Dwudziesty czwarty

534 50 2
                                    




Deamon, wcześniej

Deamon ze spuszczonymi nogami siedział na jednej z wyższych gałęzi rozłożystego dębu i z dużej odległości przyglądał się tańcom. Doskonale widział kolorowe suknie, wystrojonych dżentelmenów, muzyków, a nawet malunki na podwieszanych sufitach sali balowej.

Denerwowała go zbyt głośna muzyka i puste śmiechy wydobywające się z gardeł kobiet, poszukujących cielesnych uciech w ramionach tak zwanych dżentelmenów.

Mógł się temu bez końca przypatrywać i zapamiętywać wszystkie twarze, suknie, nazwiska i powiązania w socjecie, ale nie o to chodziło.

Wypatrywał jednej kobiety i tylko na niej mógł skupić wzrok. I była tam! Ze swoim łagodnym uśmiechem. Pierwszy raz widział taki, kiedy na jednym z tych spędów tańczyła z zasłużonym w wojnie pułkownikiem bez jednej dłoni. Uśmiechała się do niego promiennie, w żaden sposób nie dając po sobie poznać, że czuje do niego obrzydzenie. Bo zapewne nie czuła w przeciwieństwie do reszty trzpiotowatych panienek. Chyba nigdy nie odmawiała nikomu tańca. Ciekawe, czy jemu by odmówiła, gdyby go zobaczyła. Ogon sam z siebie owinął się wokół drugiej gałęzi, tak mocno, że suche drewno pękło. 

Deamon odwrócił się gwałtownie i zmrużył oczy. Coś mignęło mu z daleka. Stanął na gałęzi, w czerni całkowicie niewidoczny. Tylko jego oczy błyszczały niepokojąco, ale nie można było ich dostrzec z większej odległości.

Włosy stanęły mu na karku na wiadomy znak niebezpieczeństwa. Poruszył nozdrzami jak drapieżnik węszący za ofiarą i kucnął nasłuchując. Wyciszył inne bodźce i skupił się tylko na dźwiękach wydawanych przez Sunących, bo na tę chwilę tylko takich tu wysyłano.

Nie sądził, by miały zrobić jej krzywdę wśród tylu gości, ale nie mógł też z góry zakładać oczywistości, jeśli chodziło o tak nieprzewidywalne istoty i wydawane im rozkazy.

Nie bez powodu przecież tutaj przybył. Nie po to jej pilnował i poświęcił długie godziny na obserwację jej zwyczajów. Nie po to podsłuchiwał, węszył i robił inne mało etyczne rzeczy, by tak po prostu przestać być czujnym.

I tak, wywęszył. Sunący prześlizgiwał się między żywopłotami i drzewami dla innych wyglądając jak mgła w deszczu, ale dla niego jak potworna istota utkana z cienia. Deamon naprężył wszystkie mięśnie i skoczył z drzewa, mknąc jak wiatr między alejkami. Niestety musiał opuścić swoje doskonałe stanowisko obserwacyjne prosto na salę balową, ale nie mógł dopuścić, by Sunący znalazł się blisko niej.

Położył lewą dłoń na sztylecie trzymanym na pasie z bronią, co robił zawsze, żeby uspokoić tętno i podekscytowanie jakie szalało w jego żyłach. Krew płynęła mu w żyłach jak wartka rzeka i niosła go do przodu i do przodu, aż do celu.

Sunący był już blisko. Czuł jego specyficzny zapach i słyszał odgłos szurania, jaki zawsze wydawali podczas łowów. Deamon minął całującą się parę, która nawet nie zauważyła jego obecności. Zatrzymał się nagle przy zakręcie, kucając i wychylając jedynie głowę. Kątem oka dojrzał istotę, która przystanęła przy rozdrożu i nasłuchiwała. On też nasłuchiwał i ku własnemu przerażeniu usłyszał kroki. Kroki, które poznałby wśród dźwięku tysiąca innych kroków.

Podniósł głowę. Vienna szła tak szybko, jakby gonił ją sam diabeł. Problem polegał jednak na tym, że właśnie zmierzała w objęcia innego, znacznie gorszego. Zagryzł wargę i pomknął w lewo, wbijając piętę w żwirową dróżkę.

Wrócił szybko do swojej kryjówki i stanął tuż za Sunącym, któremu właściwie wystarczyło zrobić jeden krok w przód, żeby pochłonąć Viennę. Deamon wyciągnął sztylet i rzucił się biegiem, ślizgając na alejce. Biegł tak szybko, że żywopłoty, kobiece suknie i drzewa rozmywały mu się w jedną plamę.

Sunący nie należeli do najinteligentniejszych istot, ale byli na tyle szybcy, że mogli go pochwycić. A kiedy dostanie się w ich łapy, może mieć problem, żeby im umknąć. Ten jednak na szczęście był tak zaaferowany zbliżającą się Vienną, że nawet nie zauważył, kiedy Deamon wyrósł przed jego nogami i jednym płynnym ruchem wbił sztylet w czarne serce Sunącego, który z charkotem upadł na ziemię, zmieniając się w ulotną mgiełką pyłu.

A potem Deamon, nie mogąc powstrzymać się przed tym, co chciał zrobić, pognał w stronę Vienny. Między gałązkami zauważył, że cała stężała i rozglądała się pobudzona. Minę miała tak zaaferowaną, że prawie parsknął śmiechem, choć początkowo wyraz jej twarzy był dziwnie niespokojny.

W przeszłości wielokrotnie kusiło go, by do niej podejść i choć miał ku temu wiele okazji, to zawsze udało mu się powstrzymać. Nie było to zabronione, wiedział o tym, ale nie śmiał. Bał się i bał się tego, że nie uda mu się wydusić z siebie słowa, kiedy ją zobaczy. A co jeśli zauważy jego ogon? Zerknął w tył, a ogon drgnął niespokojnie. Deamon wsunął go w spodnie i kilkukrotnie okręcił się nim wokół pasa.

Podniósł się i stanął w cieniu tuż przed nią. Stąd doskonale ją widział. Miała na sobie głęboko wyciętą suknię. Usiłował nie zaglądać w dekolt, wszakże z różnym skutkiem, ale naprawdę się starał. Przełknął ślinę i pochylił się nieco, rozkoszując jej zapachem. To było dziwne, wiedział o tym, ale co z tego? Nikt go przecież na tym nie nakryje.

Przypatrywała mu się z równą uwagą.

- Pan wybaczy. – Usłyszał jej wyniosły ton. Wahała się. Wyraźnie to widział, milczał więc, czekając na jej kolejny ruch. – Czy gdzieś odbywa się bal maskowy?

Nie odpowiedział nic, ledwo łapiąc oddech. Milczał nawet wtedy, kiedy oskarżała go złodziejstwo. Z zachwytem obserwował każdą najmniejszą emocję wypływającą na jej zirytowaną twarz. A potem nagle na jego oczach rzuciła się do żywopłotu, szarpiąc się z zaklinowaną gałęzią.

- Jeśli chcesz mnie skompromitować i tym samym uczynić mnie swoją żoną i napchać się łapczywie moim posagiem, to nici z twoich planów, bo papa prędzej cię zastrzeli, niż pozwoli takiemu łajdakowi się ze mną ożenić – rzuciła ze złością.

Chciał powiedzieć coś zabawnego i błyskotliwego, ale był tak zdenerwowany, że stać go było jedynie na obelgę: - Nie jesteś aż tak ładna, bym ryzykował kulkę w łeb. Nie zależy mi też szczególnie na twoim posagu.

I umknął przed nią, wskakując na ławkę i balansując na jej oparciu. Serce waliło mu jak oszalałe. Powinien był wspiąć się na drzewo i zniknąć, zamiast się popisywać. Ale nic z tego! Postanowił kontynuować drwienie z niej, a sposób w jaki mu odpowiadała sprawiał, że pragnął więcej, coraz więcej.

I kiedy w końcu atmosfera między nimi aż skwierczała, zeskoczył z ławki, a Vienna zbliżyła się do niego. Odsunął się od razu, porażony jej zapachem i bliskością, obawiając się, że rzuci się na nią.

I rzucił się.

Co też sobie myślał? W blasku księżyca błysnął jej kolczyk. Szmaragd lśnił przepięknie, a Deamon wiedziony niezrozumiałym impulsem nachylił się ku niej. Zobaczył jak drobne włoski na jej ramionach stają dęba, usłyszał jak serce jej wali i jak stężała, a potem sięgnął ustami do biżuterii i ujął kolczyk w wargi.

Dotychczas wbijała wzrok gdzieś niżej, jakby bała się na niego spojrzeć. Przełknął ślinę i czekał, aż podniesie głowę. Patrzyła na niego z uwagą, dokładnie zapoznając się z miejscami, których nie skrywała maska. Miał nadzieję, że spodobało jej się to, co zobaczyła, bo chyba padłby trupem, gdyby tak nie było.

Po chwili uświadomił sobie, że w którymś momencie musiał złapać ją za rękę. Czuł bijące od niej ciepło i gdyby nie miała rękawiczek, mógłby zobaczyć najmniejszą skazę na jej skórze i kształt paznokci, ale jak na damę przystało rękawiczki miała długie, aż za łokcie.

Przed ostatecznym upadkiem i posmakowaniem jej ust, których absolutnie nigdy nie może pocałować, uratowało go jedno: usłyszał kolejnego Sunącego. Posłał Viennie ostatnie gorączkowe spojrzenie.

- Dobranoc, Vienno – szepnął i puścił się biegiem, w pogoni za istotą.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz