Pięćdziesiąty piąty

460 41 8
                                    


Nie było łatwo prowadzić rozmowy z Petersonem, choć Vienna początkowo zakładała, że nawiązała się między nimi nić porozumienia. Cóż, może jakaś szczątkowa była, ale niestety jej pracownik niemal od razu zasępił się i wywołał ponury nastrój. Milczał już i tylko odpowiadał zdawkowo na zadawane przez nią pytania. Wkrótce Vienna stwierdziła, że nie ma sensu ciągnięcie go za język i zamiast tego skupiła się na podziwianiu krajobrazu. Mijana przez nich okolica była piękna i gdyby serce nie waliło jej ze strachu, a gorzki posmak lęku nie drażnił w język, byłaby to całkiem miła wyprawa, nawet jeśli w towarzystwie takiego nicponia.

No i gdyby ta ławeczka rzeczywiście nie była taka niewygodna...

Viennę bolał tyłek.

Naprawdę bardzo cierpiała. Bardziej nawet, niż kiedy uczyła się jeździć konno na oklep. Peterson miał rację, że kozioł był niewygodny, ale nie zamierzała teraz okazywać słabości i przyznawać się do błędu. Siedziała więc zgarbiona, niemal unosząc się w powietrzu, by nawet najmniejsza część ciała nie przylegała do twardej deski.

A Peterson ją obserwował. Być może większość sobie wymyśliła, ale przynajmniej część kosych spojrzeń z jego strony była naładowana ironią i rozbawieniem. Zacisnęła usta tak mocno, że chyba tylko ślepiec nie zauważyłby, że robi wszystko, by nie stęknąć z bólu.

Vienna wytrzymała wszakże trzy godziny na tym okrutnie bezwzględnym miejscu, ale w końcu połykając dumę w akompaniamencie złośliwego uśmieszku Petersona, na sztywnym nogach zeszła z kozła, a raczej z niego spełzła. Peterson ani myślał pomagać jej przy gramoleniu się do powozu, więc z wysiłkiem szarpnęła za drzwiczki i wcisnęła się do ciemnego wnętrza.

Przykleiła nos do okienka i dalej przypatrywała się krajobrazowi, choć nie było to już to samo, kiedy twarzy nie muskał jej wiosenny wiatr.

Nie mogła jednak narzekać, bo nie jechała do nikogo w odwiedziny, tylko zamierzała rozprawić się z Carmen. Byłoby głupotą wymagać, żeby podróż bardziej przypominała beztroską przejażdżkę, niż ciężką misję, której się podjęła. Trudno jednak było ją winić, bo kiedy tylko ta świadomość w nią uderzała, czuła zdenerwowanie, którego ze wszystkich sił starała się uniknąć.

Pierwszą noc w podróży spędzili w małej gospodzie. Nie było w niej żadnych gości, więc mieli do dyspozycji całe piętro. Przez cały ten czas Vienna nerwowo przechadzała się po pokoju, zastanawiając się, czy Victor, albo Deamon wpadli na jej trop, jeśli w ogóle jej szukali.

Musiała sama doprowadzić sprawę do końca, a gdyby okazało się, że postanowili się wtrącić, zdecydowanie pokrzyżowałoby to jej szyki. Na szczęście noc upłynęła spokojnie i kiedy obudziła się następnego ranka, dotarło do niej, że musiała ich zmylić. Z nadzieją, pogwizdując zeszła na dół na śniadanie.

Peterson grzebał palcami w rozczochranych włosach i wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Wszystko  w nim wrzeszczało, że jest za szybko na pobudkę i na to, by z żył wyparowały mu resztki alkoholu. Przez chwilę zrobiło się jej go żal, ale i tak uderzyła go kapeluszem w tył głowy. Skrzywił się i zaklął coś głośno. Usiadła przed nim i zadowolona sięgnęła po nieświeże kanapki.

Zastanawiała się, czy Peterson w ogóle skorzystał z łóżka, bo sądząc po jego wczorajszym ubiorze raczej nie spędził tam nocy. Kolejny dowód miała w osobie młodej podkuchennej, która podejrzliwie przyglądała się Viennie, równocześnie robiąc maślane oczy do Petersona.

- Nie sądziłam, że taki z ciebie uwodziciel, Peterson – powiedziała zwodniczo swobodnym tonem, nie kryjąc rozbawienia.

Łypnął na nią spod byka i napił się kawy. Była piekielnie gorąca, więc prawie ją wypluł.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz