Czterdziesty pierwszy

594 49 21
                                    




Vienna niemal do północy leżała w łóżku raz po raz przeżywając dzisiejsze wydarzenia. Victor się o nią pojedynkował i niemal zginął. A potem proponował jej, by udawała, że dziecko jego metresy jest jej dzieckiem. To było tak absurdalne, że gdyby sama tego nie przeżyła za nic w świecie by w to nie uwierzyła.

I znowu miała w sercu wątpliwości, bo Victor robił coś, co świadczyć mogło o głębokim przywiązaniu, a potem wbijał bardzo nieprzyjemną i bolesną szpileczkę. Nie potrafiła go wyczuć i była wykończona tymi rozważaniami.

Poprosiła Edith o ziółka na sen, bo gdyby zarwała kolejną noc, jak nic wystraszyłaby wszystkich gości. Ślub miał odbyć się o godzinie dziesiątej zgodnie z wymogami etykiety. Na śniadaniu weselnym nie przewidywano tłumów, bo zaproszono zaledwie garstkę.

Zarówno Vienna jak i Victor nie znali dużo osób, które chcieliby gościć na własnym przyjęciu. Po wszystkim mieli wyjechać. Wciąż jeszcze nie wiedziała, czy udadzą się do którejś z wiejskich rezydencji, czy do miejskiego domu Ashford'a. Stawiała na to pierwsze, bo wątpliwe było, żeby nawet setka pracowników w tak krótkim czasie przygotowała rezydencję na jej pobyt. Niełatwo było przecież przearanżować kawalerski dom.

A potem okaże się, co będzie dalej. Od tego jak przebiegnie ich wspólna podróż, zależało, jakie podejście do Victora przyjmie Vienna. Postanowiła sobie, że podejmie już ostateczną decyzję co do uczuć Ashford'a. Albo go przyciśnie, albo będzie obserwować. Albo jedno i drugie naraz, przecież to nie zaszkodzi. Tak czy siak, ostatecznie wszystkiego się dowie.

Myślała o tym wszystkim, byle tylko nie zadręczać się tęsknotą za Deamonem. Przychodziło jej to nieco łatwiej, a może tylko sama się oszukiwała? W każdym razie ziółka w końcu ją uśpiły.

Po jakimś czasie przekręciła się z pleców na bok i zamrugała kilkukrotnie. Odniosła wrażenie, że jej pobudka wcale nie przebiegła naturalnie, tylko coś gwałtownie wyrwało ją z głębokiego snu. Była oszołomiona, bo nie bardzo zdawała sobie sprawę z tego, która jest godzina i ile czasu pozostało jej na sen. Już teraz czuła jednak, że za mało.

Z przyzwyczajenia, tak jak to robiła od kilku miesięcy, zerknęła na okno i odkryła, że nie zdążyło jeszcze świtać i przebudziła się w środku nocy. Ciemność odpędzał tylko wąski strumień księżycowego blasku przebijający się przez szparę między grubymi zasłonami, które zapobiegawczo zaciągnęła Edith.

Vienna założyła więc, że najwyraźniej obudziły ją jakieś hałasy dochodzące z ulicy i na powrót zamknęła oczy, starając się zasnąć, zanim do końca się rozbudzi.

I wtedy czyjaś dłoń nakryła jej usta. Vienna otworzyła oczy i zaczęła się szarpać. Wrzasnęłaby z całą świadomością, że to Deamon i pobudziłaby cały dom, ale zacisnął palce i stłumił rodzący się w jej piersi i drapiący w gardle krzyk.

Po co tu przyszedł? Dlaczego właśnie dziś? Dlaczego tak późno? Szamotała się, jakby walczyła o własne życie, a Deamon stęknął, jakby z trudem sobie z nią radził, co było absurdalne, bo przecież pokonałby ją jednym palcem.

Kiedy zmęczona opadła na poduszki, spojrzała na niego. Wpatrywał się w nią nieco zamglonym wzrokiem, tak zupełnie różnym od zwykle pełnego żywotności. Na jego masce dostrzegła kropelki wody i uświadomiła sobie, że słyszy szmer deszczu cicho bębniącego o zewnętrzną stronę parapetu.

- Obiecujesz, że nie będziesz krzyczeć? – szepnął.

Zamierzała, ale tego nie wiedział. Więc odsunął dłoń, a wtedy go ugryzła i już nabierała oddechu do przejmującego wrzasku. Ponownie zacisnął palce na jej twarzy i opadł na nią, przyciskając ręką do łóżka jedno jej ramię, ponieważ po raz kolejny podjęła nieudolne próby wyrwania się z jego uścisku.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz