Siedemdziesiąty

377 35 5
                                    


Rose bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi. W fałdach sukni trzymała nóż, który zabrała ze stołu podczas śniadania.

- Mam nadzieję, że nie będę musiała tego użyć – mruknęła.

- Na pewno nie, ale ostrożności nigdy za wiele.

Vienna poprawiła poduszkę pod głową Victora i ucałowała jego chłodne usta. Po raz ostatni z wielką ostrożnością sprawdziła poziom laudanum w strzykawce.

- Zaaplikuj tylko wtedy, kiedy zacznie się wybudzać.

- Wiem – powiedziała ostro Rose. – Tysiąckrotnie to mówiłaś. Jestem na wszystko przygotowana.

Już podczas śniadania dziewczęta zaczęły symulować złe samopoczucie. Ciocia Meredith ubolewała, że najpewniej nie wezmą udziału w zabawie, choć obie tak bardzo się na nią cieszyły. Chwilę później przemknęły do pokoju, w którym ulokowano Victora.

- Teraz wszystko jest w twoich rękach, Vienno. Mam nadzieję, że uda ci się przez nikogo niezauważona wykraść konia.

- W razie kłopotów mam pieniądze, które zamkną usta gadatliwym – zbagatelizowała.

Nie przyznałaby się Rose, ale zaczęła bardzo się denerwować. Dotychczas, kiedy działała wspólnie z przyjaciółką nie pozwalała sobie na strach, jednak teraz bolesny ucisk w żołądku i gorzki posmak w ustach świadczył o narastającym przerażeniu.

Już niedługo spotka się z Carmen. Bezwiednie dotknęła dłonią brzucha. Ryzykowała wiele, coś więcej, niż własne życie, ale równocześnie starała się ratować inne. Gorąco wierzyła w powodzenie misji. Miała przecież dobre pobudki i w gruncie rzeczy była całkiem przyzwoitą osobą, los zatem powinien ją wspierać. Może to i naiwne, ale musiała zaryzykować.

Czule pożegnała się z Rose i sowicie płacąc stajennym, wybrała sobie najlepszego konia. Trafiło na narowistą kasztankę Polly. Była szybka i wytrzymała, a na tych właśnie cechach Viennie teraz szczególnie zależało.

Usiadła po męsku i poganiając konia, wjechała na pobliski trakt. Stąd nie było daleko do twierdzy. Vienna wiedziała to nie tylko z map, ale także z osobliwego przeczucia i coraz ciaśniej oplatającej jej nadgarstek bransolety.

Ponure myśli co chwilę wdzierały się jej do głowy, ale skutecznie z nimi walczyła. Pocieszała się istnieniem sojusznika. Nie dopuszczała do siebie innej możliwości.

Po kilku godzinach zatrzymała się na zachęcająco wyglądającej łące, dając odpocząć klaczce. Sama zjadła skromny posiłek i niezwłocznie ruszyła w dalszą drogę, mając za plecami słońce zbliżające się do horyzontu.

Zmierzchało, kiedy koń w akompaniamencie stukotu kopyt wjechał na kamienistą ścieżkę. Vienna zadarła głowę w górę i ujrzała groźnie wyglądającą skałę, w której zagłębieniu skryta była niewielka brama.

Zrozumiała, że rzeczywiście ukształtowanie terenu idealnie nadawało się do odpierania oblężenia. Wyobraziła sobie jeźdźców, rycerzy walczących pomiędzy ostrymi skałami i zadrżała na tę myśl. Koń zwiesił łeb i tańczył niespokojnie, jakby wyczuwał echo minionych wydarzeń, a może zło sączące się od Carmen.

Vienna zsiadła z Polly i próbując uspokoić klaczkę, głaskała ją po chrapach. Była już tak bliska celu, miała go na wyciągnięcie rąk. Ale wtedy pojawiły się zdradzieckie wątpliwości. Chciała zawrócić, tchórzliwie oglądała się za plecy, na kuszącą drogę prowadzącą z powrotem do bezpiecznej rezydencji pana Larsona.

Może powinna przybyć tu z Deamonem? Co za bzdura, że mu nie ufała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że podczas tej wizji był po prostu zagubiony, ale wciąż wierny tylko jej. Ale przecież nie tylko o to chodziło. Nie mogła ryzykować jego życiem i życiem Victora. Zbyt wiele dla niej znaczyli, by pozwoliła im się dla niej poświęcić.

Gdy zgaśnie słońce [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz