Trzydziesty ósmy

609 51 13
                                    




Kiedy Vienna otworzyła oczy, od razu trochę się rozkleiła, bo zauważyła stojącego w drzwiach Victora. Słońce padało na jego świeżo ogoloną twarz i mokre włosy. Ku jej zdziwieniu miał na sobie idealnie dopasowany surdut, bryczesy i wypastowane buty. Śnieżnobiała koszula niemal oślepiała oczy. To mogło znaczyć tylko jedno.

- Twój powóz – powiedziała. W zasadzie, to zdawało jej się, że powiedziała, bo gardło miała wysuszone na wiór.

Victor podszedł do niej i zachowując się bardzo nieprzyzwoicie usiadł na łóżku, nalewając z glinianego dzbanka wodę do szklanki. Przystawił ją do jej ust, jakby była umierająco chora, a nie skołowana, wciąż senna i trochę tylko obolała.

No dobrze, była diabelnie obolała. I strasznie cierpiała i do tego jeszcze była smutna i chciała już wracać do domu i chciała rzucić się w jego ramiona i tulić głowę do jego piersi tak długo, aż znowu zaśnie.

Zamiast tego, tylko posłusznie wypiła wodę, oblewając brodę i szyję, a Victor wyciągnął z kieszeni chusteczkę i ostrożnie otarł jej twarz. Odwróciła wzrok i bezgłośnie oddawała się tym zabiegom tak obco wyglądającym w wykonaniu potwornego hrabiego Ashford'a.

- Przyjechali od razu, kiedy padłaś zemdlona – wyjaśnił jej cichym głosem.

- Ile spałam? – wychrypiała, odkasłując.

- Tylko dobę. – Uśmiechnął się kwaśno i Vienna nie potrafiła odgadnąć natury tego uśmiechu. – Budzono cię tylko kilka razy, żeby nawodnić – spauzował – ziołami. Przeciwbólowe i nasenne, tak przynajmniej mówił ten konował. Ku mojemu zdziwieniu działały, bo spałaś jak zabita.

- Sprawdzałeś? – zapytała, a zaraz potem zaklęła w myślach i spojrzała w okno. Głupia, głupia, głupia, przestań natychmiast!

- Tak i nawet cię wykąpałem. Sapałaś tylko cichutko i jęczałaś moje imię...

Vienna wybałuszyła oczy i otworzyła usta, starając się coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Cała zesztywniała, a wtedy Ashford parsknął śmiechem.

- Do diabła, nie mów tylko, że w to uwierzyłaś.

- Wynoś się stąd – warknęła, starając się go kopnąć, ale zapomniała, że ma skręconą kostkę. – Cholera! – zawyła, a Victor rzucił się w kierunku kołdry i sięgnął do jej nogi, ale uprzedził go lekarz, który spokojnym głosem kazał mu się wynosić z pokoju chorej.

Vienna miała ochotę go wycałować, ale ograniczyła się tylko do pokazania Ashford'owi języka i wygrażania pięścią, kiedy wycofywał się tyłem, drwiąc z niej, jakby to był jakiś doskonały żart.

Lekarz ostrożnie zbadał stopę i wypytał ją o samopoczucie. Zabawił kilkoma historyjkami o innych pacjentach i opowiedział o obrażeniach Victora i o tym jak tylko cudem go nie zabił, kiedy zmuszony był go opatrzeć. Pochwalił zszycie rany i na koniec orzekł, że sprawdził powóz hrabiego i ocenił, że nadaje się do transportu chorej. Vienna protestowała, że nie jest chora, ale lekarz wiedział lepiej. Miał w sumie rację, bo czuła słabość i brakowało jej determinacji do dalszych dyskusji.

Zaczekała na Polly, która przyniosła jej wypraną suknię i podarowała parę halek i zreperowane trzewiki. Pomogła jej się umyć i nakarmiła owsianką, która smakowała podejrzenia dziwnie po czym Vienna poznała, że nafaszerowano ją kolejnymi ziołami, bo obudziła się już w drodze, półleżąc w powozie i opierając nogę na udzie drzemiącego po drugiej stronie Victora.

Chciała ją zabrać, ale łubki uniemożliwiały swobodne poruszanie się i zresztą było jej bardzo wygodnie z tak wyciągniętą nogą. A udo Victora było ciepłe i twarde. Nagle otworzył oczy, jakby wcale nie spał, i podniósł się zaalarmowany jej poruszeniem się.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz