Trzydziesty

585 54 6
                                    




Choć początkowo Vienna obawiała się, że popołudnie będzie jej się niemiłosiernie dłużyć, to ze zdziwieniem odnotowała, że całkiem dobrze się bawiła. Przetańczyła niewiele mniej, niż połowę tańców. Dzięki uprzejmości bliźniaków zatańczyła cztery tańce, z każdym z braci po dwa razy, a nawet papa zaprosił ją do kadryla. Spędziła także miło czas na pogawędce z młodziutką lady Polly, która z ogromnym zaangażowaniem opowiadała jej o bibliotece, którą planowała uporządkować na jesień.

Dopiero przed zmierzchem spotkała się na krótko z Rose. Przyjaciółka była wyraźnie podekscytowana. Nie mogła usiedzieć w miejscu i co rusz niecierpliwie spoglądała w stronę lady Yorkvan. W końcu nadszedł czas rozpoczęcia zabawy.

Obie ukryły się w maleńkim saloniku i przez dziurkę od klucza raz jedna, raz druga podglądały opuszczających rezydencję gości. Oczywiście wyjechały stare matrony oraz młodziutkie dziewczęta. Ku zdziwieniu Vienny bal opuścili również bliźniacy.

Jej czoło przecięła pionowa zmarszczka, ale nie zamierzała dłużej się nad tym zastanawiać. Rose wkrótce otworzyła drzwi i czając się na samym końcu, zgarnęła z posrebrzanej tacy lokaja dwie czerwone wstążki. Zawiązały je sobie nawzajem na rękach i popatrzyły głęboko w oczy.

- Zaczekaj tu na mnie – powiedziała Rose. – Znam miejsce, które opisał mi Frank. Pójdę do niego i wrócę najszybciej jak to możliwe. Skryj się tutaj i daj mi najwyżej dwa kwadranse. Najważniejsze, żeby nikt nas nie zobaczył. Każdy od razu pozna, że nie powinno nas tu być. Masz winę wypisaną na twarzy.

Vienna skrzywiła się i westchnęła.

- Pójdę z tobą, Rose.

- Doprawdy? Będziesz zachowywała się jak przyzwoitka, czy otwarcie obserwowała jak Frank mnie całuje? Nie bądź śmieszna – dodała, nie czekając na jej odpowiedź.

- Pół godziny. – Vienna wbiła twarde spojrzenie w przyjaciółkę. – Pół godziny, a potem wychodzę i nie obchodzi mnie, co się z tobą stanie. – Był to marny blef, bo obie wiedziały, że kłamała.

Pół godziny przemieniło się w godzinę, a potem w jeszcze kolejne pół godziny. Vienna wielokrotnie próbowała wyjść na zewnątrz, ale za każdym razem powstrzymywała ją myśl, że co jeśli Rose akurat wróci, a jej nie będzie w środku?

Krążyła więc niespokojnie po pokoju i krzyknęła przestraszona, kiedy poczuła ucisk czyichś gorących palców na przedramieniu. Spojrzała w bok i natrafiła na zakryte maską obliczę. Przez chwilę serce niemal stanęło jej w piersi, ale uzmysłowiła sobie, że to tylko jeden z gości, którzy postanowili zabawić się w anonimowość.

- Nie powinnaś zakryć czymś twarzy? – zapytał, mrugając szybko.

Vienna skądś znała ten głos, ale w tej chwili nie potrafiła przypisać do niego żadnej twarzy, choć przed sobą miała jej wyeksponowaną połowę.

- Posłuchaj – nachylił się ku niej – to nie jest zwykła zabawa w chowanego. Jeśli chcesz dalej się bawić, wróć do gotowalni i zabierz stamtąd jedną z masek. Załóż też jakąś pelerynę, by cię nie rozpoznano, lady Ousborn.

Vienna wzdrygnęła się. Nie podobało jej się, że ten mężczyzna wiem kim jest, ale nic nie mogła na to poradzić. Nieznajomy zostawił uchylone drzwi prowadzące do ogrodu i Vienna uzmysłowiła sobie, że wszyscy widoczni goście noszą maski: zwykłe, atłasowe i czarne, a także bogato zdobione w motywy zwierzęce, maski przedstawiające greckie rzeźby, maski z pióropuszy, a ona jedyna była całkowicie odsłonięta. I jeszcze te jej przeklęte włosy.

Ignorując mężczyznę, rzuciła się w kierunku rozwieszonych płaszczy i sięgnęła po czarne domino. Nie miała pojęcia do kogo należało, ale nie miało to dla niej znaczenia. Założyła na głowę rozłożysty kaptur i upchnęła pod nim srebrne włosy. Jej wzrok padł na obszerny sekretarzyk. Na jego blacie dostrzegła kilka pozostawionych masek.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz