Czterdziesty

588 52 9
                                    




Victor nie złożył Viennie wizyty. Sama nie wiedziała, czy bardziej odczuwa ulgę, czy rozczarowanie, bo oczekiwała go w napięciu, zakładając (jak widać niesłusznie), że przyjdzie omówić z nią szczegóły ich rychłego ślubu.

Istniała możliwość, że pognał dzisiaj do biskupa, żeby zdobyć niezbędną licencję do przyspieszonej ceremonii, ale Vienna wiedziała, że nie był to jedyny powód jego nieobecności.

Może naprawdę schlał się z Ilones'em i łajdaczył właśnie w jakiejś spelunce. Nic jej to nie obchodziło. Nic, a nic. Wyczekiwała tylko nocy.

Odprawiła wszystkich gości, łącznie z bliźniakami Huckley'ów. Nie chciała odpowiadać na wścibskie pytania osób, z którymi w ogóle nie rozmawiała, a którzy teraz tylko z ciekawości składali jej wizyty. Stosik kart wizytowych leżał porzucony na niewielkim stoliku w holu. Vienna spojrzała na niego z pogardą i ominęła, wchodząc do biblioteki.

Z każdą chwilą boleśnie uświadamiała sobie, jak bardzo brakowało jej Rose. Za pocieszenie mogła służyć jedynie zatroskana Edith, która załamywała ręce i złorzeczyła wszystkim naokoło, a najbardziej Viennie.

- Powinnam była posłać jakiegoś parobka, kiedy ten obdarty gazeciarz przyniósł mi wiadomość od Ashford'a.

- A co by to dało? – zdziwiła się Vienna i odłożyła z westchnięciem tamburyn do haftowania. – Wybacz proszę, ale nie rozumiem związku z moją aktualną sytuacją.

Edith spojrzała na przyjaciółkę z niedowierzaniem. Sama miała przecież szaloną teorię, ale nie zamierzała się nią teraz dzielić. Bo jeśli się nie myliła, Vienna na wieczność unieszczęśliwi Ashford'a. Od jakiegoś czasu Edith czyniła pewne podejrzenia i choć nie chciała im wierzyć, to coraz częściej łapała się na tym, że zaczyna współczuć Victorowi.

Tym bardziej, kiedy widziała na twarzy przyjaciółki wyraz udręki, który od czasu do czasu wypływał, gdy Vienna wspominała o tym tajemniczym nicponiu, który ją skompromitował.

Tak minął jeden intensywny dzień, a potem następny. W trzecim dniu, Vienna z wściekłością odnotowała, że Victor przysłał cały zastęp krawcowych i modystek, które teraz w ukropie uwijały się z jej wyprawą ślubną.

Sam jej nie odwiedził i nie dał jej się wytłumaczyć. A Vienna układała sobie w głowie różne warianty ich rozmowy. Tylko nocą z żałosną miną i płacząc okrutnie wpatrywała się w ciemny ogród za oknem i rozpaczała, że Deamon ją opuścił.

Raz po raz przecierała palcem bransoletę, marząc o tym, że może w jakiś sposób go przyciągnie, ale noc była upiornie pusta i żaden dźwięk nie docierał do jej uszu. Kładła się więc wykończona płaczem i zwijała w kłębek, przyciskając pięść do dziury w piersi, tam gdzie powinno bić jej serce.

A potem budziła się rano i przeżywała kolejny dzień, tym razem wypatrując Victora, który ani razu się nie pokazał. Zamiast tego, oprócz krawcowych, zaczął przysyłać jej magazyny i katalogi z kwiaciarni i krótkie, beznamiętne liściki o tym, że może wybrać do dekorowania kościoła, co tylko zechce, nie zważając na koszty.

Vienna darła te magazyny na drobne kawałeczki i ciskała je do kominka, z satysfakcją obserwując jak płoną. Zamiast tych przeklętych, bezdusznych i zwięzłych liścików, po stokroć wolałaby, żeby przyszedł do niej, by w spokoju mogli omówić własną sytuację.

Tu już nawet nie chodziło o szczegóły uroczystości, ale o całe ich przyszłe życie. Powinni ustalić zasady, według których będą wieść egzystencję. Vienna musiała wiedzieć, czy Victor zamierza mieć z nią dzieci. Potrzebował przecież dziedzica. A jeśli już mieliby starać się o potomstwo, to ile by go zadowoliło? Skończyliby na chłopcu, czy próbowali dalej, aż dom wypełniłby wesoły gwar dziecięcych głosików? Vienna sama nie wiedziała, czego oczekiwała pod tym względem. W tej chwili inne palące przemyślenia zaprzątały jej głowę, ale nie mogła przecież unikać takich rozmów.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz