Trzydziesty trzeci

535 48 10
                                    




Książę Stanford był personą powszechnie znaną i szanowaną. Jako młody chłopak, który ledwo odziedziczył tytuł, wyruszył do Francji, gdzie gorączkowo zabiegał o członkostwo we Francuskiej Akademii Nauk. Tam w pierwszym roku pobytu, poznał Nicolasa Léonarda Sadi Carnota, który zaraził go miłością do silników cieplnych, dostrzegając w nich podstawę rozwoju transportu i hydrauliki.

Stanford od razu połknął bakcyla i aktywnie udzielał się wysyłając własne artykuły naukowe do Anglii, dzięki którym udało mu się znaleźć inwestorów, którzy oczarowani technologicznymi nowinkami z kontynentu, zapragnęli robić interesy z księciem.

Vienna z ciekawością przypatrywała się temu mężczyźnie. Był wysoki i chudy jak tyczka. Miał bystre niebieskie oczy, świdrujące otoczenie z pozorną obojętnością. Szyję miał tak cienką i wiotką, że Vienna zastanawiała się jakim cudem utrzymuje ona ciężar jego okrągłej głowy. I gapiłaby się tak dłużej, gdyby Ashford mocno nie złapał jej za ramię i nie przesunął za siebie.

Zdziwiła ją ta opiekuńcza reakcja, ale coś w postawie Stanforda sprawiało, że Vienna odczuwała w jego obecności niepokój.

- Ashford – odezwał się książę, lekko przeciągając samogłoski. – Cóż za spotkanie.

- Wielce szczęśliwe, jak mniemam – Victor odpowiedział tym samym tonem i najwyraźniej robił wszystko, by uczynić z Vienny niewidzialną. – Nie wiedziałem, że książę wrócił do Anglii.

- Och, jedynie na chwilę. Jadę właśnie z Londynu do Dorset. Muszę wreszcie wziąć się za sprawy dziedziczenia, bo moi biedni kuzynkowie gotowi zagryźć się na śmierć o moje majątki. Mam nadzieję, że hrabia również zmierza do Dorset.

Vienna wyczuła zawahanie Victora. Wbiła wzrok w jego plecy i zastanawiała się co odpowie.

- Przykro mi, ale załatwiłem już sprawy na wsi i wracam do Londynu, żeby zdążyć na sezon – skłamał gładko.

- Jaka szkoda, że nie jedziemy w tym samym kierunku. – Zasępił się Stanford i oparł łokciem o wypolerowany blat.

Vienna czuła jak wali jej serce. W każdej chwili wzrok księcia mógł na nią paść, a wtedy tylko od Victora zależało jak potoczą się jej dalsze losy, bo choć Viennie mogło się wydawać, że dmucha na socjetę, to bycie skompromitowaną nie leżało jakoś szczególnie wysoko na jej liście rzeczy do zrobienia.

- Nie przedstawisz mnie swojej przyjaciółce? – zapytał nagle książę, wychylając się zza ramienia Ashford'a, kiedy ten otwierał właśnie usta do odpowiedzi.

Victor zesztywniał, a potem dotknął jej dłoni, wypychając ją leciutko przed siebie i... na niebiosa, otaczając ją w pasie ramieniem.

- To Bella. Droga memu sercu chère amie. – Użył francuskiego określenia na metresę.

Książę z wielkim entuzjazmem klasnął w dłonie i roześmiał się rubasznie, świdrując Viennę lodowatymi oczami.

– Podejdź bliżej, dziecko. Niechże ci się przyjrzę.

Vienna nie była w stanie zrobić nawet kroku, ale na szczęście Ashford pchnął ją lekko do przodu. Ruszyła na sztywnych nogach i nawet udało jej się jakoś uśmiechnąć. Nieszczerze wprawdzie, ale i tak był to niebywały sukces.

- Proszę wybaczyć mój strój panie, ale mieliśmy małą przygodę w podróży – powiedziała zawstydzona, kiedy z niesmakiem lustrował stan jej garderoby.

- Istotnie – odparł z przewrotnym uśmiechem i wyciągnął z włosów Vienny źdźbło słomy, przykładając je do nosa i zaciągając się jego zapachem.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz