Coś się stało, kochanie? – odezwał się z niepokojem.

Vienna zmusiła się, by pokręcić głową. Skoro papa niczego nie słyszał, ani nie widział, to z nią musiało być coś nie tak. A jeśli z nią było coś nie tak, to nie powinna straszyć ojca. Tym bardziej, że tajemnicza postać zniknęła i teraz na nowo mgliste lampy otulające londyńskie ulice skrzyły się bezpiecznym blaskiem, jakby wreszcie wygrały pojedynek z nienaturalną ciemnością.

W końcu Braxton pohamował konie, które ostatnie metry pokonały dostojnym krokiem. Vienna wstrzymała oddech, kiedy lokajczyk podbiegł do powozu, by otworzyć drzwiczki, rozłożyć schodki i pomóc jej wysiąść z pojazdu.

Dziewczyna zatrzymała się i obróciła plecami do domu, unosząc głowę i wpatrując się w dach powozu, ale niczego nie widziała. Wicehrabia zrobił to samo i wydał kilka pospiesznych poleceń woźnicy i lokajowi, którzy z ponurymi minami przysłuchiwali się swojemu panu.

Vienna przełknęła ślinę i strapiona rozglądała się na wszystkie strony, czując przeraźliwy chłód przenikający przez jej skórę i kości, który nie miał nic wspólnego z temperaturą na dworze. Wiedziała, że doświadczyła dzisiaj rzeczy niemożliwych i niewytłumaczalnych, a przynajmniej niewytłumaczalnych na tę chwilę.

Postanowiła, że odkryje prawdę za wszelką cenę i nie pozwoli, by zawładnął nią strach. Przez moment mogła czuć zaniepokojenie i obawy, że to wszystko jej się zdawało, ale reakcja papy i Braxtona nie pozostawiała żadnych wątpliwości.

Jedyna różnica między nimi, a nią polegała na tym, że widziała coś za oknem i słyszała przeszywający dźwięk, którego chyba już nigdy nie zapomni.

Konie rżały niespokojnie, zarzucając łbami. Wiedziała, że zwierzęta potrafią wyczuć rzeczy, których ludzie nie są w stanie zauważyć, dlatego podeszła do siwków i delikatnie poklepała je po chrapach. Stała jeszcze przez chwilę przy nich, wdzięczna za ich gorące i wilgotne oddechy na odsłoniętej skórze między łokciem, a krótkim rękawem sukni.

Powinna wejść do środka, ale nie chciała jeszcze opuszczać podjazdu. Gwałtownie uniosła głowę w górę i zerknęła na szczyt rezydencji tam, gdzie cienie były gęste i czarne jak krucze skrzydło. Wiedziała, że ktoś się jej stamtąd przypatruje. Spojrzenie to wywoływało w niej dreszcze o trudnej do zdefiniowania naturze.

Vienna sięgnęła dłonią do ucha i musnęła płatek pozbawiony ozdoby w postaci szmaragdowego kolczyka. Cień na szczycie dachu rozproszył się i zniknął.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz